Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rodzial 3.

- Panie Blayk, dzisiaj ma pan spotkanie z panem Greenem o dwunastej. Jutro przyjedzie też pan Wilson, w sprawie rozbudowy banku. Dzwonili do pana z BHC. Prosili o pilny kontakt - Simone przekazuje mi informacje na dzisiejszy dzien. Kiwam głową i gestem ręki każe jej wyjśc. Nie miałem dzisiaj nastroju na spotkania, rozmowy i ogólnie na wszystko. Upadalem każdego dnia bez niej.
Sięgam po słuchawkę telefonu, wykrecam numer do Blayk House Continental i czekam, aż moja sekretarka odbierze.

- Lisa? Ile razy mam Ci powtarzać, że Ellite Group to nie mój prywatny telefon!? Masz dzwonić do mnie, nie do moich pracowników!! Zrozumiałaś? A teraz mów o co chodzi - wrzasnąłem na nią. Naprawdę byłem zły, że popełnia takie błędy. Nie płaciłem jej mało, więc mogłem oczekiwać chociaż odrobiny rzetelności. Lisa wyjaśniła mi, że panna Stanford w dalszym ciągu oczekuje wizyty ze mną. Kurwa...Czy ona kiedyś odpuści? Miała wyjechać...A dalej tu siedzi.

- Nie wiem kiedy będę w firmie. Niech Jose zajmie się sprawami. Jest poinformowany. Ja na razie jestem potrzebny w Ellite Group. - skłamałem. Tak naprawdę, mogłoby mnie tu nie być i nic by się nie działo. Firma szła do przodu, nie było żadnych obaw, że coś może pójść nie tak - I Lisa, jak jeszcze raz zachowasz się jak dziś, wylecisz z pracy z hukiem! - rozlaczylem się, nim dziewczyna mogła cokolwiek powiedzieć. Poprawiłem krawat, patrząc na plan dzisiejszego dnia. Zbliżała się dwunasta, więc za kilka chwil pojawi się tutaj Green. Naprawdę nie znoszę tego dupka. Nie wiem co mnie podkusilo, żeby działać w biznesie razem z nim. Był jak wrzód na dupie. Pojawiał się nagle, uwierał a i tak chuj z tego wyszedł. Simone cicho zapukała do drzwi, wstawiła swoją blond czuprynę miedzy szparę i oznajmiła mi przybycie Brada.

- Witam cię Willi - zaczął, wchodząc do środka. Ścisnął moja dłoń, po czym usiadł na wskazanym przeze mnie miejscu.

- No więc Brad, co cię sprowadza?- zapytałem.

- Kilka spraw. Między innymi twoja nowa ekonomistka Simone. Chciałbym, aby skontaktowała się z moim działem finansów i przeanalizowała nowe wpływy. Jestem pewny, że będziesz zadowolony z zysków. Mamy co raz więcej spraw w kancelarii. Zrobiłeś razem z Amy darmową reklamę. Swoją drogą co u niej? - zapytał nagle.

Scisnalem pięści pod biurkiem. Miałem ochotę zwyczajnie mu przyjebać.
- Wszystko dobrze. Nie mam zamiaru rozmawiać z tobą na tematy panny Clais. Mów dalej, w jakim celu tu jesteś. Nie mam za dużo czasu. Sam powiedziałeś, zrobiłem reklamę i teraz mój plan dnia pęka w szwach - oznajmiłem spokojnym tonem. Niespodobalo mu się to, bo minę miał już kiepska. Opowiedział o swoim nowym planie, wydatkach i przychodach. Miałem już dość jego zarozumiałej mordy. Przestałem go słuchać chwilę po tym, jak wspomniał jeszcze raz o Amy. Wyszedł po trzydziestu minutach pieprzenia o głupotach. Nareszcie spokoj...Podszedłem do okna, gdzie miałem okazały widok na Nowy Jork i myślałem o kobiecie, która skradła mi serce. Nigdy nie spodziewałem się, że pojawi się kobieta, która zawładnie nim tak doskonale jak ona. Która wymarze ciemność z wnętrza mojego umysłu. Jej się udało. Udało się osiągnąć szczyt. Byłem jej wdzięczny, jednak czułem, że bez niej znowu przepełnia mnie mrok.

Czas leciał mi wolniej z dnia na dzień. Nie umiałem znaleźć sobie miejsca po jej wyjeździe. Wszystko było puste. Brak blasku i śmiechu. Szczególnie doskwierał mi brak jej śmiechu. Głośnego i pełnego życia. Tego, który pokochałem. Od wyjazdu Amy minęły dokładnie trzy tygodnie , dziewiętnaście godzin i dwadzieścia cztery minuty. A ja czułem, jakby minęła wieczność.
W Ellite Group bywałem bardzo często. Ze względu na to, że to miejsce przypominało mi o niej.

- Panie Blayk, mam dokumenty, o które pan prosił - powiedziała blond włosa dziewczyna. Zatrudniłem ja, gdy Amy dała wypowiedzenie. Dałem jej szansę, jest to jej pierwsza praca.

- Dziękuję Simone, możesz już iść. Nie będę cię zatrzymywał. To dzisiaj masz drugą rocznicę ślubu z mężem, tak?- zapytałem, gdy już miała wychodzić.

- Tak  szefie, dziś - oznajmiła szczęśliwa.

Byłem dla niej miły tylko dlatego, że nie zadawała pytań, wykonywała swoje obowiązki należycie i była po prostu normalna.

- Idź już, mąż zapewne czeka z kolacja. Do zobaczenia w poniedziałek - powiedziałem. Simone zniknęła za drzwiami.
Gdy już miałem wychodzić do domu w drzwiach stanęła Sofi.

- Witam panie Williamie. Przepraszam bardzo, że przeszkadzam. Mam coś dla pana - oznajmiła, podchodząc do mnie. Nie widziałem jej kilka dni. Miło mi się zrobiło, że przyszła. Polubiłem ja i Bena.

- Sofi, jak miło cię widzieć. Jak Ben? - zapytałem. Kobieta uśmiechnęła się życzliwie.

- Dziękuję dobrze. Panie Williamie...Mam dla pana coś od Amy...- powiedziała, podając mi kopertę. Wzięła wdech i spojrzała na mnie z żalem w oczach - Ja nadal wierzę, że ona wróci. Naprawdę.

- Ja też w to wierzę...- szepnąłem, patrząc na kopertę.

- Będę już szła. Panie Williamie, będzie nam z Benem miło, jeżeli nas pan odwiedzi - powiedziała ciepło. Wspaniali ludzie. Amy miała szczęście poznając ich.

- Przyjdę na pewno. Dziękuję Sofi – odpowiedziałem, przytulając ją do siebie. Kobieta jeszcze raz uśmiechnęła się do mnie i wyszła z biura. Spojrzałem na kopertę, która trzymałem w dłoni. Była solidnej jakości. Na przodzie widniało moje imię i nazwisko napisane piórem. Zamknąłem drzwi, żeby już nikt mi nie przeszkodził. Musiałem to przeczytać.

Williamie .
Chciałam cię przeprosić, że nie byłam na tyle odważna, żeby się z tobą pożegnać. Byłam ci to winna, wiem. Poprosiłam Sofi, aby dała ci ten list dopiero po trzech tygodniach mojej nieobecności. Chciałam, żebyś ochłonął i przemyślał sobie wszystko.
Musiałam wyjechać. Dla mnie to też trudne. Pierwszy raz byłam i jestem w takiej sytuacji. Przyjazd Molly i świadomość, że ona żyje i ma się dobrze sprawił, że coś we mnie pękło. Możesz być z nią szczęśliwy. Możecie wszystko odbudować. Spróbuj żyć. Proszę. Boli mnie serce, że zostawiam cię tutaj w tej ciemnej stronie Nowego Jorku. Ale wiem, że jesteś już gotowy, żeby zacząć wszystko od nowa. Dziekuje ci za każdą spędzona wspólnie chwile. Za każdy dotyk. Za każdy pocałunek.
Williamie, przyrzekłam ci, że o tobie nie zapomnę i dotrzymam słowa. Ale ja też mam do ciebie prośbę. Zapomnij o mnie. Proszę.

Amy.

Łzy ciekły mi z oczu jak małemu dziecku. Nie mogłem uwierzyć, że naprawdę to napisała. Myślałem, że chciała tylko czasu a nie ucieczki. Wiedziałem, że muszę zrobić wszystko, żeby ją odzyskać. Udowodnić jej, że tylko z nią mogę zacząć od nowa. Wyjąłem telefon

- Henry? Potrzebuje na już informacji gdzie pracuje Amy Clais. Wiem o co proszę. Henry...Muszę ją odnaleźć! - wrzasnąłem do telefonu. Zabrałem teczkę, zgasiłem światło i wyszedłem z firmy. Miałem jeden cel. Odzyskać Amy.

Jechałem samochodem w stronę swojego apartamentu. Musialem jakoś zadziałać bo czułem, że zaczynam ją tracić. Jak ona mogła mi to napisać...? No jak? Kurwa! Mała bezczelna Amy! Zapomnieć? O niej? Pff...przeciez się nie da! Nie ma jak! moje myśli przepelniala złość i bezradność. Miałem ochotę zbic jej tyłek na kwaśne jabłko za takie zachowanie! Znowu budziło się we mnie zwierzę. Zaciskalem dłonie na kierownicy. Jechałem z taką prędkością, że w dziesięć minut byłem już pod BHC.
Zaparkowałem samochód w garażu. Wyjąłem telefon.
- Henry, jak coś ustalisz proszę daj mi znać.

- Willi czy Ty wiesz co robisz?

- Tak! Nie stracę jej rozumiesz?! Kurwa, ona chce żebym zapomniał! Ja pierdole, jak można o cos takiego prosić?!- krzyczałem do telefonu.

- Może ma racje. Willi, może...

- Nie kurwa!!!!! Nie praw mi kazań! Nie od tego jesteś!!!! Znajdź ją, dowiedz się co robi  i z kim jest! Bo nie uwierzę, że nikt w Paryżu się nią nie zainteresował! Tylko nie spieprz tego Henry. - powiedziałem, rozłączajac się. Byłem taki typem człowieka, który nie uznawał sprzeciwu. Złość przepelniala całe moje ciało. Od wewnątrz aż mnie paliło! Wszedłem do domu. Rzuciłem teczkę w kąt i zmierzalem w kierunku kuchni. Wyjąłem z lodówki wino a z szafki kieliszek.

- Wyjmij dwa - usłyszałem kobiecy głos. Wzdrygnąłem się. Kieliszek mało co nie wypadł mi z ręki. Poczułem zapach duszacych perfum. Molly.

- Kto cię tu wpuścił?- warknalem. Dziewczyna powoli podeszła do mnie. Była bez szpilek. Ale nadal wysoka. Wyższa od Amy. Dotknęła ręką moich pleców. Odsunalem się.

- Nie broń się przed tym Willi...Wiem czego pragniesz. - mówiła. Zaciskalem zeby. Oddech przyspieszal mi ze złości. Molly chciała mnie ponownie dotknąć, ale złapałem z całych sił jej nadgarstek. Poczułem znajome uczucie. Siłą moglem wiele osiągnąć.

- Oh Willi...Takiego cię pamiętam - mruknęła. Wpatrywałem się w nią z przymrużonymi oczami. Nie wiem, co we mnie wstąpiło ale pocałowałem ją. Kurwa zrobiłem to. I nie wiem dlaczego, ale nie przestawalem. Byłem wściekły. Czułem, że muszę wylądować na kimś emocje. Skurwiel z ciebie Blayk...Myślałem, odwracając ją tyłem i zadzierajac jej sukienkę do góry. Z całych sił uderzyłem ją w pośladek. Molly jeknela. Zrobiłem to jeszcze kilka razy. Złapałem mocno za wlosy, szarpnąłem i znizalem ją w kierunku podłogi. Klekneła.

- Nie dotykaj - warknalem, odpinajac rozporek. Wzięła go całego i zaczęła ssać. Z całych sił ruszałem jej głową tak, że prawie dławiła się, mając go w ustach. Czułem się dobrze poniżając ją. Nie panowalem nad soba. Czułem jak zalewa mnie fala ekstazy a ją fala mojego nasienia. Połknęła wszystko co kej zaoferowałem. Odepchnalem ja tak, że upadła tylkiem na zimną posadzkę. Zapialem rozporek i skierowałem się do butelki z winem.

- Jednak ta mała suka cię nie zmieniła.- rzekła z dumą Molly, poprawiając sukienkę. Znowu podniosła mi ciśnienie.

- Wypierdalaj stąd!- wrzasnąłem. Stała i wlepiala we mnie zdziwione oczy - Głucha jesteś?! Wypierdalaj!- powtórzyłem dużo głośniej, niż na początku.

- Jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa! - rzuciła - Ah, ta twoja Amy znalazła już sobie pocieszenie. Swoją drogą, naiwny jesteś - dodała, odwracając się przy drzwiach, spojrzała na mnie z głową uniesioną do góry, po czym trzasnela drzwiami. Jak echo odbijały się ode mnie słowa ' Amy znalazła już sobie pocieszenie... ' . Czy to znaczy że ona...Nie...Nie moja Amy... poczułem piekący ból dłoni. Spotrzeglem, że zaciskając kieliszek pękł mi on w ręce.

- Osz kurwa...- syknalem do siebie, patrząc jak krew powoli kapie na kafelki. Zawinalem rękę w ścierke, po czym podszedłem do okna. W moich myślach była tylko ona.

- Jesteś moja Amy...Tylko moja - rzuciłem te słowa, jakby w przestrzeń. Wiedziałem już, że musze działać znacznie szybciej, niż przypuszczałem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro