Rozdział 12.
Od ostatniego spotkania z Amy, minęly trzy długie dni. Wyrzuciła mnie z domu i kazała nie dzwonić. Prosiła bym dał jej czas. Musiałem się zgodzić. Nie wyjawilem jej wszystkiego. Miała prawo się tak zachować.
- Henry, muszę wrócić do Nowego Jorku. Będziesz mógł tu zostać i pilnować Amy?- zapytałem przyjaciela.
- Głupie pytanie. Oczywiście, że tak. Nie musisz się martwić. Jak coś będzie nie tak, zadzwonię - odpowiedział spokojnie.
- Jutro mam samolot. Rano spróbuję się skontaktować z Amy. Ale wątpię, że będzie chciała się spotkać - mówię nie co sciszonym tonem. Henry nie odpowiada - Dobra stary, muszę jeszcze jechać na budowę. Jest dużo do załatwienia przed jutrem. - dopowiadam, wstając z fotela - Zadzwonię do ciebie jutro rano.
- Jasne. Trzymaj się Willi!- rzucił Henry, gdy wychodziłem z jego pokoju hotelowego.
Na budowe dojechałem po 40 minutach stania w korkach. Wszystko szło tak, jak należy.
- Witam panie Blayk - rzucił kierownik.
- Witaj Josh. Jak tam remont? Zdążycie ze wszystkim w planowanym terminie?- zapytałem.
- Ależ oczywiście! Nie mam co do tego wątpliwości - mówił, uśmiechając się do mnie - Okna są już wymienione jak pan widzi, dzisiaj montujemy elektrykę i drzwi obrotowe. Jak pan wie z elektryka jest najwięcej babrania się, więc to powinno nam zająć dwa, no góra trzy dni - ciągnął. Słuchałem go bardzo uważnie - Pana gabinet jest na ostatnim piętrze, póki winda nie zacznie działać nie radzę iść schodami , można się srogo zmęczyć - zaśmiałem się razem z nim.
- No dobrze Josh. Widzę, że moja obecność tu jest zbędna. Dajecie sobie świetnie rade - oznajmiłem - Musisz wszystko przez najbliższe dni pilnować sam. Ja wracam jutro do Nowego Jorku. Potrzebują mnie tam znacznie bardziej, niż wy tutaj.
- Oczywiście panie Blayk. Może pan być spokojny. Dopilnuje wszystkiego tak, jak należy - mówi. Podaje mu dłoń i żegnam się z pracownikami.
Podjechałem pod firmę, w której pracuje Amy. Wiedziałem, że telefonu nie odbierze, na wiadomość nie odpisze, tak więc musiałem zadziałać sam.
Wszedłem do środka.
- Witam. Chciałbym się spotkać z panna Clais - mówię.
- Był pan umówiony?- pyta recepcjonistka.
- Nie. Ale wydaje mi się, że to nie będzie problem - mówię. Patrzy na mnie podejrzliwie.
- Pana godność?
- Blayk. William Blayk - nagle widzę na jej twarzy szok i stres w jednym. Jest spanikowana, a ja nie wiem dlaczego. Nigdy mnie tu nie było i wątpię, by tu ktokolwiek o mnie slyszal. Może się mylisz Blayk...
- Piętro trzynaste...Trzecie drzwi po lewej...- mówi niepewnie. Idę w kierunku windy, wciskam trzynastkę i czekam, aż dotrę na miejsce.
Po kilku minutach drzwi windy się otwierają. Wnętrze nie robi na mnie wrażenia. Ta cała firma, jakoś specjalnie wrażenia nie robi. Idę w kierunku wskazanych przez recepcjonistkę drzwi. Pukam....
****
Siedzę nad papierami i czuję się wykończona. Chciałabym, móc już iść do domu. Molly dawała mi w kość przez cały ranek, przynosząc ciągle zestawienia z różnych kwartałów. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi.
- Proszę - rzucam lekko. Ktoś wchodzi do środka. Za nim podnoszę głowę czuję zapach...Ten zapach...William....
- Czesc - mówi, tym swoim lekko ochrypłym głosem. Podnoszę głowę. I napotykam się z jego ciemnymi oczami. Serce wali mi jak szalone.
- Co ty tu robisz?- pytam. Zbliża się do mnie - Stój gdzie stoisz!- mówię.
- Przyszedłem się pożegnać - zaczyna. Patrzę na niego i nie mogę uwierzyć co mówi. Wstałam od biurka. I stanęłam na przeciwko niego.
- Wracasz do Nowego Jorku?- pytam cicho.
- Tak.
- Na stałe?- dopytuje, patrząc w ziemię.
- Na kilka dni na pewno. Muszę zająć się sprawami Ellite Group - powiedział. Zbliżył się do mnie, stał na wyciągnięcie reki.
- Dobrze. W takim razie udanej podróży - mówię. Podnoszę wzrok do góry. William patrzy na mnie z bólem. Widziałam to.
-Nie porozmawiasz ze mną?-zapytal
-Nie William. Nie mam chęci na rozmowę a tym bardziej, nie tutaj. Jestem w pracy - odpowiadam chłodno.
- Myślałem że...
- To źle myślałeś...-Przerywam mu.
- Dobrze. Chce żebyś wiedziała, że nie zrezygnuje. Dam ci czas ale nie zrezygnuje - zapadła cisza. Niezareagowalam na jego slowa. Spuścił głowę. - Widzę, że to nie ma sensu narazie. W takim razie pójdę już. Do widzenia Amy - rzuca, odwracając się i wychodząc. Stoję bez ruchu. Odprowadzam go wzrokiem i karce się w myślach, że pozwalam mu tak zniknąć. Lęk przed tym co mi powiedział i to cholerne wrażenie, że ukrywa coś jeszcze sprawia, że czuje, że postępuje właściwie. Zniknął za drzwiami. I wraz z jego zniknięciem zanika we mnie szczęście.
- Panno Clais, zebranie w konferencyjnej - usłyszałam w słuchawce głos pana Michaela. Zebralam z blatu papiery i wyszłam. Wchodząc do sali, zauważyłam zadowolona Molly.
Czy ona się kiedyś przestanie tak cieszyć?
- Witam wszystkich - zaczął Niv - czeka nas ciężkie zadanie. Przed sobą macie plan, jaki będziemy musieli wykonać przy pozyskaniu większej ilości udziałów firmy Lucky&Green. Przydzieliłem do tego zadania, cztery osoby, które wyjadą za dwa dni do Nowego Jorku - poczułam się jakoś nieswojo. Bałam się tylko jednego...Że w tej czwórce będę ja - Jesteśmy umówieni ze słynnym panem Blayk'iem - mówiąc to, spojrzał na mnie i zaśmiał się - Na piątek rano. Chcemy mu przedstawić nasze warunki współpracy. Tak więc, do Nowego Jorku razem ze mną leci Adam, Molly, Amanda i ty Amy - gdy usłyszałam swoje, imię zbladłam.
Boże nie...Nie...Nie...William nawet nie wie, dlaczego musiał wracać do Nowego Jorku...Wraca po to, bym przyjechała i wbiła mu nóż w plecy. Właśnie rozpadam się na kawałki...
Nawet nie zauważyłam, kiedy wszyscy zaczęli wychodzić z konferencyjnej. Podeszła do mnie ta chuda żmija.
- Zabawa się dopiero zaczyna - szepnęła mi na ucho, ściskając mocno ramię. Zacisnęłam wargi, wstałam i wyszłam. Zabrałam ze swojego gabinetu torebkę i płaszcz.
- Wychodzi pani?- zapytał nagle Niv.
- Tak. Zrobiłam dzisiaj wszystko co należy do moich obowiązków - wycedzilam.
- Nadal ma pani do mnie żal?- zapytał. Nie stał już w progu, tylko wszedł i zamknął za sobą drzwi.
- Jak pan mógł mnie przydzielić do tego wyjazdu?!- prawie wrzasnęłam na niego ale w porę się opamiętalam.
- To chyba jest logiczne. Jest lani naszym ekonomista. I tylko pani może panu Blayk'owi przedstawić nasz plan w należyty sposób - powiedział z uśmiechem na ustach.
- Bawi to pana?
- Twoja złość mnie bawi, bo kompletnie nie rozumiem, dlaczego tak reagujesz - mówił - Za bardzo mu ufasz.
- Słucham? Nie ma pan prawa oceniać moich relacji z Blayk'iem! - teraz już podniosłam głos. Podszedł do mnie, odgarnal mi kosmyk wlosow za ucho. Poczułam znajome gesty.
To William tak robi...I tylko William ma do tego prawo!
Mój głos w głowie szalał ze złości. Odsunęłam głowę.
- Proszę się nie zamykać na inne doznania. Ja nie jestem taki, jakim mnie sobie pani wyobraża - szepnął. Patrzył na mnie, a ja nie mogłam wydusić z siebie słowa. Wyminelam go i podeszłam do drzwi.
- Pójdę już do domu, panie Connor. Dozobaczenia jutro - rzucam.
- Uparta...Dozobaczenia panno Clais - mówi, pokazując mi rząd białych zębów. Wyszłam z firmy. Czułam jak się trzęse. Bałam się strasznie co pomyśli sobie William...Ohh Clais...Możesz już kopać sobie grób. Zostaniesz sama. Z własnej głupoty.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro