Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Epilog

4 lata później

Przygotowania do ślubu pochłonęły mnie całkowicie. Zwlekaliśmy z William'em, ze względu na pojawienie się Rosalie. Wychowywanie małej istotki, która była połączeniem mnie i Willa graniczyło z cudem. Miała w sobie mnóstwo energii. Wszędzie było jej pełno. Wypełniała każde wnętrze, gdy tylko się pojawiała. Potrafiła też dać w kość. Szczególnie mi. Do William'a miała słabość, no coz nic dziwnego.

- Rosie, proszę cie, nie możesz jechać z tatą. - mówiłam.

- Ale dlaczego? - tupała nóżka, gdy tylko się denerwowała - Ja chcę jechać z tatą!

- Kochanie posłuchaj, tatuś leci do Paryża do pracy. Nie mógłby się tobą zająć. - mówiłam. Jej duże czarne oczy, wpatrzone były we mnie - Po za tym, chcesz zostawić mamusie sama? - zapytałam. Zarzuciła mi rączki na szyję.

- Nie chce mamusiu, nie chce. - powiedziała. Odwróciła głowę w stronę William'a - Przepraszam tatusiu, muszę zaopiekować się mama. - dodała poważnie. Will zasmial się i pokręcił głową.

- Jesteś niesamowita Rosalie. - powiedział

- Jak mama? - zapytała. Jej pytania często były zaskakujące, zarówno dla mnie jak i dla Willa. William podszedł i kucnął przy Rosie. Odgarnął jej bujne loki za ucho.

- Tak księżniczko, jak mama. - oznajmił i dał jej całusa. Podniósł się i ta samą czynność wykonał ze mną - Nie lubię was zostawiać. - dodał.

- Też tego nie lubię. Ale nie będziemy dziś same. Nora przyjedzie na noc - powiedziałam - będziemy wybierały smak tortu weselnego. - to już skierowałam do Rosie,która uśmiechnęła się od ucha do ucha. William pożegnał się ze mną i z małą. Wsiadł do samochodu i pojechał. Zostałam z naszym urwisem na dwa dni.

- No słoneczko, ubieraj buciki jedziemy do babci Sofi. - oznajmiłam. Rosie czekała na mnie przed drzwiami. Spakowałam do torby klucze i czasopisma weselne. Wsiadłyśmy do samochodu. Rosie zajęta była zabawka, która William wczoraj jej podarował. W lusterku przyglądałam się mojemu aniołkowi. Była tak bardzo podobna do Willa...Czarne jak dno oceanu oczy, ciemne falowane włosy ( to akurat miała po mnie ) i te spojrzenie. Już jako cztero  latka, doskonale potrafiła przenikać wzrokiem przez człowieka. Była stanowcza i zdecydowana. Tak samo jak William, nie pochwalała sprzeciwu. Zawsze, ale to zawsze musiało być tak, jak ten mały szatan postanowi. Miała też troszkę ze mnie, bo gdy tylko płakała, wyglądała jak ja. Bezradna i bezsilna istotka. Uśmiech też odziedziczyła po mnie.

- Mamusiu, czy będę mogła zjeść lody? - zapytała.

- No nie wiem czy byłaś grzeczna. - odpowiedziałam zerkając na nią w lusterku. Odłożyła zabawkę i poważnym tonem oświadczyła.

- Mamusiu, ja zawsze jestem grzeczna. Tylko tego nie dostrzegasz.

Nie wierzyłam jak szybko łapała słownictwo Willa. Była jego mała kopią.
Dotarłyśmy do Light Caffee. Rosie szybko wbiegła do środka,robiąc ogromny hałas. Zawsze gdy tylko się tam pojawiała, chwytała za serca.

- Moja maleńka mróweczka! - zawołała Sofi, gdy tylko usłyszała śmiech Rosie.

- Babunia! Babunia! Zobacz co mam od tatusia! Zobacz jaki piesek, zobacz! - krzyczała Rosalie, wymachując zabawka na wszystkie strony. Radośnie podbiegła do Sofi i wpychała w jej ręce zabawkę. Podeszłam nich, by przywitać się z moją drugą ' mama '.

- Czesc Sofi. Zaraz cię zamęczy łobuziara, która podobno jest grzeczna! - mocno zaakcentowałam ostatnie słowa. Rosie spuściła głowę w dół i pobiegła do kącika dla dzieci. Miałam więc chwilę, by odsapnąć.

- Kawy? - zapytał Ricky

- Chętnie...Boże Sofi, jestem wykończona przygotowaniami do ślubu. To już za miesiąc...- powiedziałam.

- Tak się cieszę, że wreszcie się zdecydowaliście. - mruknęła.

- Sofi dobrze wiesz jak było. Urodziła się Rosie i naprawdę nie było kiedy zająć się tym wszystkim. Teraz, kiedy już podrosla, możemy z William'em nasz związek sformalizować. - odpowiedziałam, upijając łyk kawy - Umówiłam się dzisiaj z Norą. Pomoże mi wybrać smak tortu. - dodałam. Porozmawiałyśmy jeszcze o weselu, dopiłam kawę i razem z Rosalie udałam się do parku. Szłyśmy ścieżka do najbliższej ławki. Rosie zajadała loda czekoladowego. Zdążyła się już cała ubrudzić.

- Pokaż buźkę. Oj Rosie, jesteś cała w czekoladzie - oznajmiłam, kucając z chusteczka przed moją córeczka. Starannie wycierałam jej buzię.

- Amy? - usłyszałam za sobą znajomy głos. Odwróciłam się.

- Niv? Ty tutaj? Cześć... - powiedziałam wstając.

- Pięknie wyglądasz - rzucił i spojrzał na Rosie - A to musi być twoja córeczka? Cześć, jestem Niv a ty? - zapytał, podając jej rękę. Zmarszczyła brwi, tak jak to robił William, gdy coś mu się nie podobało. Wyciągnęła rączkę w jego stronę.

- Rosalie. - mruknęła cicho - Mamusiu, kim jest ten pan?

- Kochanie to mój dawny....Znajomy.. - odpowiedziałam. Po chwili rozmowy z Niv'em usłyszałam wołanie.

- Amy! Amy! - tak, to moja siostra darła się na pół Nowego Jorku. Biegła w naszą stronę. Rosie gdy tylko ką zobaczyła, wybiegła jej na spotkanie. Wpadły sobie w ramiona - A co to za czekoladowe buziaki, co?
Niosła moją córkę na rękach. Obie były zadowolone swoim towarzystwem.

- Niv, poznaj moja młodsza siostrę... - powiedziałam i przedstawiłam ich sobie. Nora spięła się przy Niv'ie ale i on jakoś inaczej się przy niej zachowywał. Nie odrywał od niej wzroku. - Musimy już wracać do domu. Milo było cię spotkać, Niv. - dodałam. Nora uśmiechnęła się do niego i razem ze mną, udała się w kierunku samochodu.
Jadąc w stronę domu, Nora była jakaś dziwna.

- Będziesz milczeć cala drogę? - zapytałam w końcu.

- Yhh co? Nie...To znaczy..Kim dla ciebie był ten Niv? - jej pytanie wybilo mnie z rytmu. Zerknęłam na nia i odpowiedziałam:

- Byłym szefem. To ten buc z Paryża. Pamiętasz, opowiadałam ci o nim.

- Zapomniałaś dodać, że jest taki...Przystojny... - mruknęła pod nosem. Udalam, że wcale tego nie słyszałam. Ale uśmiechnęłam się sama do siebie. Chciałam by Nora kogoś poznała. Od czterech lat była sama. Erick wyjechał do Los Angeles. Rozstali się definitywnie. Nie mogłam patrzeć na jej pustkę. Może Niv by ją wypełnił?

Miesiąc później

Siedziałam na krześle, patrząc w lustro. Odbijała się w nim moja suknia ślubna, która wisiała na wieszaku. Serce podchodziło mi do gardła. To dzisiaj był ten dzień. Dzisiaj, miałam stać się żona William'a Blayk'a. Czułam się tak samo, jak na pierwszym spotkaniu z nim. Ręce mi się pociły i trzęsły. Rosie biegała od pokoju do pokoju, bawiąc się w najlepsze. A ja?

- Nora, nie mogę oddychać... - szepnęłam.

- Nie rozumiem, jak możesz się stresować ślubem z człowiekiem, z którym jestes od pięciu  lat...- mówiła, zapinając mi suknie. Sama się zastanawiałam skąd ten stres. Byliśmy razem od tylu lat, wychowywaliśmy przepiękna córeczkę a ja bałam się jak nigdy.

- Rosie myszko, już czas. Weź koszyczek z kwiatkami. - pospieszała ją Nora - No moja panno, idziemy. - skierowała to do mnie. Wstałam i na drżących nogach, szłam w kierunku ogrodu. Serce waliło mi jak szalone. Gdy stanęłyśmy przed dużymi szklanymi drzwiami, Nora złapała mnie za rękę.

- Wszystko będzie dobrze. To twój William, nikt obcy. - szepnęła. Otworzyły się drzwi a ja usłyszałam, jak skrzypaczki grają Ave Maria. Mój tata pojawił się w mgnieniu oka obok mnie. Wziął mnie pod rękę i powoli szliśmy. William stał tyłem. Chyba bał się odwrócić. Rosie radosnie kroczyla przed nami i sypala z dumą kwiatki. Dobrze, że mogłam oprzeć cały swój ciężar na tacie. Uśmiechałam się do ludzi, którzy byli obecni na naszym weselu. Nie spodziewałam się, że William ma tak sporą rodzinę. Gdy już byłam w połowie drogi do ołtarza, William się odwrócił. Z jego oczu popłynęły łzy. Dopiero widząc jego twarz, byłam w stanie się uspokoić. Widziałam, że był pod wrażeniem.

- Amy Dorothy Clais - zaczął William - Pojawiłaś się w moim życiu nagle i tak samo nagle, wywróciłaś je do góry nogami. Gdy cię poznałem, nie mogłem uwierzyć, że tak mała i krucha kobieta, może być tak zadziorna - zaśmiałam się słysząc słowa jego przysięgi - Sprawiłaś, że zrozumiałem co to miłość. Pokazałaś mi jak kochać, wybaczać i szanować. 4 lata temu dałaś mi kolejny powód do milosci: Rosalie - mówiąc to, spojrzał na naszego aniołka - Chce spędzić z wami resztę swojego życia. Chcę patrzeć na ciebie każdego ranka, gdy się obudzę, bo tylko twoje oczy i uśmiech sprawiają, że chce żyć - jego słowa sprawiły, że poczułam, że mam wszystko.

- Nie wiem czy przebije twoje słowa - zaśmiałam się a wraz ze mną goście - Ale spróbuję. William'ie Blayk...Jesteś mężczyzna mojego życia. Już pierwszego dnia w pracy, gdy pojawiłeś się w moim gabinecie wiedziałam, że będziesz kimś więcej...I tak się stało. Zakochałam się w tobie bez pamięci. Każdy dzień z tobą daje mi wiarę w miłość. Nasza córka, to właśnie najpiękniejszy owoc tej miłości. Jestem pewna tego, że chce spędzić z tobą resztę swojego życia. Kocham cię - Henry podał nam obrączki, które nawzajem wsunęliśmy sobie na palce. William pocałował mnie czule, goście zaczęli gwizdać i bić brawo, a pastor z dumą oświadczył:

- Miło mi przedstawić wszystkim tu obecnym, państwa Amy i William'a Blayk!













Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro