Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12.

Od ostatniego spotkania z Amy, minęly trzy długie dni. Wyrzuciła mnie z domu i kazała nie dzwonić. Prosiła bym dał jej czas. Musiałem się zgodzić. Nie wyjawilem jej wszystkiego. Miała prawo się tak zachować.

- Henry, muszę wrócić do Nowego Jorku. Będziesz mógł tu zostać i pilnować Amy?- zapytałem przyjaciela.

- Głupie pytanie. Oczywiście, że tak. Nie musisz się martwić. Jak coś będzie nie tak, zadzwonię - odpowiedział spokojnie.

- Jutro mam samolot. Rano spróbuję się skontaktować z Amy. Ale wątpię, że będzie chciała się spotkać - mówię nie co sciszonym tonem. Henry nie odpowiada - Dobra stary, muszę jeszcze jechać na budowę. Jest dużo do załatwienia przed jutrem. - dopowiadam, wstając z fotela - Zadzwonię do ciebie jutro rano.

- Jasne. Trzymaj się Willi!- rzucił Henry, gdy wychodziłem z jego pokoju hotelowego.

Na budowe dojechałem po 40 minutach stania w korkach. Wszystko szło tak, jak należy.

- Witam panie Blayk - rzucił kierownik.

- Witaj Josh. Jak tam remont? Zdążycie ze wszystkim w planowanym terminie?- zapytałem.

- Ależ oczywiście! Nie mam co do tego wątpliwości - mówił, uśmiechając się do mnie - Okna są już wymienione jak pan widzi, dzisiaj montujemy elektrykę i drzwi obrotowe. Jak pan wie z elektryka jest najwięcej babrania się, więc to powinno nam zająć dwa, no góra trzy dni - ciągnął. Słuchałem go bardzo uważnie - Pana gabinet jest na ostatnim piętrze, póki winda nie zacznie działać nie radzę iść schodami , można się srogo zmęczyć - zaśmiałem się razem z nim.

- No dobrze Josh. Widzę, że moja obecność tu jest zbędna. Dajecie sobie świetnie rade - oznajmiłem - Musisz wszystko przez najbliższe dni pilnować sam. Ja wracam jutro do Nowego Jorku. Potrzebują mnie tam znacznie bardziej, niż wy tutaj.

- Oczywiście panie Blayk. Może pan być spokojny. Dopilnuje wszystkiego tak, jak należy - mówi. Podaje mu dłoń i żegnam się z pracownikami.

Podjechałem pod firmę, w której pracuje Amy. Wiedziałem, że telefonu nie odbierze, na wiadomość nie odpisze, tak więc musiałem zadziałać sam.
Wszedłem do środka.

- Witam. Chciałbym się spotkać z panna Clais - mówię.

- Był pan umówiony?- pyta recepcjonistka.

- Nie. Ale wydaje mi się, że to nie będzie problem - mówię. Patrzy na mnie podejrzliwie.

- Pana godność?

- Blayk. William Blayk - nagle widzę na jej twarzy szok i stres w jednym. Jest spanikowana, a ja nie wiem dlaczego. Nigdy mnie tu nie było i wątpię, by tu ktokolwiek o mnie slyszal. Może się mylisz Blayk...

- Piętro trzynaste...Trzecie drzwi po lewej...- mówi niepewnie. Idę w kierunku windy, wciskam trzynastkę i czekam, aż dotrę na miejsce.
Po kilku minutach drzwi windy się otwierają. Wnętrze nie robi na mnie wrażenia. Ta cała firma, jakoś specjalnie wrażenia nie robi. Idę w kierunku wskazanych przez recepcjonistkę drzwi. Pukam....

****

Siedzę nad papierami i czuję się wykończona. Chciałabym, móc już iść do domu. Molly dawała mi w kość przez cały ranek, przynosząc ciągle zestawienia z różnych kwartałów. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi.

- Proszę - rzucam lekko. Ktoś wchodzi do środka. Za nim podnoszę głowę czuję zapach...Ten zapach...William....

- Czesc - mówi, tym swoim lekko ochrypłym głosem. Podnoszę głowę. I napotykam się z jego ciemnymi oczami. Serce wali mi jak szalone.

- Co ty tu robisz?- pytam. Zbliża się do mnie - Stój gdzie stoisz!- mówię.

- Przyszedłem się pożegnać - zaczyna. Patrzę na niego i nie mogę uwierzyć co mówi. Wstałam od biurka. I stanęłam na przeciwko niego.

- Wracasz do Nowego Jorku?- pytam cicho.

- Tak.

- Na stałe?- dopytuje, patrząc w ziemię.

- Na kilka dni na pewno. Muszę zająć się sprawami Ellite Group - powiedział. Zbliżył się do mnie, stał na wyciągnięcie reki.

- Dobrze. W takim razie udanej podróży - mówię. Podnoszę wzrok do góry. William patrzy na mnie z bólem. Widziałam to.

-Nie porozmawiasz ze mną?-zapytal

-Nie William. Nie mam chęci na rozmowę a tym bardziej, nie tutaj. Jestem w pracy - odpowiadam chłodno.

- Myślałem że...

- To źle myślałeś...-Przerywam mu.

- Dobrze. Chce żebyś wiedziała, że nie zrezygnuje. Dam ci czas ale nie zrezygnuje - zapadła cisza. Niezareagowalam na jego slowa. Spuścił głowę. - Widzę, że to nie ma sensu narazie. W takim razie pójdę już. Do widzenia Amy - rzuca, odwracając się i wychodząc. Stoję bez ruchu. Odprowadzam go wzrokiem i karce się w myślach, że pozwalam mu tak zniknąć. Lęk przed tym co mi powiedział i to cholerne wrażenie, że ukrywa coś jeszcze sprawia, że czuje, że postępuje właściwie. Zniknął za drzwiami. I wraz z jego zniknięciem zanika we mnie szczęście.

- Panno Clais, zebranie w konferencyjnej - usłyszałam w słuchawce głos pana Michaela. Zebralam z blatu papiery i wyszłam. Wchodząc do sali, zauważyłam zadowolona Molly.
Czy ona się kiedyś przestanie tak cieszyć?

- Witam wszystkich - zaczął Niv - czeka nas ciężkie zadanie. Przed sobą macie plan, jaki będziemy musieli wykonać przy pozyskaniu większej ilości udziałów firmy Lucky&Green. Przydzieliłem do tego zadania, cztery osoby, które wyjadą za dwa dni do Nowego Jorku - poczułam się jakoś nieswojo. Bałam się tylko jednego...Że w tej czwórce będę ja - Jesteśmy umówieni ze słynnym panem Blayk'iem - mówiąc to, spojrzał na mnie i zaśmiał się - Na piątek rano. Chcemy mu przedstawić nasze warunki współpracy. Tak więc, do Nowego Jorku razem ze mną leci Adam, Molly, Amanda i ty Amy - gdy usłyszałam swoje, imię zbladłam.

Boże nie...Nie...Nie...William nawet nie wie, dlaczego musiał wracać do Nowego Jorku...Wraca po to, bym przyjechała i wbiła mu nóż w plecy. Właśnie rozpadam się na kawałki...

Nawet nie zauważyłam, kiedy wszyscy zaczęli wychodzić z konferencyjnej. Podeszła do mnie ta chuda żmija.

- Zabawa się dopiero zaczyna - szepnęła mi na ucho, ściskając mocno ramię. Zacisnęłam wargi, wstałam i wyszłam. Zabrałam ze swojego gabinetu torebkę i płaszcz.

- Wychodzi pani?- zapytał nagle Niv.

- Tak. Zrobiłam dzisiaj wszystko co należy do moich obowiązków - wycedzilam.

- Nadal ma pani do mnie żal?- zapytał. Nie stał już w progu, tylko wszedł i zamknął za sobą drzwi.

- Jak pan mógł mnie przydzielić do tego wyjazdu?!- prawie wrzasnęłam na niego ale w porę się opamiętalam.

- To chyba jest logiczne. Jest lani naszym ekonomista. I tylko pani może panu Blayk'owi przedstawić nasz plan w należyty sposób - powiedział z uśmiechem na ustach.

- Bawi to pana?

- Twoja złość mnie bawi, bo kompletnie nie rozumiem, dlaczego tak reagujesz - mówił - Za bardzo mu ufasz.

- Słucham? Nie ma pan prawa oceniać moich relacji z Blayk'iem! - teraz już podniosłam głos. Podszedł do mnie, odgarnal mi kosmyk wlosow za ucho. Poczułam znajome gesty.

To William tak robi...I tylko William ma do tego prawo!

Mój głos w głowie szalał ze złości. Odsunęłam głowę.

- Proszę się nie zamykać na inne doznania. Ja nie jestem taki, jakim mnie sobie pani wyobraża - szepnął. Patrzył na mnie, a ja nie mogłam wydusić z siebie słowa. Wyminelam go i podeszłam do drzwi.

- Pójdę już do domu, panie Connor. Dozobaczenia jutro - rzucam.

- Uparta...Dozobaczenia panno Clais - mówi, pokazując mi rząd białych zębów. Wyszłam z firmy. Czułam jak się trzęse. Bałam się strasznie co pomyśli sobie William...Ohh Clais...Możesz już kopać sobie grób. Zostaniesz sama. Z własnej głupoty.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro