Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14.

Zameldowalismy się w hotelu i każdy ruszył do swojego pokoju. Szłam, nie odzywając się do nikogo. Z chwili na chwilę, czułam jak rozpadam się na kawałki. Chciałabym wierzyć Williamowi. Naprawdę. Ale strach, że mogłoby się to powtórzyć, gdy był by ze mną był silniejszy. Patrzyłam na Molly. Próbowałam dostrzec w niej chociaż odrobinę tego co przeszła. Kamuflowala się dobrze. Patrzyła na mnie z pogardą. Wiedziała, że wiem. I była z tego dumna.
Usiadłam na łóżku i spoglądalam w stronę okna. Zalowalam, że nie mogłam zatrzymać się w domu Sofi i Bena. Dzisiaj mieliśmy czas dla siebie, więc postanowiłam odwiedzi Ich w Light Caffee.

Taksówka zaparkowała pod dobrze znajomym mi miejscem. Nie informowałam ich, że będę w Nowym Jorku. Chciałam im zrobić niespodziankę.
Otworzyłam powoli drzwi i dostrzegłam przy lądzie Sofi, odwrócona tyłem do mnie.

- Dzień dobry - rzuciłam nieśmiało. Kobieta odwróciła się, a na jej twarzy zagościł ogromny uśmiech.

- Amy?! Dziecko moje! - krzyknęła, wybiegając zza lady - Ben! Ben! - podbiegła do mnie, chwytając w swoje czułe ramiona.

- Sofi, bo mnie udusisz - wycedzilam, ledwo łapiąc oddech. Odsunęła się ode mnie a ja ujrzałam, jak po policzkach spływają jej łzy. Nagle otworzyły się drzwi zaplecza i wyszedl z nich Ben. Moje serce zalała fala domowego ciepła. Byłam taka szczesliwa, że mogę być z nimi.

- Proszę Amy, twoja kawa - powiedział Ben, podając mi filiżankę z mocną czarna cieczą. Jej zapach przypomniał mi, jak bardzo tęsknię za Nowym Jorkiem - Opowiadaj dziecko, co u ciebie? Jak ci się żyje w Paryżu?
Posmutnialam na samą myśl o tym mieście, o pracy i o tym co wydarzyło się z Williamem.

- To nie moje miejsce - odpowiadam krótko. Nie zamierzałam ich okłamywać. Sofi patrzyła na mnie, wzrokiem przepełnionym matczynym uczuciem. Pogladzila mnie po policzku.

- Córciu, wracaj do nas. Rzuć to wszystko i wróć. Wykończysz się żyjąc w taki sposób - mówiła. W głębi serca wiedziałam, że ma racje.

- Gdyby to było takie proste - rzuciłam, jakby w powietrze. Ben wstał od stołu i zostawił nas same. Chyba wyczuł, że rozmowa będzie dość dla mnie intymna - Sofi, ja się rozpadam - zaczęłam - On mnie zranił..Ale nie tak bardzo jak zranił Molly..Te kobietę, która była u nas w domu - wzięłam wdech, ocierając spływająca łzę - Nie umiem wybaczyć....

- Amy. Odpowiedz sobie na jedno ważne pytanie. Czy kochasz tego mężczyznę?- zapytała mnie Sofi. Nie zastanawiałam się ani chwili.

- Tak. Boże Sofi, kocham go - powiedziałam i zaczęłam plakac. Sofi ujęła w swoje ciepłe dłonie, moją dłoń. Dużo dla mnie znaczyło jej wsparcie.

- Kochanie, czasami warto jest dać szansę. Niezależnie jakim się było, czy jest człowiekiem. Jeżeli to, co ci powiedział było dla niego samego trudne i niewygodne, to spróbuj dostrzec to, że miał odwagę, by ci o tym powiedzieć. Miłość nigdy nie jest prosta. Ma wiele krętych ścieżek. Ale pamiętaj, zawsze ale to zawsze jest jakieś wyjście. Trzeba tylko chcieć. Twoje serce musi być pewne uczuć i silniejsze od przeklętego głosu rozumu - powiedziała. Patrzyłam na nią szerokimi oczami. To mądra kobieta, ale nie byłam pewna czy zgadzam się z tym co powiedziała.

- Sofi ale ja nie wiem czy mu wybaczę....Czy potrafię...?
Kobieta uśmiechnęła się zyczliwie. Nie odpowiedziała na to pytanie. Podsunęła mi kawałek sernika i gestem rękę ponaglila bym zjadła. Siedziałam ocierając łzy i jedząc ciasto. W myślach miałam wypowiedziane przez Sofi slowa. Kochałam go. Naprawdę. Ale czy byłam w stanie wybaczyć mu kego przeszłość?

Weszłam do hotelu późnym wieczorem. Udałam się do baru, aby zamówić sobie lampkę wina. Na smutki to najlepszy lek. Usiadłam przy barze i poprosiłam o kieliszek białego wina. Upilam łyk alkoholu, po czym usłyszałam męski głos.

- Panno Clais, można się dosiąść?- nie kto inny, jak młody Connor. Wyglądał nie co inaczej niż w Paryżu. Miał zaczesane włosy na bok, szara koszule i ciemne jeansy. Dobrze wyglądał.

- Proszę - rzuciłam od niechcenia. Niv usiadł koło mnie i poprosił barmana o whisky z lodem. Milczeliśmy. Nie bylam jakoś skora do rozmów. Miałam swoje problemy, które przysłaniały mi świat.

- Jest Pani przygotowana na jutro?- zapytał nagle. Spojrzałam na niego i zastanowiłam się, czy ja faktycznie jestem gotowa na spotkanie z Williamem? Kurwa...Jutro wbijesz mu nóż w plecy Amy....

- Ta....- mruknełam, upijajac kolejny łyk wina.

- Proszę nie mieć mi tego za złe. To pomysł mojego dziadka - dodal.

- Słucham?

- No ten cały projekt, plus pani osoba na delegacji. Nalegał, więc się zgodziłem - powiedział. Czułam jego wzrok na sobie. Przeszywający wzrok.

- Rozumiem. Nie mam żalu. Tak bywa - oznajmiłam. Dopilam wino i chciałam odejść od baru.

- Proszę jeszcze nie iść - złapał mnie za rękę. Serce zabiło mi mocniej. To mój szef. To nie William. Spojrzałam zdziwiona na jego rękę, która mnie trzymała. Wyrwałam się gwałtownie.

- Co pan robi?! - warknełam. Miałam w sobie więcej odwagi, niż przypuszczałam. Zapewne to za sprawą wina.

- Amy...To znaczy panno Clais, proszę zostać. Nie chciałem pani wystraszyć - zaczął mówić spokojnie - Chciałem panią bliżej poznać...Czy to źle?
Patrzył na mnie błagalnym wzrokiem, dajac mi do zrozumienia, bym nie odchodziła. I nie wiem co mnie podkusiło, jakiś diabeł...Zostałam. Usiadłam z powrotem obok niego. Zamówiłam już nie kieliszek a butelkę wina.
Czas płynął szybko. W towarzystwie Niv'a o dziwo zaczynałam czuć się dobrze. Śmialiśmy się pijąc alkohol. Opowiadał mi ciekawe historie ze swojego życia. Aż w końcu zaczął opowiadać o kobiecie ze swojej rodziny. Więzów krwi między nimi nie bylo. Jej ojciec i oan Connor, byli najlepszymi przyjaciółmi i tym samym, dziadek Niv'a został jej ojcem chrzestnym. Opowiedział mi w skrócie historię dziewczyny. Dowiedziałam sie, ze popełniła samobójstwo w bardzo młodym wieku.

- Wiesz Amy, dziadek nigdy mi nie powiedział, dlaczego się zabiła. Ale ja wiem, że on zna prawdę. Bardzo to przeżył. Miesiącami leczył się z depresji. Była ważna dla naszej rodziny. Wychowywała się przy mnie. Była jak moja siostra. Layla miała przed sobą całe życie....- na to imię zachłysnęłam się winem. Nie..Nie..To zbieg okoliczności, na pewno...

- Wszystko ok? - zapytał - Zmieńmy temat, bo jakoś smutno nam się zrobiło. Napijesz się jeszcze wina?- nie mogłam się skupić po tym, co usłyszałam. Mimo, że byłam nieźle wstawiona, nagle poczułam jak trzeźwieje.

- Nie, wystarczy mi na dziś. Pójdę już do pokoju. Od rana czeka nas intensywny dzien. Miło mi było, Niv - oznajmiłam wstając.

- Nawet nie wiesz, jak mi było miło spędzić z tobą czas. Jesteś...Wspaniałą kobieta Amy - szepnął i musnął mój policzek swoimi ciepłymi ustami. Serce prawie podeszło mi pod gardlo. Byłam zła, że tak lekkomyślnie postępuje. Uśmiechnęłam się i odeszłam w kierunku windy.
Wzięłam kąpiel, mimo iż była już druga w nocy a o szostej czekała mnie pobudka. Położyłam się do łóżka i zapominając o rozmowie z Niv'em, zasnęłam.

Budzik zadzwonił równo o godzinie szóstej. Wstałam z okropnym bólem głowy. Podeszłam do lustra w łazience i przeraziłam się. Wyglądałam jak śmierć. Umyłam zęby, wyprostowałam włosy, pomalowałam się i ruszyłam w stronę torby podróżnej. Wyjęłam z niej bieliznę od La Perla. William uwielbia ten komplet. Z wieszaka zdjęłam kremowa koszule i czarną spódnicę ołówkowa. Dobrałam do tego jak zawsze, czarne szpilki i byłam gotowa. Chwyciłam z biurka hotelowego teczke z dokumentami. Idź Amy. Kop swój grób gołymi rękoma.
Przed hotelem stały dwa samochody. Jednym jechała Molly i Adam, drugim ja, Christina i Niv. Byłam cała w nerwach. Nie odzywałam się do nikogo. W lusterku widziałam wzrok Niv'a. Ignorowałam go.
Podjechaliśmy pod Ellite Group. Czułam się cholernie źle idąc w kierunku wejścia. Niedawno byłam tutaj codziennie i cieszyłam się z tego całym sercem. Weszliśmy do środka. Niv z resztą pracowników podszedł do recepcji. Molly stała dumnie jak paw. Zerkała na mnie co jakiś czas. Gdy Niv załatwiał wejściówki uslyszalam znajomy śmiech. Debby.

- Debb?- podeszłam do niej. Stała z kilkoma innymi osobami z jej dzialu. Zdziwiła się na mój widok.

- Amy? Co ty tu robisz? Wróciłaś?- zapytała.

- Nie. Jestem w celach służbowych - odpowiedziałam, wskazując głową na recepcję - Debb, przepraszam cię. Wyjechałam tak nagle...Nie dałam ci znać...

- Daj spokój. William mi wszystko wyjaśnił. Po za tym,Sofi i Ben odwiedzili Balyka któregoś dnia i z nimi też rozmawiałam. Nie mam ci tego za złe - odpowiadała chłodno. Wiedziałam, że jest jej przykro. Usłyszałam wołanie Niv'a.

- Panno Clais! Zapraszam!
Pożegnałam się z Debb i ruszyłam w stronę szefa.
Boże..Zaraz cię zobaczy..Zaraz będziesz zbierać serce z podłogi...
Wjechaliśmy na piętro z salą konferencyjna. Dobrze znalam te korytarze. Ludzie patrzyli na mnie i szeptali coś między sobą. Teraz mieli do tego czyste prawo. Jenny wpuszcza nas do sali i posyła mi groźne spojrzenie. Jestem cała w nerwach. Patrzę na zegarek i odmierzam czas do zrujnowania sobie życia. Nagle do sali wchodzą pracownicy Ellite Group. Wszyscy oczekują przyjścia Williama. Zagryzam wargę ze stresu. Trzęsą mi się dłonie. Uspokój sie. Jakoś to będzie. To tylko praca. Zrozumie....
Do konferencyjnej wchodzi Blayk w asyście Brada. W końcu to on sprzedaje swoje udziały. Rozmawiają o czyms, widzę uśmiech Williama...Moje serce topnieje. Nagle podnosi głowę, rzuca spojrzenie na Niv'a, Molly, po czym widzę jak błądzi wzrokiem i znajduje moje oczy. Jest zszokowany. Nie wie co się dzieje. Zaschło mi w gardle. Nie jestem w stanie się ruszyć. William stoi i patrzy. Na mnie.

- William? - tracą go Brad .

- Yh..Tak. Przepraszam ale co to ma znaczyć?!- pyta dosyć głośno. Niv wstaje i zaczyna swoje przemówienie.

- Jak pan wie zjawiamy się tu w celu przejęcie udziałów Lucky&Green. Mamy również propozycje dla pana. Przedstawi ją moja - bardzo mocno zaakcentował słowo ' moja ' - najlepsza ekonomistka - wskazał ręką na mnie. Powoli się podniosłam, chciałam coś powiedzieć ale Blayk mi przerwał.

- Jeżeli zamierzasz mi odebrać udziały, to się zdziwisz Connor! Nie zgodzę się. Nic ci nie oddam! - warknął William - Koniec spotkania. Żegnam! - wyszedł z sali.
Nastała cisza. Czułam ogromne wyrzuty sumienia.

- Amy może...Mogłabyś...No wiesz, porozmawiać z nim?- zapytał mnie Niv, gdy mieliśmy wychodzić. Skinęłam głową i poszłam w kierunku gabinetu Blayka. Zapukałam i usłyszałam te jego klasyczne zachrypnięte ' wejść '.
Stał jak kiedys, przodem do okna. Miałam ochotę podbiec i się do niego przytulić. Chciałam tu zostać.

- William ja...

- Jak długo wiedziałas o tym projekcie?!- pyta. Odwraca się i widzę jego przesiąknięty bólem wzrok.

- W zasadzie, to od początku pobytu w Paryżu - wzięłam wdech - William ale ja nie chciałam, to wszystko wyszło tak dziwnie bo...- przerwał mi

- Milcz. Po wszystkich bym się mógł tego spodziewać ale nigdy po tobie Amy. Wiedziałas od początku o tym wszystkim i zamiast mi powiedzieć, zatailas to. Dlaczego?! Zamierzałas razem z Connor'em mnie niszczyć?! Chciałaś, bym odkupił swoje grzechy?! W dodatku przyjechalas tutaj z Molly..Kurwa!! Niczego wam nie oddam. Płacę za swoje błędy każdego pierdolonego dnia! Tracę wszystko na czym mi zależy. Od młodych lat tak jest. Ale nie pozwolę stracić tego, na co tak ciężko pracowałem i pracuje do tej pory! - tak strasznie chciałam podejść, dotknąć go i powiedzieć, że wszystko się ułoży, że jeszcze będziemy szczęśliwi. Do oczu napłynęły mi łzy. Staram się opanować emocje. Zamilkł. Patrzył na mnie ale nie widziałam w jego oczach nadziei na lepsze życie. Jego spojrzenie, było jakby za mgłą. Wiedziałam, że teraz to ja go zranilam. Mimo, że to była moja praca. Mój obowiązek.

- William..Proszę nie nienawidź mnie. Ja naprawdę chciałam ci powiedzieć ale w natłoku wydarzeń, zapomniałam. Nie tak wszystko miało wyglądać...William, co się z nami stało?- zapytałam a łzy spływały mi po policzkach.

- Nas już nie ma Amy - odwrócił wzrok. Czas dla mnie się zatrzymał. Po tych słowach, chciałam umrzeć. Pragnęłam go. A on właśnie zakopał nasze uczucia żywcem. Trzęsłam się jak galareta. Serce dawało jeszcze o sobie znać. Biło z największym bólem, jaki mogłam doznac.

- Ale...Jak...William, ty chyba nie mówisz poważnie?

- Amy...- patrzył na mnie. Podeszłam do niego. Dotknęłam dłonią jego policzka. Pod skórą poczułam kilkudniowy zarost. Przymknęłam oczy, wdychając jego zapach.

- Proszę...Nie poddawaj się - szepnęłam. Stał nieruchomo. Oddychał spokojnie, mimo gęstej atmosfery między nami. Nie odpowiadał. Miał zamknięte oczy - William, jeszcze może nam się udać.

- Nie. Nie uda nam się. Proszę idź już. Wracaj do Paryża i zapomnij o mnie - powiedział i szybko odwrócił się do mnie tyłem. Odszedł na bezpieczną odległość i oczekiwał aż wyjdę. Łzy spływały, jedna po drugiej. Stało się tak jak miało stać. Możesz wejść do grobu i przysypać się ziemia. To koniec Amy. Przeklęty glos! Powoli podchodziłam do drzwi, złapałam klamkę. Odwróciłam się jeszcze, by na niego spojrzeć.

- Żegnaj William.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro