Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 29.

Jechaliśmy z Amy na spotkanie. Biedna nie miała pojęcia, gdzie i w jakiej sprawie jedziemy. Miałem nadzieję, że propozycja jaką ode mnie otrzyma, nie przestraszy jej. Była nieobecna. Od wczorajszej kolacji zachowywała się chwilami dziwnie. Próbowała wypytać mnie o ojca. Nie chciałem opowiadać o tym dupku. Nie umiałem nazwać go nawet ojcem. Nie zasłużył na to. A jego wczorajsze zachowanie względem Amy sprawiło, że moja nienawiść znowu wzrosła. Musiałem trzymać ją jak najdalej od niego. Podjechaliśmy pod Ellite Group. Mina Amy mówiła jedno : co ja tu robię?

- Chodźmy - rzuciłem, wychodząc z auta. Amy wysiadła niepewnie. Złapała mnie za rękę ale stała w miejscu. Spojrzałem na nią pytająco.

- Nie ruszę się, dopóki nie powiesz mi o co chodzi - mówiła naburmuszona. Urocza kobieta...

- Chyba nie chcesz żebym cię zaniósł? - zapytałem, unosząc brew do góry. Zacisnęła usta i ruszyła ze mną do środka. Wszyscy pracownicy klasycznie spoglądali na nas i szeptali coś między sobą. Nie robiło to na mnie żadnego wrażenia. Niestety Amy znosiła to nie co gorzej. Przy recepcji zatrzymała mnie Lisa.

- Witam panie Blayk, dzień dobry panno Clais - przywitała się - Mam tu dla pana informacje od Jenny. Nie będzie jej dzisiaj, jest chora - dodaje i podaje mi kartkę. Zabieram papier ze sobą i ide razem z Amy w kierunku windy.

- William, wszyscy się gapią - szepcze mi do ucha.

- Nie zauważyłem - zaśmiałem się. Amy puknela mnie ramieniem. Weszliśmy do windy. Po kilku minutach znaleźliśmy się na miejscu. Zadowolony zaciągnąłem Amy do mojego gabinetu. Weszła zdziwiona i czekała, aż coś powiem.

- Usiądź na fotelu za biurkiem - mowie. Widzę jak idzie niepewnie w kierunku biurka. Siada na fotelu. Jest przerażona.

- Usiadłam - mówi - I co teraz William?

- Zaczekaj chwilę. Ktoś do nas dołączył​ - informuje ją. Jej twarz dalej jest zdziwiona. Cóż za uroczy widok. Ta cała zabawa, bardzo mi się podoba. Liczę, że Amy zrozumie i nie ucieknie. Nagle rozlega się pukanie do drzwi. Dołącza do nas mój prawnik.

- Witam państwa, bardzo przepraszam za spóźnienie - mówi z zadyszka - Nowy Jork miastem korków - podchodzi do Amy i kładzie przed nią dokumenty. Widzę jak przełyka ślinę. Jest zdenerwowana.

- O co tu chodzi? - dopytuje. Adam uśmiecha się do mnie i zaczyna przemowę.

- Więc tak. Tutaj są dokumenty przejęcia przez panią firmy Ellite Group - na te słowa Amy przestaje oddychać. Widzę jaka jest zszokowana - Jest akt darowizny pana Blayk'a oraz rezygnacja ze stanowiska prezesa firmy. Pan Blayk zastrzega sobie, jedynie prawo do udziałów w zebraniach zarządu. Pan Blayk już podpisał dokumenty, teraz czas na panią - kończy, podając jej papiery do popisania. Czekam niecierpliwie na jej reakcje.

- Może nas pan na moment zostawić? - pyta chłodno, nie patrząc ani na mnie ani na prawnika. Adam wychodzi. Zostajemy sami.

- Amy?- pytam niepewnie. Zaraz rozpęta się tu piekło.

- Co to ma znaczyć? - głos ma spokojny, jednak bardzo stanowczy. Podchodzę bliżej.

- Oddaje ci firmę, dla której tak ciężko pracowałaś - oznajmiłem. Amy podnosi wzrok. Jest zła. A nawet bym śmiała stwierdzić, że wściekła.

- Czyś ty oszalał?! Ja...W ogóle nie rozumiem! Po co to wszystko?! William wytłumacz mi to! - zaczęła krzyczeć. No tak, mogłem się spodziewać, że bez tego się nie obejdzie.

- Amy kochanie, zrozum, że to dla twojego dobra i bezpieczeństwa. Chcę byś miała coś na wypadek gdyby...- urywam. Nie może mi to przejść przez gardło. Amy podnosi się i podbiega do mnie.

- Na wypadek czego William?! Co chcesz mi powiedzieć?! - jest zdenerwowana. Cała się trzęsła. Przytuliłem ją.

- Spokojnie kochanie. To po prostu prezent. Proszę, przyjmij go - szepcze w jej włosy.

- Zamiast dać mi kwiaty dajesz mi firmę? - pyta, patrząc w moje oczy. Faktycznie. Nie bylo to klasyczne zachowanie mężczyzny.

- Tak Amy. Daje ci firmę. Kwiaty mogę dorzucać każdego dnia jaki tu spędzisz - wpatruje się w jej zielone oczy, które nie wiedza co się dzieje - Proszę Amy....- chwilę stała i przyglądała się moim oczom. Tak jakby szukała w nich odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Odwróciła się i podeszła do biurka. Chwyciła pióro i złożyła podpis na trzech kartkach. Wyprostowała się i podała mi dokumenty.

- Proszę panie Blayk...

- Dziękuję...Naprawdę dziękuję, panno Clais - odebrałem od niej papiery - A teraz zapraszam na obiad.

- Czy nie powinnam zająć się firmą, jako nowy prezes? - zapytała, unosząc kącik ust ku gorze.

- Jest pani prezesem. Nie musi pani być w godzinach pracy w pracy. Nikt pani nie zwolni. Zapraszam...- mówię i gestem dłoni wskazuje na drzwi. Posyła mi uśmiech i wychodzi pierwsza, dumnie kręcąc biodrami. Wiedziała, że na nią patrzę. Co za kobieta....

Tydzień później.

Siedziałam w biurze nad papierami. Nazbierało się tego tyle, że wiedziałam, że nie wyjdę stąd przed czwarta.

- Amy mogę? - usłyszałam głos Debb. Ucieszyłam się na jej widok. Nie miałyśmy ostatnio dobrych relacji. Oddaliłyśmy się od siebie. Bolało mnie to, bo Debb była dla mnie ważna.

- Oczywiście wejdź - mówiła i zdejmuje z nosa okulary. Debby siada na przeciwko mnie.

- Wiesz, ja przyszłam w sprawie wolnego. Chciałabym zabrać dzieciaki i razem z Marcus'em pojechać do mojej mamy, do Londynu. Skorzystałabym z urlopu, jeżeli to nie problem - powiedziała. Czułam się źle. Widziałam z jakim dystansem mnie traktuje. Nie umiałam być jej szefem. Było to dla mnie trudne. William mówił, że to minie, i że z czasem będzie mi łatwiej.

- Debby, nie ma najmniejszego problemu. Z miłą chęcią dam ci urlop. Jedź i wypocznij - powiedziałam. Spojrzała na mnie i lekko sie uśmiechnęła.

- Wiesz Amy...Ostatnio nie najlepiej mi się układa z Marcus'em...- głos jej się łamał. Po tych słowach zdałam sobie sprawę, jak bardzo zaniedbałam swoją przyjaciółkę. Tak bardzo skupiłam się na sobie i swoim życiu, że zapomniałam o niej. Zrobiło mi się głupio.

- Debb...ja..Nie wiedziałam - mruknęłam.

- Skąd mogłaś wiedzieć...Żyjesz z Blayk'iem jak w bajce - oznajmia, wstając z fotela - Dziękuję bardzo za urlop. Wniosek złoże w kadrach, żebyś mogła podpisać - dodała i wyszla z mojego gabinetu. Zabolały mnie jej słowa. Tak mało o sobie wiedziałysmy. Ani ja nie znałam ej problemów z Marcus'em, ani ona moich spraw z William'em. Ehhh Amy...Wszystko masz na własne życzenie. Wróciłam do pracy, by nie myśleć o Debby.
Przed wyjściem zadzwonił mój telefon. Wyświetlił się numer nieznany.

- Amy Clais, słucham? - zapytałam.

- Witam panno Clais, miło panią słyszeć - usłyszałam męski głos w słuchawce. Na jego ton spielam się cała. Wiedziałam kto dzwoni - Carl Blayk z tej strony - zamarłam. Skąd on ma mój numer? Czego chce?

- Witam panie Blayk. W jakiej sprawie pan do mnie dzwoni? - zapytałam niepewnie.

- Chciałbym zaprosić dziewczynę mojego syna na kolację - oznajmia. Nie czeka nawet na odpowiedź - Czekam na dole. Dozobaczenia - rozłącza się. Taki sam jak syn. Bezpośredni i konkretny. Ehhh....Wiedziałam, że źle robię. Mogłam zadzwonić do William'a i go poinformować. Ale wiedziałam też, że nie popierał by tego i w mgnieniu oka, by po mnie przyjechał. A ja chciałam poznać prawdę o jego ojcu. Zobaczyć jakim jest człowiekiem. Dlaczego zniszczył mojego William'a...Chwyciłam za płaszcz i torebkę i wyszłam z biura. Zjechałam winda na dół. Zostawiłam w recepcji informacje na rano dla Jenny i wyszłam.
Carl Blayk czekał przy swoim biały Mercedesie. Ubrany w szary granitur i ciemną koszule, wyglądał na młodszego niż był. Włosy miał już siwe ale gęste. Dobrze przystrzyżone. Palił cygaro. Był bardzo przystojny i jednocześnie odpychajacy. Jego twarz była jednym wielkim grymasem niezadowolenia. Otworzył mi drzwi bez słowa by po chwili usiąść za kierownicą. Odpalił samochód i ruszył.

- Ma pani ochotę na sushi czy raczej steka? - zapytał, gdy stanęliśmy na czerwonym świetle.

- Wszystko mi jedno - odpowiedziałam. Spojrzał na mnie. Jego wzrok znowu przepalał mnie na wylot. Był gorszy niż wzrok William'a. Uśmiechnął się jakby do siebie i ruszył dalej. Mój telefon dzwonił od dobrych 15 minut. William próbował się ze mną skontaktować. Bałam się odebrać.

- Lepiej mu nie mów, że jesteś ze mną. Mógłby sie....Zdenerwować - mówi i posyła mi znaczące spojrzenie. Tak jakby wiedział, jaki bywał William, gdy był naprawdę zły. Czyżby znał jego ciemna strone? No tak, sam go tego nauczył. Przecież zniszczył własnego syna. Wyłączyłam telefon. Wiedziałam, że to błąd, i że zapłacę za to, gdy tylko wrócę do mieszkania. Podjechaliśmy pod restauracje. Zajęliśmy stolik i czekaliśmy na nasze zamówienie. Byłam spięta.

- Dlaczego zaprosił mnie pan na kolację? - zapytałam.

- A dlaczego nie? Miałem chęć spędzić z panią czas. Więc to zrobiłem - oznajmia pewnie.

- Nie rozumiem. Nie bardzo wiem, czego pan chce - odłożył szklankę z wodą i podniósł na mnie wzrok. Oblizał wargę co sprawiło, że poprawiłam się na krześle.

- Panno Clais. Spotyka się pani z moim synem. Muszę wiedzieć kim pani jest. I jakim prawem, mój syn przepisuje na panią firmę - ton jego głosu był co raz bardziej groźny - Pochodzi pani ze zwykłej rodziny. Nie wniesie pani do nas nic nadzwyczajnego. Chodzi o pieniądze, tak? Chce się pani ustawić? Mój syn to dobra partia, prawda? Jednak proszę mi wierzyć, on jest zerem. Więc nic przy nim pani nie osiągnie - siedziałam zszokowana jego słowami. Ileż w nim było jadu. Traktował mnie z góry. No ale czego ja się mogłam spodziewać. W końcu to Carl Blayk.

- Jest Pan bezczelny...

- Nie. Prawdomówny. Musi pani wiedzieć, gdzie jest pani miejsce. Bo na pewno nie przy William'ie - mówi. Kelner przyniósł nasze zamówienie. Jednak ja nie zamierzałam spędzać wieczoru z tym człowiekiem.

- Wie pan co? Jest pan okropny. Bez serca. Zniszczył pan w William'ie wszystko co dobre. Nawet pan sobie sprawy nie zdaje, ile czasu mu zajęło, by nie stać się takim zgorzkniałym palantem jak jego ojciec. I powinien pan się wstydzić tego co pan zrobił - powiedziałam, wstając od stołu. Widzialam, że nie robi sobie nic z moich słów. Bawiło go to wszystko, co mówiłam - I nie sprawił mi pan przykrości. Właśnie się przekonałam jaki z pana człowiek - spojrzałam na niego z pogardą i wyszłam z restauracji. Złapałam taksówkę i ruszyłam w stronę mieszkania Williama'a. W samochodzie próbowałam się uspokoić. Byłam roztrzęsiona. Ten facet to totalny frajer. Mogłam się tylko domyślać, jak skrzywdził syna by ten znienawidził go całym sercem. Starałam się powstrzymać łzy. Gdy podjechaliśmy pod apartamentowiec Blayk'a czułam, że za chwilę nieźle mi się oberwie. Zapłaciłam taksówkarzowi, poczym ruszyłam do środka.
Weszłam powoli do mieszkania. Panowała w nim cisza. Odłożyłam torebkę na półkę przy drzwiach. Gdy ściągałem buty w progu pojawił się William.

- Raczyłaś się pojawić. Świetnie - rzucił oschle.

- Przepraszam ja...

- Wydaje Ci się, że możesz tak po prostu milczeć?! Normalna jesteś?! - zaczął krzyczeć - Sztab moich ludzi cię szukał! Zdajesz sobie sprawę jak nieodpowiedzialnie się zachowałas?! - poczułam jak do oczu napływają mi łzy. Chciałam by przestał krzyczeć. Jednak on nie miał tego w planach - Kurwa Amy! Bałem się o ciebie! Gdzie byłaś?! - zadał to pytanie. Milczałam. Zastanawiałam się czy skłamać czy powiedzieć prawdę. Nagle William znalazł się przy mnie i złapał moje nadgarstki, przyciskając mnie do ściany. Bałam sie go. Zobaczyłam w jego oczach te ciemność, która była jego zmora - Mów kurwa gdzie byłaś?! Co było takie ważne?!

- Twój ojciec....- wydukalam przez łzy. Puścił mnie natychmiast gdy, tylko usłyszał z kim byłam. Odsunął się ode mnie.

- Nie mówisz poważnie...- ton miał już łagodniejszy. Rozmasowałam bolące nadgarstki. Głowę miałam spuszczoną w dół. Było mi wstyd.

- Byłam na kolacji z twoim ojcem - powtórzyłam. Nie patrzyłam na niego. Bez słowa ubrał buty, chwycił kurtkę i wyszedł z mieszkania. Oparłam się o ścianę i zaczęłam płakać. Nie chciałam sprawiać mu przykrości a wlasnie czulam, że go zawiodłam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro