Rozdział 40.
Obudziłam się rano strasznie zmęczona... Chryste, co jest grane? Wzięłam gorący prysznic i zaczęłam szykować się do lekarza. Patrzyłam na swoje odbicie i nie mogłam uwierzyć jak źle wyglądam. Oby to nie było nic poważnego...Usłyszałam czyjeś kroki.
- Amy! - głos William'a rozbrzmiewał w całym domu.
- Tutaj! - zawołałam, wiążąc włosy w wysokiego kitka. W progu stanęła miłość mojego życia. Wyglądał jak wyjęty z katalogu. Zobaczyłam jego cudowne oczy i zniewalający uśmiech, od razu poprawił mi się nastrój.
- Witaj aniołku - powiedział. Wstałam i podeszłam do niego. Wspięłam się na palcach i pocałowałam go.
- Dzień dobry kochanie - mruknęłam. Był zadowolony.
- Wybierasz się gdzieś? - zapytał - Chyba dzisiaj nie pracujesz?
- Nie...Jadę do kliniki. Muszę podpisać jakieś dokumenty - nie chciałam go martwić. Wolałam lekko skłamać. Gdybym powiedziała mu, jak źle się czuje, wpadł by w panikę. Tego chciałam uniknąć.
- Eh, no dobrze. Ale muszę ci najpierw coś powiedzieć - gdy mówił, ja szukałam swojego drugiego kolczyka. Cholera, gdzieś tu musi być...- Amy! Spójrz na mnie! - zawołał. - Jutro rano lecimy do Paryża - czekał na moją reakcje. No cóż, nie była taka jakiej oczekiwał - Nie cieszysz się...
- No wiesz, kiepsko wspominam swój pobyt tam. Ale w zasadzie dobrze się składa - zaczęłam - Będę mogła coś od ręki załatwić - spojrzałam a zegarek. Byłam prawie spóźniona - Cholera!!! William, muszę już lecieć. Porozmawiamy przy kolacji dobrze? - dałam mu buziaka w policzek, minę miał skwaszona. Szybko chwyciłam torebkę i wybiegłam z mieszkania. Wsiadłam do samochodu i ruszyłam w kierunku kliniki. Stresowałam sie strasznie. I badaniami i wyjazdem do Paryża. Stwierdziłam, ze od razu załatwię sprawy kancelarii i spotkam sie z Niv'em. Po trzydziestu minutach, byłam juz pod dużym biało-szarym budynkiem. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam w stronę recepcji.
- Klinika FortLee w czym mogę pani pomóc? - zapytała młoda recepcjonistka. Uśmiechnęłam sie do niej życzliwie. Chciałam ukryć zdenerwowanie.
- Amy Clais, dzwoniłam wczoraj. Mam umówioną wizytę u dr. Fisher'a - odpowiadam. Kobieta przeszukuje bazę danych, a ja nerwowo sie rozglądam. W rogu na krześle zauważyłam Erick'a. Głowę miał schowana w dłoniach. Wyglądał jakby płakał.
- Panna Clais, o jest. Pokój numer 123, na końcu korytarza, po prawo - poinformowała mnie. Zabrałam potrzebne dokumenty i ruszyłam w jego stronę. Podeszłam niepewnie. Nie wiedziałam czy wie, ze ja wiem.
- Erick? - zapytałam. Uniósł głowę i szybko wstał. Nie wierzył, że tu jestem.
- Amy...Ty tutaj? Ale jak...skąd wiedziałaś, że on tu jest...?- zapytał. Nie wiedziałam o kim mówi.
- On? Przyjechałam zrobić sobie wyniki, po rozprawie kiepsko się czuje...Erick, kto tu jest?
- Yyy...Amy ja wiem, że wiesz kim jestem. Nasz ojciec tu jest - powiedział. Zamarłam. Kurwa, zastygłam jak posąg. Zabrakło mi języka w buzi. Nie wiedziałam co mam mu powiedzieć. Po chwili, wybawił mnie z tej kłopotliwej sytuacji, mój lekarz prowadzący. Przeprosiłam Erick'a i udałam się do gabinetu.
- Witam panno Clais, co panią do mnie sprowadza? - zapytał.
- Panie doktorze, kiepsko sie ostatnio czuje, chciałabym zrobić sobie wyniki - odpowiedziałam.
- Prosze mi opowiedzieć, jakie ma pani dolegliwości, o ile takie są.
- Ciagle jestem senna, od około miesiąca mam mdłości, utrzymują sie od rana do wieczora, głowa mnie strasznie boli, schudłam...Nie jem regularnie panie doktorze, w zasadzie ostatnio prawie wcale nie jem...Ogólne samopoczucie oceniam u siebie, na minus jeden - oznajmiłam. Doktor spojrzał na mnie spod swoich okularów. Popatrzył w kartę, osłuchał mnie, zmierzył ciśnienie i nagle zapytał.
- Kiedy miała pani ostatnią miesiączkę? - zalałam sie czerwienia. Niby zwyczajne pytanie, jednak ja poczułam się skrepowana.
- Yhh nie wydaje mi sie, by to miało jakieś większe znaczenie - odpowiadam. Mężczyzna uśmiecha sie i kiwa głowa.
- Panno Clais, bądźmy szczerzy. Pani objawy nie mówią jednoznacznie co pani dolega. Ja, jako lekarz muszę wiedzieć wszystko, by postawić diagnozę i zastosować leczenie. Może byc szansa, ze jest pani w ciąży - na te słowa natychmiast pobladłam, nie mogłam być w ciąży! - Ale jest tez możliwość, że to wszystko skutki wypadku. Jest pani pod stała opieka, i to wydaje mi sie najmniej prawdopodobne. Musimy zrobić wyniki krwi, żeby wiedzieć co sie dzieje w pani organizmie. Tutaj jest skierowanie. Proszę być na czczo - powiedział.
- Jestem na czczo, nie jadłam jeszcze nic ani nie piłam - mówię mu. Mężczyzna poinformował mnie, do jakiego pokoju udać sie na pobór krwi. Zalecił odpoczynek, spokój i nie myślenie o problemach. Podobno sama mogę sobie zaszkodzić. Wyszłam z gabinetu troszkę spokojniejsza, jednak nadal zaniepokojona. Na samo słowo ciąża, dostawałam dreszczy. Nie dopuszczałam do siebie takich myśli. Szukałam wzrokiem na korytarzu Erick'a. Niestety nie było go. Chciałam wiedzieć co sie stało jego tacie. Nie umiałam nazwać go ' naszym ' bo nim nie był.
Udałam się pod gabinet zabiegowy, gdzie pielęgniarka pobrała mi krew. Odczekałam wskazane pięć minut po pobraniu i wyszłam z kliniki. Obok mojego samochodu stał Erick.
- Czekasz na kogoś? - zapytałam z ironia.
- Amy, porozmawiaj ze mną - ton głosu miał błagalny. Zrobiło mi się go szkoda. Rozejrzałam się wokół i dostrzegłam ławeczkę przy drzewach. Kiwnęłam mu głową i razem udaliśmy się w tamtym kierunku. Panowała między nami niezręczna atmosfera.
- No słucham...- rzuciłam oschle.
- Nasz ojciec jest chory, poważnie chory - zaczął. Nie przerywałam mu, chociaż miałam na końcu języka, by go poprawić, z ' nasz ' na twój - On umiera Amy - no tego się nie spodziewałam. Oblał mnie zimny pot.
- To dlatego mnie szukałeś? - zapytałam.
- Tak, powiedział mi o tobie kilka miesięcy temu...Nie wiedziałem jak wyglądasz...Kiedy poznałem Nore, jeszcze nie wiedziałem, że to twoja siostra. Zakochałem się w niej...I wtedy ona opowiedziała mi o was i tak się domyśliłem. Kiedy cię znalazłem wyszła ta cała afera z wypadkiem. Chciałem ci pomóc, byś mogła poznać swojego ojca - powiedział.
- Erick, ja go nie chce znać - spojrzał na mnie zszokowany - Przykro mi. Ja mam ojca.
- Ale Amy...On tak bardzo chciał cię poznać...Prosił bym cię odnalazł..On żałuję, że nie było go przez te lata przy tobie - powiedział. Byłam skołowana. Nie chciałam burzyć swojego świata, ale też nie chciałam sprawiać innym przykrości.
- Erick, dowiedziałam się o nim, gdy byłam już dorosła. Miałam wspaniałe dzieciństwo. Kochającego ojca, który ojcem pozostanie do końca życia. Twój tata jest mi obcy. Ale...Dobrze, spełnię jego prośbę i spotkam się z nim - oznajmiłam. Na twarzy Erick'a zagościł uśmiech. Nie chciał zawieść taty. Wstaliśmy razem i udaliśmy się z powrotem do kliniki. To była jedyna okazja bym go poznała. Szłam niepewnie. Bałam się tego spotkania. Nie byłam na to przygotowana. Nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Jak powinnam zareagować? Co mam mu powiedzieć?
Wchodziliśmy na oddział onkologii. I już wiedziałam, co może dolegać temu mężczyźnie. Bałam się w jakim stanie go zastane. Erick otworzył drzwi do sali. Było w niej kilka pustych łóżek. Pod oknem, na ostatnim łóżku siedział mężczyzna. Tyłem do nas. Serce podeszło mi do gardła. Ręce zaciskałam kurczowo na koszuli.
- Tato, masz gościa - powiedział Erick. Mężczyzna powoli się odwrócił. Wyglądał...Normalnie. Mial lekko siwiejące włosy, dobrze zarysowana linie żuchwy i zielone oczy. Już wiedziałam po kim je odziedziczyłam. Na mój widok stał się jakby bardziej promienny.
- Dzień dobry - wydukałam. Podeszłam troszkę bliżej i wyciągnęłam w jego kierunku rękę - Jestem Amy...
- Boże...To naprawdę ty...- w jego oczach pojawiły się łzy. Był naprawdę przejęty ta chwila - Jesteś...Tak samo piękna jak twoja matka - dodał,przyglądając mi się. Uśmiechnęłam się.
- Dziękuję bardzo. Chciał pan mnie poznać, tak? - zapytałam.
- Usiądziesz? - wzięłam krzesło spod ściany i usiadłam na przeciwko niego. Byłam zestresowana. Nie przypuszczałam, że poznam swojego biologicznego ojca. A przynajmniej, nie w takiej sytuacji.
- Nie wiem od czego zacząć Amy - powiedział - Tyle lat czekałem, żeby poznać swoją córkę. Popełniłem w życiu wiele błędów ale największy jaki zrobiłem, to pozwoliłem, by twoja matka odeszła...I nie zrobiłem nic, gdy powiedziała, że będziemy mieć dziecko...- mówił a ja byłam w totalnym szoku - Byłem młody i głupi...A kiedy chciałem was odzyskać, twoja matka była już szczęśliwa z Adam'em. Miałem tylko to jedno zdjęcie - pokazał mi moją fotografie z dzieciństwa. Siedziałam na ławce w dwóch warkoczach z wata cukrowa...Mama wysłała mu to zdjęcie, gdy miałam cztery lata. I nic więcej nie zrobiła. W liście do niego napisała, że jesteśmy szczęśliwe. Że mamy życie o jakim ona marzyła...I żeby nigdy nas nie szukał...Ten list wywołał we mnie skrajne emocje. Chciałam płakać i uśmiechać się jednocześnie. Moja mama chciała dla mnie jak najlepiej i zrobiła to. Dała mi najcudowniejsze dzieciństwo. Dom pełen miłości. Tylko później coś poszło nie tak.
- Ja..WiepPan, moje dzieciństwo było udane. Gdy się o panu dowiedziałam miałam dwadzieścia trzy lata. Nie była zła, że pana nie było przez te wszystkie lata. Bo miałam i mam cudownego ojca. Byłam zła, że mama trzymała to w tajemnicy przed nim - powiedziałam. Mężczyzna patrzył na mnie takim znajomym spojrzeniem - Poznał mnie pan i mam nadzieje, że przestanie pan czuć wyrzuty sumienia.
- Amy, jesteś bardzo mądra kobieta. Ciesze się, że twoja mama wychowała cie na dobrego człowieka. Teraz...Mogę umierać - powiedział z uśmiechem na twarzy. Nie umiałam mu odpowiedzieć. Nagle zadzwonił mój telefon. Wyjęłam go z torebki i zobaczyłam, że dzwonił William.
- Bardzo przepraszam, ale ja już muszę iść - oznajmiłam wstając - Było mi...Bardzo miło pana poznać. Życzę powrotu do zdrowia - uściskałam mu dłoń. Obdarzył mnie ciepłym uśmiechem. Pożegnałam się z Erick'iem i wyszłam z kliniki. Potrzebowałam powietrza. Dudniło mi w uszach i czułam, jak brakuje mi tlenu. Musiałam chwilę odsapnąć przed odjazdem. Miałam w sobie mnóstwo emocji. Poznanie mojego biologicznego ojca, było czymś totalnie nie planowanym ale chyba potrzebnym.
W mieszkaniu czekał na mnie William.
- Kurwa Amy, gdzieś ty była tyle czasu?! Wydzwaniałem do ciebie przez pół dnia - krzyczał na mnie. Nic dziwnego, nie odbierałam, nie oddzwoniłam a miałam wyjść na chwilę.
- Przepraszam,wypadło mi coś jeszcze - mruknęłam cicho.
- I tylko tyle?!! Tyle masz mi do powiedzenia?! Dziewczyno!!! Ja się martwiłem, rozumiesz?! - zaczynała mnie boleć głowa od jego wrzasków.
- Dobrze ale już jestem. Widzisz? Cała i zdrowa - nadal mówiłam spokojnie. Mogło go to doprowadzać do szału, bo byłam bardzo niewzruszona jego reakcja. Patrzył na mnie wzrokiem pełnym gniewu. Minęłam go i udałam się do sypialni. Miałam ochotę na gorącą kąpiel i sen. Jednak mój mężczyzna nie dawał za wygraną. Szedł za mną.
- Porozmawiaj ze mną! - chwycił mnie za nadgarstek i bardzo mocno ścisnął - Nie zachowuj się tak!
- Puść mnie!! To boli!! - krzyknęłam. Ale on trzymał dalej i dalej mocno ściskał - Dobrze!!! Porozmawiam z Tobą! Tylko mnie puść do cholery! - po tych słowach puścił moją rękę. Weszłam do sypialni i usiadłam na łóżku.
- Byłam w klinice i spotkałam tam Erick'a. On jest..Moim bratem, William - powiedziałam. William usiadł na przeciwko mnie i nie dowierzał w to co mówię - Szukał mnie i odnalazł, zajął się moja sprawa, bym nie trafiła za kratki. Jednak to dzięki tobie się tam nie znalazłam - dodałam - Nora powiedziała mi, że on mnie szukał. I dzisiaj przypadkiem go spotkałam. Był u...ojca - zamilkłam na moment, nadal miałam przed oczami jego wzrok - Jego ojciec umiera na raka Will...I ja...Poszłam do niego. Poznałam swojego biologicznego ojca - po policzkach spływały mi łzy. Emocje zaczęły ze mnie uchodzić. William kucnął przede mną i objął moje dłonie swoimi. Wspierał mnie.
- Dobrze zrobiłaś aniołku - szepnął i pocałował mnie w rękę. Wybuchnęłam płaczem. Nie umiałam się opanować. Byłam jak tykająca bomba - Spokojnie skarbie, jestem przy tobie - mówił, tuląc mnie do siebie. Psychicznie byłam rozbita. Natłok wydarzeń mnie wykańczał. Poprosiłam William'a, by przygotował mi kąpiel. Chciałam na moment zapomnieć. Nie myśleć o umierającym " ojcu " i o możliwości bycia w ciąży. Chciałam poczuć się wolna od zmartwień. Chociaż na chwilę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro