Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15.

Wyszła i pozostawiła po sobie zapach perfum i wspomnienie zapłakanej twarzy. Wszystko co znajdowało się na blacie biurka, znalazło się na ziemi. Byłem wściekły. Chciałem, by wszystko wróciło do normy. Powiedziałem jej, że nas nie ma, by ratować ją przed bólem, jaki mogę jej dać. Nie zasługiwałem na nią. Wszystko na czym mi zależało, legło w gruzach. Strach o nią samą jest znacznie silniejszy, niż chęć bycia razem. Chciałem ją chronić.

- Panie Blayk - usłyszałem głos Jenny.

- Czego kurwa chcesz?! Lepiej wezwij sprzątaczkę. I dzisiaj nie ma mnie dla nikogo! - wrzasnąłem. Spuściła głowę w dół i wyszła z gabinetu. Nie mogłem się uspokoić. Nie mogłem uwierzyć, że Michael Connor posunął się do czegoś takiego. Wiedziałem co chciał zrobić. Wykorzystał Amy. Myślał, że będzie miała wpływ na moją decyzję. Chciał mnie zniszczyć przy pomocy kobiety, która kocham. Zdawałem sobie sprawę, że to miała być kara za Layle.
Musiałem stanąć twarzą w twarz z Michael'em Connor'em . Nadszedł czas, by zamknąć wszystkie sprawy z tamtego okresu, raz na zawsze.
Wyszedłem z biura informując Jenny, że nie będzie mnie w firmie przez kilka następnych dni.
Wsiadłem do samochodu i ruszyłem do domu. W myślach ciągle miałem jej zapłakane oczy. Oczy, które tak kochałem. Na daną chwilę takie rozwiązanie wydawało mi się prostsze, niż bycie z nią po tym wszystkim. Wiem, że zachowałem się jak egoista ale musiałem. Mówiąc jej, że nas już nie ma, moje serce pękło na milion drobnych kawałków. Poczułem jak spadam w przepaść i nie chce jej za sobą pociągać. Chciałem, by mogła żyć normalnie. Bez obaw i lęków. Była dla mnie wszystkim. Chciałem dać jej wszystko. Jednak moje nie wyjaśnione sprawy ciągnęły się za mną, jak smród za gównem. Musiałem to wszystko poukładać sam. Załatwić sprawy z Connor'em i Molly. Z jakichś przyczyn czułem, że to właśnie z nią będzie najciężej. Nienawidziła mnie. Ale rozumiałem to w pełni. Skrzywdziłem ją.

Wpadłem do domu, by spakować potrzebne mi rzeczy. Musiałem też szybko zarezerwować sobie bilet, na najbliższy lot do Paryża. Musiałem spotkać się z Michael'em Connor'em. Layla nie żyje. Od kilku lat nie żyje, a to co zrobiła ciągnie się za mną cały czas. Jej śmierć jest kulą u nogi. Chciałbym, żeby jej wuj zrozumiał, że nie byłem świadomy tego, co się dzieje w jej głowie...Byłem tak samo młody jak ona. Wydawało mi się, że byłem rozsądny i to co robiłem, było z korzyścią dla nas obojga. Jednak nie. Layla musiała przeżywać swój własny dramat w srodku. W sobie. Przez lata czułem się winny. Winny jej śmierci. Później winny śmierci własnego dziecka. Molly nigdy mi tego nie wybaczy, wiem to. Jednak chciałbym, aby wiedziała, że mogę jej pomóc stanąć na nogi. Chce chronić Amy przed atakami ze strony innych. Ona musi być bezpieczna. Ja mogę płacić za swoje grzechy do końca życia. Nie dbam o to. Ale ona musi być szczesliwa.

****

Byłam już spakowana. Wracałam do Paryża. Niv próbował ze mną rozmawiać o tym, co wydarzyło się w gabinecie Blayk'a, jednak bez skutku. Nie chciałam mu opowiadać o tym, że straciłam ukochanego, że moje serce zostało skopane i pochowane żywcem razem z moją duszą. Mimo wszystko, kochałam Williama. Starałam się rozumieć jego wybór ale nie wiedziałam co nim kierowało. Aż tak bardzo go zraniłam tym, że uczestniczyłam w tym projekcie?

- Mówiłam ci, że będziesz przez niego cierpieć - rzuciła Molly, gdy czekałyśmy na taksówki.

- Daruj sobie. Nie będziesz prawic mi kazań-oznajmiłam.

- To nie kazania Amy. Willi już taki jest. Po prostu niszczy wszystko. Mnie poniżył do granic możliwości. Miesiącami zbierałam się do kupy, po tym jak mnie potraktował. Wyjechałam na kilka miesięcy żeby odżyć. I wróciłam, by zniszczyć wszystko co zbudował - mówiła a w jej oczach widziałam ból. Ogromny ból.

- Straciłaś milosc. Nic dziwnego, że jesteś przepełniona złością - zaczęłam - Ale zastanów się, co ci to da? Chwilowe ukojenie? Przecież nie możesz poświęcić całego życia, by pilnować czy William nie jest za bardzo szczęśliwy.

- Nie umoralniaj mnie. Zrobię to co chce. Ty już jesteś mi zbędna. Sama ukręciłaś na was bicz. Ja zamierzam zagrać w grę z nim. Aż będzie wył z bólu - dodała i wsiadła do samochodu. Tyle w niej było złości, że aż trudno mi było uwierzyć, że kilkanaście miesięcy temu przeszła taka tragedie. Może taka postawa była dla niej prostsza niż płacz i tęsknota.
Wracałam do miejsca, które przestałam wielbić. Co raz częściej zastanawiałam się, nad powrotem do Nowego Jorku. Do Sofi i Bena. Chyba praca w takich biurach nie była dla mnie.
Siedem godzin w samolocie minęło bardzo szybko. O godzinie trzeciej rano, byliśmy w Paryżu. Każde z nas rozjechało się w swoje strony. Jedynie Niv z Molly pojechali razem. Nie chciałam wnikać gdzie. Wsiadłam do taksówki i ruszyłam z kierowcą w stronę swojego mieszkania. Mijałam puste ulice. Patrzyłam na ciemność miasta. Czy ja naprawdę chce tu być? Może się pomyliłam? Miałam prawo się pomylić...Popełnić błąd. Jestem tylko człowiekiem. Może powinnam wybrać inną drogę?
Po 45 minutach byłam pod domem. Pan, który wiózł mnie, pomógł mi wyjac z bagażnika walizkę.

-Ah dziękuję panu bardzo - rzuciłam - Do widzenia – Uśmiechnął się do mnie uprzejmie, po czym odjechał. A ja zostałam z syfem, który sama sobie zafundowałam. Weszłam do mieszkania. Uwielbiałam w nim jedno. Zapach. Przesiąknięte pomieszczenia kawa. Ten, kto mieszkał tu przede mną, też wielbił kofeinę. Włączyłam guzik na ekspresie i w między czasie zaniosłam walizkę do sypialni. Oh Amy...Kochać kogoś, kto postanowił wraz ze swoim odejściem zabrać ci serce.. Czujesz pustkę? To dobrze. Musisz mieć świadomość, że tylko on może ją wypełnić.
Usłyszałam dźwięk ekspresu. Kawa gotowa. Usiadłam na łóżku z kubkiem mocnej czarnej kawy. Cholerny minus.
Czułam, że zawaliłam na całej linii. W życiu uczuciowym jak i w pracy. Co będzie jak pan Connor dowie się, że nic nie wskórałam...? Przecież to Jemu zależało bym tam była...A właśnie...To on nalegał. On wysłał mi pismo informując o przyjęciu do pracy. On był u mnie w gabinecie mówiąc , że dba o swoich najlepszych pracowników nie znając mnie. To pan Connor zlecił mi zadanie odebrania William'owi udziałów. Czy on mnie..Wykorzystał? Ale.. w jakim to miało być celu? Czy on zna William'a? Zastanawiałam się popijając kawę i nagle mnie olśniło. LAYLA!

O godzinie dwunastej zostałam wezwana do firmy. Michael Connor chciał mnie widzieć.

- Witam panno Clais. Proszę usiąść - przywitał się ze mną, poczym gestem ręki wskazał fotel - Zawiodłem się na pani. Zatrudniłem panią, bo miała być pani nasza skuteczna podpora. Miała pani zdobyć udziały William'a Blayk'a a tymczasem wracacie z Nowego Jorku, bez niczego. Wyjaśni mi to pani?- nie sądziłam, że tak trudno będzie mi to wyjaśnić.

- Pan Blayk to trudny biznesmen. Od początku mówiłam panu, że nie powinnam brać w tym udziału.

- To nie pani jest tu od ustalania takich kwestii. Wyznaczyłem panią i powinna pani zrealizować swoje zadanie. Nie rozumiem gdzie popełniła pani błąd?- pytał sarkastycznie. Miałam chęć wstać i wyjść.

- Błąd? Panie Connor, Plpan Blayk nie chciał rozmawiać. Nie chciał nawet wysłuchać tego,co mieliśmy mu do przekazania. Co mogłam jeszcze zrobić

- Jest pani kobieta. W dodatku jego kobieta. Trzeba było ruszyć czymś innym niż głowa. Zatrudniłem panią w konkretnym celu. A teraz, nie widzę dla pani miejsca w mojej firmie - oznajmił, patrząc na mnie z pogardą. A więc miałam rację, byłam tylko pionkiem w grze.

- Chodzi o Layle?- zapytałam nagle. Przestał mrugać a jego mina zmieniła się diametralnie. Ze złości we wściekłość.

- Jak pani śmie wspominać moja chrześnicę?! - wrzasnął - To nie pani interes!

- Owszem mój, skoro próbował mnie pan wykorzystać do celów zniszczenia pana Blayk'a. Po to mnie pan zatrudnił tak? Wiedział pan o mnie z gazet?

- Owszem! Była pani tylko potrzebna do niszczenia go. Zasłużył na to, po tym co zrobił! Zabił ją! I nie zapłacił za ten grzech! Został uniewinniony! Rozumie to pani?!- krzyczał. Wpadł w szał. Nagle do gabinetu wbiegł Niv.

- Dziadku, co tu się dzieje? Słychać cię na końcu korytarza.

- Nie wtrącaj się Niv. Zakończyłem rozmowę z panna Clais - powiedział już spokojniejszym tonem.

- Może wypadałoby powiedzieć Niv'owi o tym, co pan zrobił co?! - byłam pewna siebie, bo i tak miałam stąd zaraz wylecieć. Zaraz miałam stać się bezrobotna. Connor posłał mi złowrogie spojrzenie.

- Dziadku? O czym ona mówi?

- O niczym! - warknął Connor.

- Tak? Twój dziadek zatrudnił mnie tylko po to, bym pomogła mu zniszczyć Williama! Tylko do tego byłam wam tutaj potrzebna! Panie Connor, jest pan żałosny! Nie zwróci pan życia Layli! To nie wina Williama, że postanowiła tak zakończyć swoje życie. Miała wybór! Zawsze jest jakiś wybór! - krzyknęłam. Stali w osłupieniu a ja sama nie mogłam uwierzyć, że uniosłam się tak do swojego jeszcze szefa - Nie dziękuję za współpracę, bo nic dobrego stąd nie wyniosłam - rzuciłam – Niv, Layla była z Williamem. Ale uwierz mi, to nie jego wina, że się zabiła. Proszę uwierz w to. On już zapłacił za jej śmierć. Do widzenia - powiedziałam, ściskając Niv'a na pożegnanie. Wybiegłam z firmy. W ciągu jednej doby straciłam wszystko co miałam. Czułam się bezsilna. Pora wracać do Nowego Jorku Amy...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro