Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 39.

Dzisiaj ten dzień. Pierwsza rozprawa. Już od tygodnia nie nosiłam bransolety, mogłam wychodzić jak człowiek. Więc wróciłam do pracy. Miałam dużo zaległości.
Byłam zdenerwowana. Chciałam mieć to za sobą. Nie wiedziałam co może mnie czekać na sali rozpraw. Nerwowo układałam włosy. Sofi szykowała dla mnie ubranie. Widziała moje zdenerwowanie.

- Mróweczko, nie denerwuj się. Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze. William obiecał, że nie stanie ci się krzywda - powiedziała.

- Tak wiem..Obiecał. Sofi, a co jeżeli....

- Ciiii...Nie waż się nawet tak mówić! - rzuciła szybko. Miała rację. Nie powinnam się sama nakręcać. Na pewno wszystko się uda.
Wychodząc z BHC, zauważyłam tłum fotoreporterów. No tak, " żyli " tym przez ostatnie tygodnie. Rozprawa była jawna, więc i oni mieli wstęp na salę. Nie chciałam nic ukrywać. Byłam nie winna.

- Panno Clais! Jak się pani czuję przed rozprawa!?

- Czy William Blayk będzie obecny na rozprawie?!

- Co z Molly Stanford?! Nadal przebywa w psychiatryku?! - krzyczeli jeden przez drugiego.

- Czy pani biologiczny ojciec, wie o pani istnieniu?! - ktoś zadał to pytanie. Zamarłam. Wiedzieli o mnie więcej niż sądziłam. Stanęłam przed drzwiami samochodu. Dobra okazja by napstrykali mi zbędnych zdjęć.

- Panno Clais?! Co z pani rodzina? Dlaczego odsunęła pani od siebie swoją siostrę?! Czy na rozprawie pojawia się pani najbliżsi?! - poczułam na plecach dłoń Sofi. Do oczu napływały mi łzy. Szybko otworzyłam drzwi od samochodu i wsiadłam do środka. Rozbili mnie na kawałki. Wychodząc z domu, czułam się silna ale oni mnie stłamsili.
Cała droga zastanawiałam się czy dobrze zrobiłam, odsuwając od siebie Nore? Może powinnam pozwolić jej, na odbudowanie tego wszystkiego? Byłaby tu ze mną...Ale czy jej potrzebowałam? Nie wiedziałam sama...Pytali o najbliższych..Moja matka nawet do mnie nie zadzwoniła. Nie przyjechała. Kiedyś byłam jej oczkiem w głowie, a teraz? Jestem jak drzazga w oku. Ale to dzięki temu stałam się taka silna i niezależna.
Na korytarzu było mnóstwo osób. Nie sądziłam, że aż tylu ludzi interesuje się moim życiem...A może to dlatego, że William był osobą dobrze znana a ja...Właśnie...Ja byłam nikim. Przez to wszystko zaczynałam wierzyć, że tak jest.

- Już jestem kochanie - usłyszałam jego głos za plecami. Przytulił mnie, by dodać otuchy. Pachniał obłędnie. Nagle zauważyłam Debby. Szła w naszym kierunku. Uśmiechnęłam się do niej. Potrzebowałam jej.

- Debb! - zawołałam i podeszłam, by móc ją
przytulić. Wpadłyśmy sobie w ramiona.

- No chyba nie myślałaś, że Cię zostawię? Amy, spójrz na mnie - powiedziała. Ujęła dłońmi moja twarz - Damy radę. Przejdziemy przez to razem. Dzisiaj wrócisz do domu i będzie jak dawniej - dodała. W moich oczach byly łzy. W jej także. To wszystko było trudne. Nagle drzwi do sali rozpraw się otworzyły. Wyszedł z nich mój adwokat.

- Panno Clais, zaczynamy - powiedział. Po jego słowach wszyscy weszliśmy do środka.
Widok Molly na przeciwko mnie i Carl'a na ławce świadków, przyprawiał mnie o mdłości. Trzeslam się jak galareta. Sędzia zaczął czytać akta a ja wyłączyłam się. Patrzyłam w jeden punkt. Cholernie się bałam, że usłyszę, że jestem winna. Że utrata pamięci, to był mój wymysł. Że poszkodowana jest Molly a nie ja. Patrzyłam na William'a. I nagle poczułam, jak świat osuwa mi się spod nóg. Nie chciałam go stracić. Tyle razem przeszliśmy przez ten rok, że świadomość życia za kratkami bez niego, zabijała mnie. Po policzkach ciekły mi łzy.

- Panno Clais? Czy wszystko w porządku?- zapytał sędzia. Ocknęłam się z myśli i rozejrzałam się po sali. Wszyscy oczekiwali mojej odpowiedzi. Wytarłam łzy i wstałam.

- Tak. Wysoki sądzie, czy ja mogę coś powiedzieć? - zapytałam.

- Wręcz pani musi, panno Clais. Może nam pani powiedzieć, dlaczego weszła pani pod samochód? - zapadła cisza. Kamery skierowane były na mnie.

- Ja...Ja nie weszłam pod samochód specjalnie. Rozejrzałam się i widziałam auto pani Stanford...Było dosyć daleko. Jednak ona...To znaczy pani Stanford przyspieszyła i nie miałam jak uciec - powiedziałam - Rozmawiałam przez telefon, ale doskonale wiem, że to nie był wypadek...To było celowe - dokończyłam, patrząc na Molly. Jej oczy były pełne łez i strachu. Nagle wstała.

- Przepraszam Amy...Tak bardzo cię przepraszam - mówiła prze łzy. Sędzia prosił o spokój ale ona dalej mówiła - To moja wina. To ja...Ja chciałam cię zabić...Złożyłam fałszywe zeznania...Bo..On mi obiecał , że mi pomoże...Że musisz zapłacić za wszystko, co mi zrobiłaś - patrzyła to na mnie, to na Carl'a. Siedział  zdenerwowany. Nie spodziewał się, że Molly się wyłamie.

- Proszę o spokój! - wolał sędzia. Molly wywołała na sali wielkie poruszenie. Nie mogłam uwierzyć, że to powiedziała. Wiedziałam, że nie robi tego dla mnie. To wszystko było dla William'a.
Po godzinie sędzia wydał wyrok.

- ...niewinna....- to jedyne co usłyszałam. Serce waliło mi jak dzwon. Dudniło mi w uszach. Poczułam dotyk William'a i mnóstwo fleszy. Robili nam zdjęcia i przekrzykiwali się nawzajem z pytaniami. Nie wiedziałam co się dzieje. Byłam w takim szoku. Podniosłam wzrok w kierunku Molly, już jej tam nie było. Zabrali Ją. Zaczęłam jej współczuć. Przeszła przez piekło...Chciałam odnaleźć w tłumie również Carl'a jednak i jego tam nie było. Przegrał. Ale czy do końca? Miałam wrażenie, że ten facet tak łatwo się nie poddaje. Nauczył tego William'a. Byli podobni. To było straszne.

- Amy, możemy już iść, chodź - powiedział William. Wstałam i szłam. Nie zwracałam uwagi na pytania i robione mi zdjęcia. Szlam prowadzona przez William'a. Czułam się tak, jakbym miała zaraz upaść. Poczułam jak silny ból uderza do mojej głowy. Nadal po wypadku miewałam silne migreny.

- William! - usłyszeliśmy głos Carl'a. Oboje się odwróciliśmy - To jeszcze nie koniec! - warknął. William nawet tego nie skomentował. Pchnął mnie lekko w kierunku samochodu. Wsiadłam i obok mnie znalazła się Debby. Złapała mnie mocno za rękę.

- Debb...Nie dam już rady...- mówiłam.

- Spokojnie kochanie, jedziemy do domu. Już po wszystkim - odpowiedziała. Była taka czuła. Dziekowalam Bogu, za taką przyjaciółkę.

Wieczorem gdy już Debby, Sofi i Ben pojechali do domu, mogłam odsapnac. Nadal źle się czułam. Miałam zawroty głowy i chciało mi się wymiotować. Do sypialni wszedł William.

- Amy, ja wiem, że jest późno ale masz gościa - powiedział i wpuścił do środka Nore. Podniosłam się na równe nogi. Co to do cholery ma być?

- A ty czego tu szukasz? - zapytałam.

- Proszę cie, wysłuchaj mnie - zaczęła - Ja...Boże Amy, nie wiem jak ci to powiedzieć. Chodzi o Erick'a, tego policjanta - patrzyłam na nią zdziwiona. Owszem, zauważyłam, że ich spotkanie było dosyć dziwne. Nora na jego widok spięła się cała a on, po prostu uciekł.

- Mów jeżeli masz coś konkretnego do powiedzenia - oznajmiłam.

- Erick...To...Boże...Amy, on jest synem twojego ojca!!!! - wydukała z siebie. Zatkało mnie.

- Co ty mówisz...? Nie...To są jakieś brednie...

- Amy, posłuchaj mnie. Znam go. Bardzo dobrze go znam...Ja się z nim spotykałam. On myślał, że ja to ty. Pomylił nas. Kiedy się dowiedział przyjechał tu, żeby cię odnaleźć. Myślałam, że zdążę przed nim ale nie - usiadła obok mnie - Siostra, on chce żebyś spotkała się ze swoim ojcem - tego było za dużo. Zdecydowanie za dużo. Nie miałam chęci na poznawanie faceta, który zniszczył mi życie. Miałam szczęśliwą rodzinę, aż do momentu, gdy prawda wyszła na jaw. W głębi duszy miałam tylko jednego ojca. Adam'a Clais'a. Nosiłam jego nazwisko z duma. Zapewnił mi wspaniałe dzieciństwo. 

- Nora, ja nie chce. Ja mam juz ojca..- powiedziałam po cichu. Siostra spojrzała na mnie ze współczuciem. I nagle mnie przytuliła. Poczułam sie dziwnie ale nie protestowałam. Nie mogłam walczyć z tym na czym mi zależało. Przypomniałam sobie Nasz ostatni wspólny dzień w domu.....

Siedziałam na ganku czytając książkę...Rozglądałam się na boki, bo Nora miała wrócić ze szkoły. Dzisiaj miałam ją kryć, szła na randkę. Tata tego nie pochwalał. Najpierw szkoła, później chłopcy. Zobaczyłam jak biegnie zapłakana w moją stronę. 

- Amy! Amy! - krzyczała. Wstałam i wyszłam jej na przeciw - Nienawidzę go, rozumiesz? Josh to palant! - wpadła mi w ramiona. Nie wiem co ten szczeniak jej zrobił, ale było mi jej szkoda.

- Ciii....Nie płacz, nie warto. Pamiętasz co mama powtarza? Jesteśmy silne i niezależne! - powiedziałam przytulając ją do siebie - I żaden, ale to żaden facet nie może sprawić, byś płakała. Nie zasługuje na to. A tak po za tym, to mam mu skopać tyłek? - spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem. Moja mała Nora. Dojrzewała, stawała się dorosla. Zaraz miała skończyć szkołe i pójść na studia. A ja? Nie chciałam żyć na Florydzie. Nie wiem jak mam powiedzieć jej i rodzicom o Nowym Jorku...

Dotarło do mnie, jaka ze mnie egoistka. Nora wróciła, by sie ze mna pogodzić, a ja ją odepchnęłam. Teraz jeszcze doszedł ten cały Erick. Nawet nie zamierzałam roztrząsać tego tematu. Chciałam odsapnąć od problemów i zgiełku, jaki panował w moim życiu. Móc zapomnieć, że mam tak pogmatwane relacje z rodziną. 

Nora została u nas przez kolejne dni. Nie chciałam, by spała po hotelach..chociaż siłą rzeczy BHC to hotel. Spędzała ze mną dni. W pracy jak i w domu. William pochłonięty był przygotowaniami do otwarcia hotelu w Paryżu. Często wyjeżdżał. W EG było mniej pracy. Terminy już nie goniły, wszystkie przetargi były pozamykane a ludzie zadowoleni.

- Amy mogę? - zapytała Jenny.

- Jasne, wchodź - powiedziałam - Ale jeżeli zamierzasz znowu się zwalniać, to już możesz wyjść - zaśmiałam się. Kiedyś nienawidziłam tej dziewczyny a teraz nawet ją lubię.

- Haha...Nie..Chodzi o kancelarie - zaczęła - Wiesz, tam nie idzie dobrze. Patrz - pokazała mi przygotowana dokumentację - mamy mało spraw, prawie większość to rozwodówki. Nie mamy żadnego dobrego adwokata, który przyciągnąłby klientów. Amy jednym słowem, to nie dla nas. Z tego co wiem, Niv Connor dalej jest zainteresowany Lucky&Green - zerknęłam na nia spod dokumentów. Tylko nie on...Znowu mam mieć z nim styczność?

- No nie wiem Jenny. Pozwól mi się zastanowić, dobrze? Muszę to przeanalizować - odpowiedziałam jej. Po dokumentacji jaka mi dała widziałam, że naprawdę źle się dzieje. Może faktycznie najlepsze rozwiązanie to sprzedaż? Jenny wyszła do siebie. Ja też za długo nie zostałam w firmie. Wróciłam do domu. Byłam zmęczona i rozkojarzona. Świadomość, że miałabym się spotkać z Niv'em męczyła mnie. Weszłam do salonu i zobaczyłam walizki.

- Nora? - zawołałam.

- Już idę! - odpowiedziała. Wyglądała pięknie. Byłyśmy od siebie tak różne. Ona wyglądała jak anioł. Tak, właśnie tak bym określiła urodę Nory.

- To twoje? - zapytałam, wskazując na walizki.

- Tak, dostałam nowe zlecenie. Dzwonił mój szef i przydzielił mi projektowanie ogrodów w Londynie - powiedziała. Była bardzo podekscytowana. Ja niekoniecznie. Dla mnie oznaczało to, że znowu mogę ją stracić.

- Gratuluję, bardzo się cieszę - powiedziałam z udawana radością. Nora spojrzała na mnie, nim zapięła ostatnia walizkę - Naprawdę - zapewniałam ją.

- Powiedzmy, że ci wierzę. Ajj, jestem taka szczęśliwa wiesz? - tryskała energia. Miło było widzieć w jej oczach radość.

- Wiem siostrzyczko, wiem. I jestem dumna, że mam taką zdolna projektantkę ogrodów w rodzinie - oznajmiłam z dumą. Nora uśmiechnęła się pod nosem.

- Masz tez brata policjanta...- rzuciła nagle Nora.

- Bardzo zabawne! Nie mam brata! Mam tylko siostrę, zapamiętaj to - powiedziałam. Chciałam by wiedziała, że Erick to nie mój brat, tylko obca osoba. Nie odzywał się od rozprawy. Więc liczyłam na to, że da mi święty spokój. Nora była już gotowa do wyjścia. Było mi przykro, że już wyjeżdża. Obiecała mi, że będzie dzwonić i gdy wróci do Nowego Jorku, zatrzyma się u nas.
Zostałam sama. William był w Paryżu, Nora właśnie wyjechała. Miałam czas dla siebie. Musiałam odpocząć. Ostatni czas był dla mnie ciężki. Kiepsko sie czułam. Miałam silne zawroty głowy i mdłości, które się utrzymywały całymi dniami. Wzięłam telefon i wykręciłam numer do kliniki, w której byłam po wypadku. Czułam, że muszę zrobić sobie podstawowe wyniki. Chyba brakowało mi witamin. Bardzo źle sie odżywiałam i dodatkowy stres sprawił, ze schudłam i byłam ciagle zmęczona. 
Wieczorem po gorącej kąpieli ubrałam koszulkę William'a, by czuć jego zapach na sobie i położyłam się spać. Opadałam z sił...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro