Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1.

Wyjechałam dwa tygodnie temu. W Nowym Jorku zostawiłam pracę, rodzinę i miłość. Zaczynam od zera. W Paryżu.
Wynajęłam małe mieszkanie, na jednej z paryskich uliczek. Uwielbiam ten klimat. Z rana po otwarciu okna, czuję zapach świeżego pieczywa i odpowiednio zaparzonej kawy. Znalazłam już ulubiona kawiarnie. Odbiega wyglądem od Light Caffee, jest mała . Środek ma wypełniony drewnem i czernią. Kawiarnie prowadziła młoda dziewczyna. Louis. Już pierwszego dnia złapaliśmy wspólny język. Dzisiaj tez zamierzałam ja odwiedzić.

- Bonjour Amy!- zawołała Louis, na mój widok. Uśmiechnęłam się, gdy usłyszałam francuskie przywitanie. Ich język sprawiał, że na sercu robiło mi się znacznie cieplej. Usiadłam przy małym stoliku w kącie. Chciałam w spokoju posiedzieć i wypić dobrą kawę.
Do stolika podeszła Louis, niosąc mi latte.

- Proszę moja piękna nowojorska przyjaciółko!- zawołała, stawiając przede mną kawę. Bawiło mnie to, jak mnie nazywała. Cudowna osoba. Dosiadła się do mnie i zaczęłyśmy rozmowę.

- Cudowny dzień dziś, prawda?- zapytała, patrząc w okno.

- Tak Louis, piękny dzień - odpowiedziałam.

- Kiedy masz rozmowę w tym...No...- zastanawiała się nad nazwa firmy.

- Bureau - dokończyłam z uśmiechem - jutro Louis. Jutro idę pierwszy raz do nowej pracy. Nie spodziewałam się, że tak szybko zmienię zatrudnienie – powiedziałam, przypominając sobie Ellite Group. Zagryzłam wargę. Wzięłam łyk kawy. Boże...Cudowna...Pomyślałam. Louis uśmiechnęła się do mnie i wstała przywitać nowych gości. Była taka radosna. Taka spokojna. Gdyby wiedziała co mnie spotkało jakiś miesiąc temu, nie uwierzyłaby.
Zastanawiałam się, co robi William. Jak się czuje po moim wyjeździe? Czy Molly jeszcze jest w Nowym Jorku?
Dopiłam kawę, zapłaciłam Louis i wyszłam na spacer. Druga połowa wiosny w Paryżu była piękna. Przechadzając sie miejskimi uliczkami, brakowało mi jednego. Jego obok. Pamiętam, jak przyjechaliśmy tu razem. Jak razem przechadzaliśmy sie ulicami tego miasta. Jak właśnie tutaj poprosił, bym zaryzykowała. Zastanawiałam sie, czy nadal by chciał. Nie łudź sie...jest Molly...bolały mnie moje własne myśli. Odgoniłam od siebie ból, jaki mnie opanował przez chwile, po czym weszłam do pobliskiej perfumerii. Przywitała mnie miła starsza pani. Zapytała po francusku czego szukam, niestety nie zrozumiałam jej, wiec musiała kobiecina powtórzyć po angielsku. 

- Czego szukam? Czegoś kobiecego - oznajmiłam - i może, żeby pachniało siłą i niezależnością. 

- Panienka tu za praca czy za miłością?- zapytała, patrząc na mnie podejrzliwie. 

- Za praca. Raczej uciekłam przed miłością - oznajmiłam. Wiedziałam, że powiedziałam za duzo, ale nie umiałam pohamować języka. Kobieta uśmiechnęła sie lekko, po czym zniknęła na zapleczu. Przeglądałam sama zapachy, jakie stały na półkach. Po dłuższe chwili kobieta wróciła z różowym opakowaniem. Chanel Chance? Banalne... Pomyślałam, ze przecież sama mogłam w Nowym Jorku kupić ten perfum. 

- Nie jest to, to o czym panienka myśli. W środku sa perfumy mojego wyrobu - oznajmiła, wręczając mi opakowanie -Nie mam jeszcze gotowych pudełek, ani tez planu czy w ogóle bede je sprzedawać. Ale po panienki słowach poczułam, że powinna go panienka dostać - dodała z ciepłym uśmiechem na ustach. 

- Chyba kupić - poprawiłam ją. Otworzyłam powoli opakowanie. Flakon z mała różowa pompką. Psiknęłam trochę na wewnętrzną stronę nadgarstka. Powąchałam i o mało co nie zemdlałam. Zapach był cudowny. Sprawiał, że czułam wszystkie emocje skumulowane razem. Lęk, strach, pożądanie, miłość, ból, pewność siebie i siłę.

- Jak pani osiągnęła taki zapach? - zapytałam.

- Tajemnica zawodowa. Dziecko, nie wezmę od ciebie pieniędzy za ten perfum. Musisz mi jedynie coś obiecać - powiedziała.

- Co takiego?- zapytałam zaciekawiona. Kobieta objęła moje rece w swoje, były bardzo ciepłe. 

- Nie uciekaj przed miłością - uśmiechnęła sie. Stałam jak wryta. Tego bym sie po niej nie spodziewałam. Kobieta musiała znać sie na ludziach. Podziękowałam jej serdecznie za taki prezent i obiecałam jedynie, ze niebawem ją znowu odwiedzę, chociażby żeby porozmawiać. Wyszłam z perfumerii i udałam sie w stronę swojego mieszkania. Było juz pozne popołudnie, a ja jutro z samego rana, miałam sie udac do nowej pracy. Musiałam byc wypoczęta.

Budzik wyrwał mnie ze spokojnego snu. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu szósta rano. Podniosłam się powoli, przeciągnęłam się na wszystkie strony i udałam się pod prysznic. Wizytę w Bureau miałam umówiona na ósmą, więc powinnam się wyrobić. Wykonałam poranna toaletę, po czym wybrałam strój na dziś. Czarne dopasowane spodnie, czarne szpilki, biała zwiewna koszula, szary sweterek i czarna torebka. Klasyka. Włosy zostawiłam rozpuszczone. Wyglądałam bardzo dobrze. Wyszłam z domu i udałam się do Louisy na poranną kawę. Wchodząc do kawiarni zauważyłam, że nie panuje tu na pewno taki gwar jak w Light Coffee. O tej porze Sofi i Ben mają roboty po same łokcie.

- Bonjour Louisa ! - zawołałam, wchodząc do kawiarni. Odwróciła się w moją stronę z wielkim uśmiechem na twarzy. Czy ta dziewczyna, się kiedyś nie uśmiecha?

- Amy, jak cudownie nasz język brzmi w twoich ustach! Muszę cię podszkolić a będziesz łamać francuskie męskie serca - powiedziała, po czym zabrała się za szykownie kawy. Łamanie serc, to ostatnie na co mam ochotę. Wystarczy mi wrażeń. Nagle usłyszałam dźwięk telefonu. SMS.

Od William Blayk
Bonjour Amy. Jak się domyślam, rozpoczynasz dzień od kawy. Tak się składa, ze ja również. Jest takie miejsce, gdzie podaja najlepsza nowojorska kawę ;)

W.

Mimowolnie uśmiechnęłam się na treść wiadomości. Był w Light Caffee. Cieszyłam się, że spędzał czas z moją ' rodzina '. Sofi na pewno dobrze go karmi, skoro tam bywa a Ben zapewne dzieli się tajnikami samochodowymi. Nie odpowiedziałam na jego sms-a. Schowałam telefon do torebki i czekałam na Louise.

- Nowojorska przyjaciółko, specjalnie dla ciebie Franco upiekł rano świeże croissanty. Proszę - oznajmiła, stawiając przede mną kawę i talerz z rogalikiem i dżemem.

- Dziękuję bardzo. Przyda mi się dawka cukru przed nową praca - powiedziałam. Louisa zniknęła za drzwiami kuchennymi a ja delektowałam się pysznościami, jakie mi zafundowała.
Około godziny siódmej trzydzieści, wyszłam z kawiarni i wsiadłam do taksówki. Podałam starszemu panu na kartce adres firmy, po czym cała w nerwach oczekiwałam, aż dojedziemy na miejsce. Minęliśmy dwa większe ronda i moim oczom ukazał się duży wieżowiec obok kilku mniejszych. Zauważyłam ogromne, ciemne, lekko podświetlane logo firmy. Myślałam, że tylko w Nowym Jorku stoją takie wieżowce...Spoglądałam z zachwytem na budowle. Zapłaciłam uroczemu panu i wyszłam z taksówki. Powoli udałam się do drzwi. Ogromne obrotowe, przeszklone. Podazalam za ludźmi. W środku ujrzałam duża recepcję. Siedziały tam dwie młode kobiety.

- Dzień dobry. Amy Clais. Jestem umówiona na rozmowę z panem Connorem - powiedziałam do rudowlosej recepcjonistki. Spojrzała w komputer, po czym skierowała mnie do windy.

- Piętro dziesiąte, panno Clais - dodała, uśmiechając się zyczliwie. Jechałam w górę zestresowana. Czułam jak żołądek podchodzi mi do gardła. Winda zatrzymała się na piętrze trzecim i wsiadł do niej mężczyzna. Zlustrował mnie od góry do dołu. Miał dobrze skrojony garnitur, jasnoniebieską koszule i czarny cienki krawat. Od razu zerknęłam na buty. Uhhhh...Mogłyby być włoskie...Pachniał męsko, ale nie uwodzicielsko. Cały czas czułam jego wzrok na sobie.

- Mógłby pan przestać gapić się na mój tyłek?! - wrzasnęłam, odwracając się do niego. Facet podniósł wzrok faktycznie z mojego tyłka, po czym podrapał się ręką po karku.

- Excusez-moi!- krzyknął mężczyzna.

- Francuski buc - syknęłam pod nosem, gdy winda zatrzymała się na moim pietrze. Facet wysiadł za mną ale udał się w innym kierunku. Podeszłam do kobiety stojącej przy maszynie od kawy.

- Przepraszam...

- Jak na rozmowę, to tam. Proszę siadać i czekać na swoją kolej - warknęła, nawet na mnie nie patrząc. Co za suka. Spojrzałam w prawo i ręce mi opadły. Licho licząc, byłam siódma. No pięknie Amy. Troszkę tu posiedzisz.
Mimo, że było nas dużo rozmowy szły sprawnie i szybko. Nadeszła moja kolej. Ta sama wredna lafirynda, ręką poprosiła mnie do sali. Wstałam poprawiłam koszule, wzięłam wdech i weszłam. I tak samo jak pewnie weszłam, tak samo pewnie zwątpiłam. Na widok tego samego ' buca ' , którego spotkałam w windzie, zrobiłam się czerwona jak burak.

- O Boże...To...Pan..- wyjąkałam nieśmiało.

- Tak, ten sam BUC z windy - mężczyzna podniósł wzrok i lekko się uśmiechnął. Rozsiadł się na fotelu i bacznie na mnie patrzył.

- Jak mniemam, panna Amy Clais tak?- zapytał mężczyzna, na oko w wieku trzydziestu dwoch lat.

- Tak, to ja - odpowiedziałam, podając mu dłoń. Ujął ją delikatnie, uśmiechając się ciepło. Wyglądał przyzwoicie. Tak samo jak w windzie. Przyglądał mi się przez chwilę, po czym gestem ręki poprosił bym usiadła. Tak też zrobiłam. Przeglądał moje dokumenty, co chwila uśmiechając się pod nosem.

- Pracowała pani dla Williama Blayka?- zapytał nagle. Nosz kurwa...Musiał o nim wspomnieć już na pierwszym spotkaniu. Wzięłam głęboki wdech.

- Tak, pracowałam dla pana Blayka.

- To znaczy, że jest pani naprawdę dobrym ekonomista a pan Blayk idiota, że pozwolił by pani odeszła z firmy. Co panią do tego skłoniło? - dopytywał. Jaki ciekawski buc! Mam mu się spowiadać z całego życia czy jak?

- Chciałam zmienić otoczenie..- odpowiedziałam oschle, miałam nadzieję, że odpuści wreszcie dopytywanie. Spojrzał na mnie, kącik jego ust powędrował do góry, tym samym posyłając mi zadziornie spojrzenie.

- W takim razie - wstał i wyciągnął rękę w moją stronę - witam na pokładzie naszego francuskiego okrętu, panno Clais. Liczę, że współpraca będzie układała się nam pomyślnie - ścisnął moją dłoń, nie co mocniej niż na przywitanie.

Wyszłam z Bureau szczęśliwsza. Zaczynałam nowe życie, w nowym mieście. Tak bardzo chciałam szczęścia, że byłam gotowa zbierać je z ziemi!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro