Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11.

- William proszę, nie psuj tej chwili. Jeżeli to może poczekać, to niech poczeka. Jest tak cudownie, że chce myśleć tylko o tym - powiedziałam, głaszcząc jego nagi tors. Słyszałam jak bierze głęboki wdech. Nie liczyło sie dla mnie w tamtej chwili to, co chciał powiedzieć. Byłam zafascynowana tym, co chwile wcześniej miało miejsce. Przyciągnął mnie do siebie bliżej, pocałował w czubek głowy a ja uśmiechałam sie mimowolnie. Poczułam jak moje powieki staja sie ciezkie. Zasnęłam w objęciach mężczyzny mojego życia.

Obudził mnie dźwięk telefonu. Podniosłam oko i zobaczyłam na wyświetlaczu obcy numer.

-Halo? -mruknęłam ziewając.

- No dzień dobry panno Clais - usłyszałam głos mojego szefa - Raczy sie dziś pani zjawić w biurze? Za godzinę jest zebranie a to właśnie pani jest w posiadaniu potrzebnych dokumentów - poderwałam sie z łózka jak szalona. 

- Tak tak, za dwadzieścia minut bede. Bardzo przepraszam - rzuciłam, rozłączając sie. W pospiechu ubrałam na siebie granatowa sukienkę z golfem i czarne szpilki. Włosy ciasno związałam w kok. Lekki makijaż, bo tylko na tyle mi wystarczyło czasu. Chwyciłam za żakiet i nagle zorientowałam sie, że Williama znowu nie ma. Dziwiło mnie jego zachowanie. Był jakiś inny. W pospiechu zamknęłam drzwi, w ostatnim momencie chwytając torebkę. Zamówiłam taksówkę i udałam sie do pracy. 

Wpadłam do biura jak szalona. Wcisnęłam numer pietra w windzie i oczekiwałam, az wreszcie dojadę na miejsce. Po kilku minutach drzwi windy otwierają sie a ja wybiegam najszybciej jak potrafię.

- O , raczyłaś sie pojawić - słyszę głos
Amandy - Szef cie wzywa. Lepiej żebyś miała dziś stalowe nerwy. Nie sa w najlepszych humorach - rzuciła - Aha! Amy, mamy nowa koleżankę. Wredna suka - dodała, śmiejąc sie pod nosem. Wzięłam wdech, po czym skierowałam sie do gabinetu Michaela Connora. Zapukałam i weszłam. Siedział razem z Niv'em przy dużym stole. Oboje podnieśli wzrok. Pan Connor od razu wrócił do przeglądania papierów, za to Niv zlustrował mnie od góry do dołu. 

- Prosze tak nie stać. Zapraszamy do nas - mruknął Pan Connor. Podeszłam do nich niepewnie. Serce prawie mi wypadło z klatki piersiowej - Ze względu na sympatię do pani, nie wyciągnę konsekwencji, co do spóźnienia. Ale radził bym nastawiać budzik na wcześniejszą porę - powiedział, patrząc na mnie. Spuscilam wzrok. Było mi wstyd.

- Przepraszam, to się więcej nie pow...- nagle drzwi się otworzyły i usłyszałam jej głos.

- Dzień dobry państwu - odwracam się powoli i na chwilę przestaje oddychać.
Nie możliwe....Kurwa to ona! Boże spraw by to był sen...

- Witamy panno Stanford - wita się z nią Niv. Patrzę na nią zdziwionym wzrokiem - Panno Clais, przedstawiam pani nasz nowy nabytek. Panna Molly Stanford jest od dziś moją osobistą asystentka. Będzie pani pomagała w tym projekcie - mówi, wskazując na papiery leżące na stole. Molly uśmiecha się szyderczo do mnie. Podchodzi powoli do Connor'ów i nachyla się blisko Niv'a. Widze jak zerka na mnie kątem oka. Stoję tam i nie mogę uwierzyć. Czy los naprawdę musi mi kłaść kłody pod nogi na każdym kroku?

- Przepraszam, czy ja mogę iść do siebie? Musze przygotować wszystko do spotkania - oznajmiam. Pan Connor gestem ręki wskazuje że mogę opuścić pomieszczenie. Odwracam się i wychodzę.
Nie mogę skupić się na pracy. Po spotkaniu, na którym omawialiśmy strategie przejęcia udziałów Blayka, udałam się do swojego gabinetu. Sprawdziłam telefon. Oczywiście zero nowych wiadomości oraz brak połączeń przychodzących. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi.

- Proszę - rzuciłam. Weszła Molly.

- No, no Amy...Nie spodziewałas się mnie w tej firmie? - zapytała, podchodząc bliżej.

- Szczerze? Nie. I nie rozumiem czego tu szukasz - odpowiadam z niechęcią. Patrzy na mnie, mierzy mnie od góry do dołu.

- Jest kilka spraw, o których muszę ci opowiedzieć...Chyba wiesz kogo dotyczą?- pyta. Jest cholernie arogancka i pewna siebie. Nie wiem w jakim celu się tu zjawiła, ale działa mi na nerwy.

- Słuchaj Molly. Nie interesują mnie dawne czasy Williama Blayka, bo jak mniemam przyszłaś tu w jego sprawie. Jestem z nim szczęśliwa i nic tego nie zmieni - odpowiadam jej. Widzę jak mina jej zrzedła. Jest zła.

- Nie rozsmieszaj mnie. Szczęśliwa? Z nim? Jeszcze zmienisz zdanie - rzuciła, po czym odwróciła się i wyszła z pomieszczenia. Usiadłam na fotelu. Zaczęłam ciężej oddychać. Byłam skolowana. Chwyciłam za telefon i zadzwoniłam do niego.

- Dzień dobry Amy - usłyszałam Williama po drugiej stronie.

- Ona tu jest. Pracuje tu. Rozumiesz?- zapadła cisza - William?

- Jestem. Wiem Amy że Molly pracuje w twoim biurze. Ale posłuchaj mnie...

- Stop! Jak to wiesz? Od kiedy? Dlaczego mi nie powiedziałeś?! - byłam zszokowana, że nie poinformował mnie o tym.

- Amy to nie rozmowa na telefon. Przyjadę do ciebie po pracy i porozmawiamy. Niczym się nie denerwuj i nie słuchaj tego, co ona mówi!

- Co? William ja nic nie rozumiem..

- Będę u ciebie po szóstej. Dozobaczenia - i się rozłączył. Zastanawiało mnie jego zachowanie. Od kilku dni był jakiś inny. Znikał. Nie odzywał się. A teraz to. On coś ukrywa...Jestem tego pewna.
Do końca pracy byłam nieobecna. Siedziałam w biurze nad papierami. Myślami byłam przy William'ie. Przy tym co się właśnie działo. Sama nie byłam szczera wobec niego. Projekt z jego udziałami....Nie powiedziałam mu o tym.
Po godzinie czwartej wyszłam z pracy. Czekając na taksówkę, zauważyłam jak Molly mizdrzy się do Niv'a. Patrzyła co jakiś czas w moim kierunku. I ten jej arogancki uśmieszek. Doprowadzała mnie do szału.

- Bonjour, zamawiała panienka taksówkę?- usłyszałam męski głos. Odwróciłam się i ujrzałam starszego pana, który otwierał przede mną drzwi do samochodu. Uśmiechnęłam się do niego i wsiadłam do środka.

W domu chodziłam z kąta w kat. Wyczekiwalam przyjścia Williama. Co chwila zerkałam na zegarek. Nagle usłyszałam pukanie. Podeszłam i otworzyłam drzwi.

- Witaj Amy - mówi i wchodzi do środka.

- Czesc William - patrzę na niego i czuję dystans, jaki między nami panuje. Stoi do mnie tyłem. Widzę jak kurczowo poprawia krawat. Odwraca się do mnie - Zamierzasz mi to wszystko wyjaśnić? - pytam.

- Nie wiem jak. Obawiam się, że wtedy wszystko między nami się zmieni - mówi, sciszajac głos - Musisz wiedzieć, że cholernie mi na tobie zależy. Jesteś dla mnie jak tlen. Potrzebuje cię by zyc.

- William....Proszę zacznij mówić.
Zmarszczył brwi. Wziął wdech i patrzył na mnie, takim pustym wzrokiem.

- Molly pojawiła się w moim życiu nagle. Poznałem ją na jakimś dobroczynnym bankiecie. Była piękna. I taka niewinna. Nie musiałem się specjalnie dlugo starać, żeby zabrać jś do siebie. Miałem wtedy trudny czas. Straciłem Layle....Więc, każdy kolejny związek traktowałem jednorazowo - znowu wziął wdech - Molly początkowo nie chciała tego, co miałem do zaoferowania, ale podobno się zakochała i wreszcie uległa. Mogłem robić z nią wszystko. Karcić, bić, dusić, poniżać a ona i tak była. Tygodniami potrafiła siedzieć w wynajętym mieszkaniu, przez liczne siniaki. Nigdy nie zabrałem jej do swojego domu. To, że była w takim stanie, jakoś specjalnie mnie nie martwiło, bo mogła odejść w każdej możliwej sekundzie - przerwał i przyglądał się mojej minie. Byłam zszokowana. Myślałam, że był z nią z miłości a nie z poczucia niszczenia - Z Ozzym znali się bardzo dobrze. Był w niej zakochany. Chciał ja uratować z tego uczucia, ale ona nie pozwalała mu się zbliżyć do siebie. I właśnie w tamtym momencie swojego życia, ujrzałem ciebie. W Ellite Group. Byłaś taka inna. Moje serce zabiło wtedy szybciej. Juz wtedy wiedziałem, że to nie przypadek, że to coś znaczy. Wróciłem do jej mieszkania i kazałem się jej wynosić. Powiedziałem, że to koniec. Ze nie chce jej znać. Było miło ale się skończyło. Płakała. Krzyczała i prosiła na kolanach, żebym jej nie wyrzucał. Wpadła w histerię. Dałem jej dwadzieścia cztery godziny, na zniknięcie z mojego życia i wyszedłem z domu. I zniknęła. Na jakiś czas, jak sama wiesz. To ona manipulowała Ozzy'm. To przez nią on oszalał. Chciała się zemścić, więc owinęła go sobie wokół palca.. Po śmierci Ozzy'ego przyjechała do ciebie i udawała pokrzywdzona - nagle zamilkł. Tak jakby, nie chciał czegoś powiedzieć.

- Jest coś jeszcze? - zapytałam. Spojrzał na mnie. Czułam, że to nie wszystko.

- Nie Amy...To wszystko. - po tonie glosu słyszałam, że jest coś nie tak. Ze ta historia nie jest dokończona - To znaczy jest coś jeszcze. Ktoś cię śledzil. To Molly wynajęła detektywa, żeby cię odnaleźć. I udało się kej. Jest bardziej cwana niż sądziłem. Ona ma jedno motto : po trupach do celu - dodał. Patrzę na niego i nie mogę uwierzyć w to, co mi powiedział. Czy to naprawdę mój William? Byłby wstanie, aż tak gnębić i niszczyć kobietę? Stał i wlepiał we mnie swoje ciemne oczy. Milczałam, bo informacji i rewelacji w jednym dniu miałam aż nadto. Tylko dlaczego mam wrażenie, że nie powiedział mi wszystkiego? Jest coś jeszcze...Czuję to.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro