Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 25.

W szpitalu czekałam na zdjęcie gipsu z ręki i z nogi. William przelozyl nasz wyjazd na inny termin, pilnie wyjechał do Paryża w sprawach służbowych. Miałam więc odrobinę czasu, by próbować sama przypomnieć sobie moje życie.

- Panno Clais zapraszam - zawołał lekarz. Debby wprowadziła mój wózek razem ze mną do pokoju. Wysoki starszy mężczyzna zajął się zdjęciem gipsu. Powoli pomógł mi stanąć na nogi. Dostałam kule, by móc poruszać się na jeszcze osłabionej nodze. Miałam też wizytę u psychologa. Podobno miało mi to pomoc odnaleźć dawna Amy.

- Witam. Jestem Mark, będę od dzisiaj zajmował sie...

- Moim przypadkiem, wiem. Amy - powiedziałam, podając mu rękę. Był uprzejmy. Niski z nijaka broda i lekko kręconymi włosami.

- Spostrzegawczość to twoja mocna cecha, co? - zapytał. Uśmiechnęłam się, siadając na szarej kozetce. Mark przyglądał mi się uważnie. Oceniał mnie. Jak produkt na półce - Dobrze. A więc Amy. Powiedz mi, co pamiętasz? - dobre pytanie. Chciałabym znać na nie odpowiedź.

- Niewiele - mruczę pod nosem.

- Dobrze. A co to znaczy dla ciebie ' niewiele ' ? - pyta. Chwilę milczę. Biorę wdech i mówię.

- To znaczy za mało, by żyć normalnie - moja odpowiedź go szokuje. Spodziewal się zapewne, że zacznę płakać nad swoim losem. Owszem, chciałam płakać, bo czułam bezradność. Ale nie mogłam pozwolić sobie na upadek.

- Jak sobie wyobrażasz swoje dawne życie? - znowu pada pytanie.

- Jak? Chciałabym myśleć, że byłam szczęśliwa.

- W ostatnim raporcie mam zaznaczone, że przypomniałas sobie swoją przyjaciolke. Co to za wspomnienie?

- Moje pierwsze spotkanie z Debb. Możesz mi powiedzieć, jak długo zamierzasz katować mnie tymi bezsensownymi pytaniami? - zaczynałam się denerwować. Czułam, że siedzenie tam, nie da mi żadnych korzyści.

- Jeszcze jakas godzine - odpowiada z uśmiechem na ustach. Wykręciłam oczami i czekałam na kolejne pytanie - Amy. Nie możesz się zachowywać tak, jakbyś nie chciała walczyć o wspomnienia. Blokada jaką masz w wyniku wypadku, może zniknąć jedynie wtedy, gdy ty sama jej na to pozwolisz - oznajmia.

- Pozwalam. Codziennie. Myślisz, że nie próbuje sobie przypomnieć siebie sprzed wypadku? To nie jest takie łatwe - mówiłam już z wyrzutem. Denerwowało mnie jego podejście do mnie.

- Dlatego musisz przychodzić na terapie. Ja ci pomogę wydostać się z tego bagna. Twój przypadek, jest dosyć łatwy z punktu widzenia lekarzy. Dlatego, że to ty się zablokowalas na wspomnienia a nie błąd w mózgu. Na dzisiaj to już koniec. Dam ci możliwość zastanowienia się nad wszystkim. Widzimy się za dwa dni - powiedział, zamykając teczkę z moimi dokumentami. Wstałam z kozetki, zabrałam kule i wyszłam.
Byłam zła. Mark sprawił, że czułam złość na siebie. Jak mogłaś zablokować się na własne życie?! Znowu pretensje mojego JA.
Wyszłam ze szpitala, gdzie czekała na mnie Debby.

- I jak tam? Szybko skończyliście - powiedziała, otwierając drzwi do samochodu.

- Bo to dupek a nie psycholog! - warknełam, siadając na fotelu. Byłam naburmuszona jak dziecko. Debb usiadła obok, zapiela pasy i ruszyła.

- Dupek mówisz...Ale coś ci powiedział?- pytała.

- Debby proszę cię, daruj sobie. Nie mam checi na kolejne rozmowy. Mark spieprzyl mi wystarczająco cały dzień - spojrzała na mnie z obrażona mina, ale nie kontynuowała rozmowy. Jechalysmy w milczeniu. William milczał. Nie dawał żadnego znaku. Może ma tyle pracy, że nie ma kiedy o mnie pomyśleć? Mimo niepamięci jego osoby, coś w środku pragnelo kontaktu z nim.
Debby podwiozla mnie pod dom, po czym żegnając się, pojechała do Ellite Group. Powoli doszłam do drzwi. Jednak za nim zdążyłam je otworzyć, usłyszałam podjeżdżajacy samochód. Odwróciłam się i zobaczyłam dużego czarnego Jeepa. Wysiadł z niego ten sam mężczyzna, który pod szpitalem wręczał mi kwiaty. Kolejny były szef. Szedł z uśmiechem w moją stronę. Trzymał w dłoniach jakieś pudełka.

- Czesc Amy! - zawołał, gdy już był na tyle blisko, bym mogła go usłyszeć.

- Dzień dobry?- odpowiedziałam bardziej pytająco. Nie miałam pojęcia co on tu robi i czego chce.

- Nie bądź taka formalna. Przywiozłem obiad, bo inaczej odmówiła byś mi spotkania, czyż nie?- zapytał, podnosząc jedna krzaczasta brew do góry. Przyglądałam mu się przez chwilę. Na pewno był starszy od Blay'ka. A może po prostu miał taki typ urody. Jego włosy pokrywała już lekka siwizna.

- Dobrze niech pan wejdzie - powiedziałam zrezygnowana, otwierając drzwi. W domu nikogo nie było. Sofi i Ben zapewne siedzieli w kawiarni. Mężczyzna wszedł do środka, zdjął marynarkę i usiadł przy kuchennej wyspie - Napije się pan czegoś?

- Po proszę wodę. I nie ' pan ' tylko Niv. Od drinków w hotelu jesteśmy na ' ty ' - rzucił zadowolony. Drinki w hotelu? Mam nadzieję, że na drinkach się skończyło. Podałam mu szklankę z wodą. Wziął łyk, po czym wręczył mi jedno styropianowe opakowanie.

- Chińszczyzna - powiedział, gdy zauważył jak przyglądam się jedzeniu. Uśmiechnęłam się i zaczęłam jeść.

- Możesz mi powiedzieć, po co tu jesteś?- zapytałam.

- Amy. Mówiłem ci nie raz, że nie poddam się tak łatwo. Nie splawisz mnie bo William tak chcę - powiedzial. Skądś kojarzyłam te słowa. Gdzieś już słyszałam podobne zdania. Może świtało mi coś, że to właśnie on je wypowiadał do starej Amy?

- Posłuchaj. Ja nie pamiętam kim jesteś. I nawet nie wiem, czy coś nas łączyło. Jeżeli byłeś moim szefem, to niech takie wspomnienie zostanie - oznajmiłam, wyrzucając puste pudełko do kosza. Jego wzrok utkwił we mnie. Wyglądał jakby nie pierwszy raz usłyszał odmowę.

- Nie rozumiesz Amy. Daj mi przypomnieć sobie to, co nas łączyło. Nie pożałujesz - ton głosu miał już cięższy niż wcześniej.

- Myślę, że już na ciebie pora - mówię - Dziękuję za obiad - jednak on wcale nie wstaje. Nie rusza się. Wygląda jakby nad czymś myślał.

- Za każdym razem, gdy zaczynam z tobą temat Nnas, ty stawiasz mur i każesz mi wyjsc -zaczal - To niegrzeczne. Powinnaś mnie wysłuchać, spróbować - był już nieco wzbuzony - Nie pozwolisz mi? - zapytał nagle. Wstał od blatu i znalazł się na przeciwko mnie.

- Na co? - zapadła cisza. Spojrzał na mnie i wbił się w moje usta. Całował szalenie. Nie czule. Byłam zła. Cholernie zła. Odepchnęłam go od siebie z całych sił. Uderzył plecami o kant blatu. Zasyczal.

- Oszalałes?! Jakim prawem to robisz? - wrzasnelam - Nie zbliżaj się do mnie!

- Kurwa Amy. Od kiedy jesteś taka cnotliwa co?! Jakoś przed Blayk'iem nie masz zahamowań. Robisz co ci każe. Tańczysz jak ci zagra! A też jest twoim byłym szefem! - krzyczał. Uraziłam jego ego.

- Nie masz prawa traktować mnie jak przedmiot. Nie chce sobie ciebie przypominać! Więc wynos się stąd i z mojego życia! Wynos się!!!! - próbowałam złapać oddech. Czułam jak do oczu napływają mi łzy. Ręce miałam zacisniete na kulach. Tak mocno, że czułam ogromny ból. Niv z wściekłością zabrał swoją marynarkę i trzaskając drzwiami, wyszedł. Powoli dochodziłam do siebie. Ból głowy zaczął się nasilać. Weszłam po schodach na górę by zażyć tabletki. Położyłam się do łóżka, żeby chwilę odpoczac. Natłok informacji był dla mnie za duży. Ciągle starałam się uspokoić. Płakałam. Płakałam w milczeniu. Pękło we mnie to, co tak skrupulatnie od wypadku ukrywalam. Ten lęk. Nagle zadzwonił telefon. WILLIAM

- Halo? - odebrałam i starałam się, by nie wyczul, że coś się dzieje.

- Czesc, co u ciebie? Jak się czujesz?- pytał z troską.

- Dobrze, naprawdę dobrze - odpowiedziałam, ocierając łzy.

- Amy...Dlaczego kłamiesz? - zapytał nagle. Jak to możliwe, że wyczuł??

- Ja. .Nie kłamie..William..

- Słyszę. Drży Ci głos. Oddech masz przyspieszony. Więc nie wciskaj mi kitu, że jest dobrze - warknal do sluchawki. Wiedziałam, że nic już nie zadziałam ściemniajac. Opowiedziałam mu o dzisiejszych zdarzeniach. Słuchal uważnie, nie przerywał. Co jakiś czas brał głębszy wdech i powoli wypuszczal powietrze. 

- Amy, wracam dzisiaj do Nowego Jorku. Będę wieczorem. Przyjadę do ciebie.

- Nie William, chce być sama. Prosze, jestem zmęczona tym wszystkim - prosiłam go. Byłam wykończona. Za dużo emocji. Za dużo złych sytuacji. Brak wspomnień sprawiał, że coraz bardziej czułam się obca. Dla samej siebie.
William próbował mnie przekonać, że musi być przy mnie, ale w tamtej chwili nie czułam takiej potrzeby. Zaczynałam się łamać....Pękać...Bałam się, że nie podołam temu wszystkiemu. Bo jak? Skoro nic nie pamiętam, stworzyłam sobie jakąś blokadę...Dlaczego? Co się wydarzyło, że boję się pamiętać?
Ogladajac film, zasnęłam.

Raz, dwa, trzy....Wdech i wydech...Powoli otwieram oczy i znowu jestem w tym pokoju. Ale jest jakoś inaczej. Widzę okno. Odsłonięte okno...Ktoś tam stoi. Serce wali mi jak oszalałe. Chciałabym się obudzić. Czuję, że powinnam się obudzić. Ale nie...Podchodzę do okna...Pukam w szybę, nie wiem dlaczego. Postać się odwraca a ja zamieram. Mężczyzna trzyma pistolet. Przykłada go sobie do skroni, uśmiecha się po czym strzela. Zaczynam krzyczeć.

- Ciiii Amy...Spokojnie...Jestem tu - słyszałam ciepły głos Sofi. Otworzyłam oczy. Siedziała na brzegu łóżka, i glaskala mnie po włosach. Była przestraszona.

- Przepraszam..Ten sen...Byl...- mówiłam, ledwo łapiąc powietrze.

- To tylko sen mroweczko, cichutko już, spróbuj zasnąć - mówiła Sofi. Popatrzyłam na nią smutnymi oczami, przesunelam się w łóżku, by zrobić jej miejsce. Nie chciałam zostać sama. Bałam sie, że on wróci.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro