Rozdział 45.
Weszliśmy do mieszkania. Poczułem ulgę, znajdując się wreszcie w domu. Amy minęła mnie w drzwiach, bym mógł obserwować jak kołysze biodrami na prawo i lewo. Ta kobieta naprawdę mnie zadziwia. Uśmiecham się pod nosem, bo widzę jak próbuje mnie kokietować. Ah, gdybyś tylko wiedziała jaką mam ochotę zedrzeć z ciebie te łaszki i pieprzyć, aż będziesz prosić bym przestał....Moje myśli krążyły wokół niej. Działa na mnie jak narkotyk. Pragnąłem jej całym sobą. Hamowalo mnie jedynie to, że była w ciąży. Bałem się, że nie zapanuje nad sobą. Co raz częściej do głowy wracały mi myśli....Czarne myśli. Chęć poniżenia z dnia na dzień we mnie rosła.
Gdy dowiedziałem się, że Amy jest w ciąży i, że będziemy mieć dziecko, ba dwójkę dzieci, zacząłem panikować. Ja? Ojcem? To jakiś chory żart...Nie mogłem sobie siebie wyobrazić jako ojca, który uczy chodzić, mówić, jeździć na rowerze, puszczać kaczki na wodzie. Zdawałem sobie sprawę, że to się może nie udać. I co wtedy? Kocham Amy jak nigdy nikogo. Zwariowałem dla tej dziewczyny. To dla niej to wszystko. Dla niej mówię jak bardzo się ciesze, nie wspominam o obawach. Chcę by i ona zaczęła się cieszyć. Widzę w jej oczach strach. Ona się boi, że ja ją zostawię. Tego boi się najbardziej. Miałem przez moment taka myśl. Kurwa! Jak ja w ogóle mogłem tak pomyśleć. I kiedy ta myśl się pojawiła, widziałem jak Amy głaszcze swój brzuch i z jaką czułością patrzy na zdjęcia USG. Gdzieś w niej jest to szczęście. Musiałem je po prostu wydobyć.
Hellen przygotowała dla nas kolację. Czekałem na dole na Amy. Usłyszałem kroki. Szła w satynowej podomce, tej która działa na mnie jak płachta na byka. Widząc ją, od razu przypomniałem sobie Paryż i nasza delegacje. Wiazalem jej ręce tym paskiem, którym właśnie obwiazala swoją talię. Włosy miała rozpuszczone. Szła uwodzicielsko. Wiedziałem w co gra. Nie umiałem oderwać od niej wzroku.
- Cóż to za wzrok, Panie Blayk? - zapytała. Ton głosu miała taki....Kuszący. Przez chwilę myślałem, żeby zrzucić jedzenie ze stołu i wziąć ją na blacie, ale szybko wybiłem sobie ten plan z głowy.
- Żaden. Usiądziesz? - starałem się byc opanowany. Z trudem mi to wychodziło. Amy usiadła bardzo blisko mnie. Spiąłem się cały, gdy poczułem jej perfumy. Nachyliła się przy mnie by sięgnąć sok. Wypiela swoją pupę tak, że śmiało mogłem zobaczyć jaka ma bieliznę. Kurwa...Opanuj się Blayk...Wróciła na miejsce z podstępnym uśmiechem. Pokrecilem głową z niedowierzaniem.
- Jak się czujesz? - zapytała.
- Yyy, dobrze - odpowiedziałem zmieszany. Nie umiałem się przy niej skupić. Rozpraszala mnie. Sięgając po widelec, dotknęła moje ręki. Niby przypadkiem. Przeszły mnie dreszcze. Czułem jak narasta we mnie pożądanie. Próbowała rozmawiać, niby normalnie na różne tematy. Nagle poczułem, jak jej stopa dotyka mojej nogi i powoli zmierza ku górze. Nie patrzyła na mnie. Zdradzał ją lekki uśmiech. Patrzyłem przed siebie, czując jak zaraz oszaleje. Zaczęła zatacza kółka na kroczu. Nie musiała długo czekać na reakcje. Po kilku sekundach byłem gotowy na baczność. Złapałem jej stopę w dłonie. Agresywnie.
- W co ty grasz? - warknalem. Podniosła głowę i ujrzałem w jej oczach pragnienie. Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć wstałem od stołu - Pieprzyć zalecenia! - rzuciłem, podnosząc Amy z krzesła. Zatopilem się w jej ustach. Kurwa jak ona smakowała....Nie mogłem się powstrzymać, gdy tylko poczułem jej usta. Brakowało nam powietrza. Przyciskalem ja kurczowo do mnie. Tak jakbym się bał, że zaraz zniknie. Chwyciłem ja za pośladki i uniosłem do góry. Zaplotla nogi na moim pasie i szliśmy tak w stronę sypialni.
- Nie, czekaj..- powiedziała nagle. Stanąłem na korytarzu. Dosłownie chwila dzieliła nas od łóżka. Patrzyłem na nią zdziwiony - Nie chce w sypialni...Chce tam...- i wskazała palcem w stronę mojego gabinetu.
- Tam? - zapytałem, unosząc jedna brew. Pokiwała głowa i uśmiechnęła się. Zrobiłem tak jak prosiła, weszliśmy do gabinetu. Postawiłem Amy na ziemi. I wtedy ona zrzuciła z siebie podomke. Oniemialem. Stała w cielistej koronkowej bieliźnie. Widziałem jej sterczące sutki z podniecenia. Obserwowałem co robi. Wyjęła ze szlufek podomki, satynowy paseczek i podała mi go. Milczałem. Nie wiedziałem czy na prawdę dobrze odczytuje jej intencje.
- Chce żebyś mnie związał, tam - powiedziała i wskazała na metalowy drążek. Byłem w szoku. Chciała czegoś zakazanego. Tego czego ja obawiałem się najbardziej - Chce żebyś zrobił ze mną to, co sprawi, że oboje zwariujemy...- mówiła, zbliżając się do mnie. Gdy stała już wystarczająco blisko, zaczęła odpinac guziki mojej koszuli. Patrzyłem na nią i nie mogłem uwierzyć, że pragnie tego. Zrzuciła ze mnie koszule i zaczęła składać pocałunki na moim torsie. Oddech miałem przyspieszony. Chciałem ją poniżyć, zrównać z ziemią. Chciałem by...Cierpiała...Kurwa..Nie! Nie mogłem tego chcieć. Nie dla niej. Amy klęknela i odpinala pasek od nich spodni. Zerkala na mnie co jakiś czas. Chwyciła moją rękę i położyła ja sobie na głowie. Scisnalem jej włosy, odchylajac głowę do tyłu. Jeknela. Sprawnie zsunęła mi spodnie i bokserski. Jej oczom ukazał się mój penis. Gotowy by wejść w jej usta. Bawiła się nim jak zabawka, a ja czułem się jak Bóg. Przyspieszala i zwalniala. Pomagałem jej, poruszając jej głową. Dławiła się taka była spragniona. Chwyciłem ja mocno za włosy i podnioslem do pionu. Patrzyła na mnie z pożądaniem. Oblizywala usta i dyszala bardzo szybko. Nachyliłem się do jej ucha.
- Wiesz co cię teraz czeka? - zapytałem i przygryzlem jej płatek ucha - Daj ręce - rozkazalem. Grzecznie podała mi dłonie, bym mógł związać jej nadgarstki. Nie byłem ani trochę delikatny. Przestawalem nad sobą panować. Cholernie chciałem czuć się spełniony...
Przywiązelem jej ręce do metalowego drążka. Odwróciłem ją tyłem do mnie. Wyglądała bezbronnie i niewinnie. Wypiela tyłek. Zaśmiałem się cicho pod nosem, bo wiedziałem czego chce. Moja mała...Wynmierzylem jej jeden lekki klaps. Oddychala głośno i szybko. Zrobiłem to po raz drugi. Za trzecim razem, użyłem paska od spodni. Zostawił ślad na jej pośladku. Podniecalo mnie to. Wyłączyłem racjonalne myślenie.
Pieprzylem ją brutalnie. A ona nie protestowała. Jęczała i wiła się przy każdym pchnięciu w nią. Wisiała na drążku a ja kurczowo i silnie trzymałem rękę w jej włosach. Gdy już doszła, odwiazalem ja z drążka i ułożyłem na biurku.
- Ręce nad głową! - rozkazalem jej. Wszedłem w nią bez problemu, była cholernie mokra. Jęczała i krzyczała z rozkoszy. Im szybciej i głębiej w nią wchodziłem, tym większą ochota mnie ogarniam, by dotknąć jej szyi i przydusic tak, by został na niej ślad. I kiedy już miałem to zrobić, spojrzałem na jej brzuch. Oddech miałem szybszy. Kurwa Blayk, co ty robisz?! Możesz ją skrzywdzić! Karcilem się w myślach. Ale jej jęki i prośby, bym zrobił to dla nas, sprawiały, że gubilem się w tym co robię.
- William...Ag, proszę.. Tak! - krzyczala. Chciała bym to zrobił, sama odchylała szyję w moją stronę. Położyłem tam dłoń, poczułem jej tętno pod palcami...I nagle, zrozumiałem, że nie mogę. Wyszedłem z niej i zostawiłem ja taka rozgrzaną na blacie biurka. Odsunąłem się na bezpieczną odległość.
- Co się dzieje?- zapytała dysząc. Usiadła na biurku i patrzyła na mnie przerażona. Ręce nadal miała związane.
- Ja...Nie mogę Amy...Zobacz co ja ci robię - powiedziałem i podszedłem by rozwiązać supeł z jej nadgarstków. Zacząłem szaleńczo całować kej zaczerwienione rece - Przepraszam cię aniołku, przepraszam - mówiłem.
- Nie przepraszaj mnie. Ja tego chciałam i nadal chce - powiedziała. Podniosła moją twarz ku swojej - Nie skrzywdzisz mnie, wierzę, że potrafisz nad tym panować - głaskala moją twarz - Dziękuję, że dałeś mi to, o co prosiłam - dodała i pocałowała mnie czule. Nie rozumiałem tego jaka była spokojna.
- Nie!! Nigdy więcej mnie o to nie pros,
słyszysz? - zapytałem. Byłem zły. Dałem się ponieść emocjom.
- Ale...William...
- Amy kurwa! - krzyknąłem. Ponownie się od niej odsunąłem - Czy ty nie widzisz tego, że ja muszę z tym walczyć?! Mogę cię skrzywdzić! Jesteś w ciąży!
- Przestań ciągle mowic o tej ciąży! To nie choroba! Mogę żyć normalnie! Ale nie! Ty musisz wiedzieć lepiej i obchodzić się ze mną jak z jajkiem! Mam dosyć słuchania " Amy uważaj, Amy jedz zdrowo, Amy nie możemy się kochać, Amy jesteś w ciąży bla bla bla"!!! Kurwa jestem też kobieta i mam swoje potrzeby! Przestań za mnie myśleć i żyć! Mam być żywym inkubatorem dla naszych dzieci?! To chcesz ze mnie zrobić?! - zamurowało mnie. Jej krzyki, łzy w oczach...Bylem w totalnym szoku...Zeszła z biurka, chwyciła podomke i wyszła z gabinetu. Trzasnela tak drzwiami, że prawie wyleciały z futryny. A ja stałem w rogu, słysząc ciągle w głowie jej krzyki.
Nie wyszedłem za nią. Chciałem dać jej czas na ochłonięcie. A może dawałem ten czas sobie? Uderzyły we mnie słowa Amy. Nie sądziłem, że czuje się ona, aż tak zaszczuta. Ubrałem się i zostałem w gabinecie żeby trochę popracować.
Po dwóch godzinach siedzenia w gabinecie, poczułem zmęczenie. Nagle do drzwi zapukała Amy.
- Mogę? - zapytała nieśmiało. Weszła do środka. Brała prysznic. Włosy miała mokre i pachniała żelem truskawkowym. Zapewne zmywała z siebie smutek. Stanęła w bezpiecznej odległości. Była przygnębiona - Przepraszam William...Nie powinnam tak krzyczeć - mruknęła i spuściła głowę. Zatkało mnie po raz drugi. Przyszła przepraszać mnie za moją głupotę.
- Kochanie - wstałem i podszedłem do niej - Masz prawo tak się czuć..Nie chciałem się tak zachować. Ja po prostu się boję, Amy...- powiedziałem, tuląc się do niej. Klęknalem na kolana i przyłożyłem głowę do jej brzucha - Nie chce eas stracić - dodałem. Włożyła rękę w moje włosy i zaczęła głaskać. Tak jakby chciała mnie uspokoić.
- Nie stracisz....Przecież cała nasza trójka cie kocha...- zapewniała. Po tych słowach, zalało mnie dziwne uczucie na sercu.
- Amy, jesteś całym moim życiem. Przepraszam za każdy ból, jaki ci sprawiłem. Nie chcę byś przeze mnie płakała...- mówiłem, nadal przytulając się do jej brzucha. Chciałem by poczuła, że zadbam o nich. By ona poczuła, że to nie przekleństwo nas spotkało, a dar bycia rodzicem.
****
Od ostatniej sytuacji w gabinecie minęły trzy tygodnie. Między mną a Amy naprawdę było dobrze. Zaczynała przekonywać się do rodzicielstwa. Oglądała projekty pokoików dla dzieci. Pochłonęło ja to. Jedyne czego nie pochwalałem, to praca. Amy nie umiała obejść się bez Ellite Group.
- William jadę do firmy. Będę wieczorem, mamy dzisiaj zebranie - spojrzałem na nią znacząco - Nie musisz na nim być. To rutynowe spotkanie z pracownikami, nic wielkiego - oznajmiła. Nie chciałem by chodziła sama. Bałem się o nią...O dzieci...Nie byłem lubiana osoba. Miałem naprawdę wielu wrogów, o których Amy nawet nie miała pojęcia. Dała mi buziaka w policzek i zniknęła za drzwiami.
Miałem więc czas, by zająć się pewnymi sprawami. Przeglądałem oferty wycieczek, zamierzałem zabrać Amy gdzieś daleko, by odpoczęła. Do salonu wszedł Henry.
- O, czesc stary. Wróciłeś już z Caroline z wakacji? Nie dzwoniles - oznajmiłem.
-Tak, jej mama zachorowała i musieliśmy wracać szybciej. No, co tu się dzialo jak mnie nie było? - zapytał.
-Hm...Będę ojcem - rzuciłem. Henry stał zszokowany.
-Co kurwa?! O ja jebie...Stary! Gratuluje!!! - zawolal i rzucił się z uściskiem na mnie. Cieszył się jak dziecko - Ale niespodzianka. Który to już tydzień? To dlatego Amy była taka nieswoja? Minąłem ja na parkingu i faktycznie promienieje.
-Teraz jest już w 10 tygodniu. No...Z tym, że będą bliźniaki...- dodałem. Henry zaśmiał się w głos. Uznał, że trzeba będzie urządzić męski wieczór, aby to opic, solidnie. Opowiedzialem mu o swoim planie. O tym, co zamierzam zrobić. Nie mógł uwierzyć w to co się dzieje. Tak samo jak i ja. Byłem pewny, że nigdy nie znajdę kobiety, przy której będę czuł, że to jest właśnie to. A tymczasem w moje życie, wpada jak huragan Amy i poprzewracała wszystko. Dosłownie.
****
Późnym popołudniem w EG.
Znowu sklamalam William'owi. Powiedziałam, że zebranie jest rutynowe...Ale takie nie było. Niv przyjechał do Nowego Jorku. Chciałam załatwić z nim sprawy z kancelarią. Nie chciałam go denerwować. Wydawało mi się to lepszym rozwiązaniem, niż prawda. W firmie już wszyscy wiedzieli, że jestem w ciąży. Każdy mi gratulował i szczerze się cieszył. Miałam to szczęście, że posiadalam naprawdę życzliwych pracowników. Nie wierzyłam w nich ale oni wierzyli we mnie.
Czekałam na Niv'a w swoim biurze. Denerwowałam się. Od dnia, w którym wyznał co czuje, nie mieliśmy kontaktu. Zadzwonił kilka dni temu, że przyjedzie sfinalizować kancelarie. Nie mogłam zrozumieć, jak chciał mieć we mnie przyjaciółkę, czując do mnie to co czuł? Rozległo się pukanie do drzwi. Jenny weszła pierwsza.
- Masz gościa - oznajmiła i wpuściła do środka Niv'a. Starałam się być opanowana i spokojna. Nie mogłam się zdenerwować ani stresować.
- Witaj Niv - powiedziałam - Jenny zaparz proszę panu kawę a ja poproszę zielona herbatę - skierowałam się do mojej sekretarki. Wskazałam Niv'owi krzesło przed sobą. Usiadł.
- Pieknie wyglądasz. Ciąża ci służy - powiedział z usmiechem. Nie wiedziałam czy z udawanym, czy może jednak nie.
- Dziękuję, służy i wykańcza. Nie wiedziałam, że wahania nastrojów i mdłości, to wybuchowe połączenie - starałam się zachowywać naturalnie. Gdyby wyczuł mój stres mógłby to źle zinterpretować - No dobrze Niv, tak więc kupujesz ode mnie Lucky&Green, tak?
- Tak. Ale mam jeszcze jedna propozycje - oznajmil.
- Jaka?
- Chciałbym wykupić też udziały w twojej firmie - zamarłam. Co kurwa? Chyba sobie jaja robisz...- Za nim mi odmówisz, daj mi to wyjaśnić.
- No oczywiście,że mi to wyjaśnisz. Twój pomysł to...Hmm...Kpina - oznajmiłam dumnie. Nie zamierzałam dzielić się z nikim firma. Od pomocy w tym miałam Willa, Debby i Jenny. To oni zajmowali się firma, gdy ja nie miałam możliwości.
- Ah, jak zawsze nerwowa - zaśmiał się - Słuchaj, ja naprawdę uważam, że to całkiem fajny pomysł. Niedługo twoje życie całkiem się zmieni. Nie będziesz miała czasu na nic. Bliźniaki to jest wyzwanie. Blayk również nie będzie miał czasu na firmę, bo ma kilka swoich. Jak jeden człowiek, może ogarnąć kilka firm plus dzieci? W dodatku taki człowiek jak Blayk? - mówił - A ja chcę ci pomóc. Chcę byś zrozumiala, że mówiłem poważnie o naszej przyjaźni. Chcę być blisko ciebie Amy - po tych słowach w gabinecie zapanowała cisza.
- Niv....Ja nie sądzę, by to był dobry pomysł. Chcesz być blisko mnie, ok. Ale ja będę z William'em. Kocham go. Nie zmienie tego. Jeżeli chcesz tu być, by mnie zdobyć to wybacz ale nie uda ci się. Co do firmy...To też nie jest dobry pomysł. Mam ludzi, którzy mi pomagają, gdy ja nie mogę tu byc. - powiedziałam - A twoja obecność raczej by wszystko zburzyła. Ludzie, którzy tu pracują mają do mnie i do Willa zaufanie. Nie chce zmieniać tego jak jest - czekałam czy odpuści, czy dalej będzie szedł w zaparte
- Dam ci czas do namysłu, Amy. A teraz, idziemy do konferencyjnej? - zapytał. Kiwnelam głową i oboje udaliśmy się na zebranie. Wchodząc do sali, zamarłam widząc siedzącego William'a. Nie....Skąd..Jak? Nie wiedziałam jak zareaguje na widok Niv'a. O dziwo był spokojny i opanowany. Jednak doskonale zdawałam sobie sprawę, że czeka mnie awantura. Usiadłam obok niego.
- Igrasz z ogniem, Amy - szepnął mi do ucha. Serce podeszło mi do gardła. Oj igralam, igralam...
Po 40 minutach ciężkich rozmów doszliśmy do porozumienia. Sprzedałam Lucky&Green, Niv'owi. Wszyscy byli zadowoleni. Nawet William jakoś specjalnie nie stawiał sprzeciwu.
W drodze do domu, mój mężczyzna nie odzywał się do mnie. Milczał jak grób. Bałam się, że dopiero, gdy przekroczymy próg mieszkania, rozpęta się tam piekło. Ale i tam było spokojnie.
- Zjesz ze mną? - zapytałam go - Zrobiłam lasagne...Wiem, że lubisz...- uśmiechalam się niewinnie. William wstał i szedł powoli w moim kierunku. Stanął na przeciwko i założył mi kosmyk za ucho. Przymknelam oczy. Chciałam by ta chwila, ten gest trwał wiecznie.
- Zjem z tobą kolację...Pod warunkiem, że ty wyjedziesz ze mną na Sycylię - oznajmil. Byłam w totalnym szoku. Wakacje? Teraz? - Chciałbym zaznaczyć, że nie przyjmuje odmowy, aniołku - pocałował mnie w policzek i udał się do jadalni.
Zjedliśmy kolację, rozmawiając o sytuacji w firmie. Nie wiedziałam czy możemy pozwolić sobie na urlop...
- Amy, nie komplikuj tego. Kupiłem bilety, zarezerwowalem już hotel, nie ma odmowy. Musisz wypocząć. Konsultowałem się z twoim ginekologiem i on nie widzi przecieskazan, wręcz odwrotnie. Uważa, że urlop dobrze ci zrobi - przekonywał mnie.
- No ładnie. Załatwiasz wszytko za moimi plecami - byłam oburzona ale w głębi serca cholernie się cieszyłam, że wyjadę odpoczac. Nagle rozległ się dźwięk mojego telefonu. Spojrzałam na wyświetlacz: Erick.
- Halo? Erick? Spokojnie...Dlaczego...Co? Jak to umiera? Teraz? - pytałam. Erick zadzwonił, by poinformować mnie, że " mój " ojciec odchodzi z tego świata - Zaraz tam będę - powiedziałam i rozlaczylam sie. Nie mogłam złapać oddechu. Mimo, że ten człowiek był mi obcy, czułam jak razem z jego śmiercią, umiera jakaś część mnie.
- Amy? Co się dzieje? - zapytał William.
- Musisz mnie zawieźć do kliniki. Ojciec Erick'a...To znaczy...No...Mój biologiczny ojciec, umiera...- wydukalam. Po twarzy spływały mi łzy. William o nic więcej nie pytał. Razem pojechaliśmy do kliniki. Zawsze byłam mu wdzięczna, że umiał zachować spokój w każdej sytuacji. Był moją podpora. Ja niestety należałam do ludzi bardziej emocjonalnych. W drodze do szpitala zadzwoniłam do Nory.
- Wiem, że nie rozmawiamy...Wiem, że jesteś na mnie zła...Ale chciałam ci powiedzieć, że jadę do szpitala...
- Coś z tobą? Z maleństwami??? - dopytywalam Nora.
- Nie...chodzi o to, ze...Ojciec Erick'a, umiera - powiedziałam. Nora zamilkła. Słyszałam tylko jej ciężki oddech. Wiedziałam, że go kochała. Kochała Erick'a całą sobą. Ale nie umiała mu wybaczyć.
- Teraz? - zapytała cicho.
- Tak Nora...Chciałam żebyś wiedziała. On teraz zostanie sam...Nora...Powinnaś do niego zadzwonić..
- Dziękuję za informację. Amy, muszę kończyć, przepraszam - rzuciła i rozlaczyla się. Na pewno była skolowana tym wszystkim. Chciałam żeby była szczęśliwa. Nie mogłam znieść myśli, że cierpi.
Zajechaliśmy pod szpital. Wbieglam do środka i od razu skierowałam się na oddział onkologii. Na krześle siedział Erick, z głową schowana w dłoniach. Podeszłam powoli do niego.
- Erick? - przykucnelam przy nim. Podniósł oczy i zobaczyłam w nich pustkę, bezradność...Bolało mnie to, że cierpiał.
- On umarł Amy...Rozumiesz? Już go nie ma. Zostałem sam....- mówił i znowu schowal twarz w dłoniach. Zaciskalam usta z bezsilności. Zabrakło mi słów. Bo co można powiedzieć w takiej chwili.
- Nie zostałeś sam - odezwał się William. Oboje spojrzeliśmy na niego - Masz nas. Rodzinę - byłam mu wdzięczna za te słowa. Pomógł tym Erick'owi. Nie chciałam by chłopak myślał, że jako jego przyrodnia siostra, wypne się na niego. Straciliśmy dużo czasu...Musieliśmy nauczyć się siebie nawzajem, jako brat i siostra. Mieliśmy sporo do nadrobienia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro