Rozdział 10.
Moja głowa...Czemu tak boli? Jeny...
Powoli otworzyłam oczy. Zorientowałam się, że leżę w łóżku, pod kocem. Sama. Za oknem świtało. Sięgnęłam ręką po telefon, godzina piąta rano.
Spalam tak długo?! Gdzie jest William?
Podniosłam się z łóżka. W domu panowała cisza. Więc zrozumiałam, że go nie ma. Podeszłam do ekspresu i wcisnęłam guzik. Czekając, aż kubek napełni się kawa, rozejrzałam się po mieszkaniu. Na blacie leżała kartka.
Musiałem wyjść. Pilne spotkanie. Zadzwonię do ciebie.
W.
I tyle? Nic więcej? Tak po prostu 'musiałem wyjść'? Zgniotlam kartkę w dłoni i wyrzuciłam do śmietnika. Podeszłam do lustra i przeraziłam się. Miałam wymalowanego kaca na twarzy. W pośpiechu udałam się pod prysznic, żeby doprowadzić się do porządku.
Gorąca woda zmywała ze mnie resztki wczorajszego wina. Czułam się naprawdę dobrze, stojąc naga na zimnych kafelkach. William wyszedł bez słowa, zostawiając mi tylko kawałek kartki i kilka liter. To nie w jego stylu, bynajmniej nie teraz, kiedy między nami naprawdę zaczynało się układać.
Wyszłam z łazienki owiniętą ciepłym swetrem i usiadłam na kanapie. Na zegarku wybiła dopiero szósta trzydziesci. Wyjęłam z szafy top, sportowe spodnie, wcisnelam nogi w adidasy i wyszłam pobiegać. Na kaca zawsze mi to pomagało. Niedaleko mojego mieszkania jest park, więc udałam się w tym kierunku.
Poranek był piękny. Ludzie kupujący świeże pieczywo, pijący w kawiarniach poranne kawy i słońce, które tego niedzielnego poranka, było wyjątkowo piękne. Biegłam główna alejka w parku. Co rusz ktoś biegł na przeciwko, ktoś inny jechał rowerem a na trawie z psami, bawili się ich właściciele. Byłam zadowolona, że ruszyłam się z rana z domu. Skręciłam w kierunku wąskiej dróżki. Stanęłam przy drzewie i zaczęłam się rozciągać. Nagle usłyszałam szmer. Wstrzymałam oddech. I dźwięk migawki aparatu.
Co jest? Czy to możliwe, żeby mnie naprawdę ktoś śledzil? Rozglądałam się w panice. Wiedziałam, że muszę wrócić czym prędzej na główną drogę w parku. Zza krzaków wyłonił się mężczyzna. Na oko w wieku lat czterdziestu. Szedł w moją stronę i trzymał w dłoni aparat. Serce zaczęło mi bić szybciej. Był co raz bliżej. Stanął na przeciwko mnie.
- Excusez-Dame, où puis-je trouver une ruelle du grand lac? - zapytał po francusku.
- Przykro mi, ale nic nie rozumiem..- odpowiadam cicho a mężczyzna uśmiecha się do mnie.
- Ohhh pani z Ameryki?- pyta nagle w moim języku.
- Tak..- odpowiadam niepewnie. Skoro robił mi zdjęcia, to na pewno to wiedział.
- Pytałem czy wie pani, która alejka dojdę do tego dużego jeziora? Fotografuje zawodowo a tam jest tak pięknie - odpowiada. Kamień spada mi z serca. Palcem wskazuje mu drogę, po czym żegnam się i biegnę w stronę domu. Co ja sobie myślałam...Że ktoś marnuje czas żeby mnie śledzić? Głupia jestem.
Wbieglam po schodach na górę, kluczem otworzyłam drzwi. Zerkam na zegarek ósma rano.
Chwytam za telefon, który leżał na szafce. Zero nowych wiadomości. Brak połączeń przychodzących. Nie wiedziałam, co się dzieje. William od kiedy jest w Paryżu odzywa się codziennie, od rana. A teraz, jego milczenie doprowadza mnie do szału.
****
Niedziela rano. Leżę i gapie się w sufit. Leżę tak od kilku godzin. Ciągle zastanawiam się, co mam zrobić. Jak pozbyć się Molly? Do głowy nie przychodzi mi nic sensownego. Ale wiedziałem, że jeżeli się nie pospiesze, to Molly wyjawi Amy cała prawdę. Pogrąży mnie. Podnoszę się wściekły. Patrzę na telefon dziewiąta rano. Kurwa...Co dalej Blayk? Co dalej? Moje myśli błądzą gdzieś w głowie, nie pozwalając mi skupić się na niczym innym.
- Henry? Możesz przyjechać?
- Jasne, będę za godzinę. - odpowiada. Wstaje i schodzę do kuchni. Zastanawiałem się czy Amy już wstała i jak się czuje. Wysłałem wiadomość.
Do Amy Clais.
Dzień dobry panno Clais. Wstała już pani? Mam nadzieję, że głowa nie boli aż tak bardzo :).
W.
Od Amy Clais
Dzień dobry. Jak miło, że dał pan znak życia. Obudziłam się nad ranem bez pana w łóżku...Uciekł pan z miejsca zbrodni....
A.
Do Amy Clais
Miejsce zbrodni? Panno Clais, to nie ja skusiłem panią na to wino...
W.
Pisząc to, byłem znowu wściekły. Przecież wiedziałem, że to ten cały Connor przylazł do niej z ta butelka. Nie raczyła mnie o tym poinformować, więc została sama. I dzisiaj tez jest sama. Nie odpisuje. Ciekawe czy zastanawia się, że wiem o wszystkim?
Zaparzylem sobie kawę i usiadłem w salonie. Czekając na Henrego, przyszedł mi do głowy plan. Plan wyeliminowania Molly.
Od Amy Clais
Butelka wina, to nie był dobry pomysł. Nawet mi się nie podobał.
Umowi się pan ze mną?
A.
Patrzę na wiadomość i nie chce jej odpisac. Nie chcę się z nią dzisiaj widzieć mimo, że tęsknię jak cholera. Jestem na nią zły. I jak dzisiaj się spotkamy, to skończy się to awantura. Nie mogę do tego dopuścić. Odkładam telefon, nie dając jej żadnej odpowiedzi.
Usłyszałem warkot silnika. Henry przyjechał. Wszedł do środka, nie pukając do drzwi.
- Cześć stary! - woła od progu.
- Czesc! Jestem w salonie- odpowiadam. Siedzę i gapie się w okno. Ciągle nie wiem czy mój plan ma sens..Henry podchodzi i staje na przeciwko mnie.
- No to słucham. Jaki masz plan?- pyta z rękoma założonymi na piersi.
- Skąd wiesz, że mam jakiś plan?
- Bo zrywasz mnie w niedzielę rano z hotelu. Raczej nie po to, byśmy zjedli razem śniadanie - mówi ze śmiechem w głosie. Był detektywem, cholernie dobrym detektywem. Nigdy nie umiałem ukryć przed nim niczego. Zawsze się orientował, kiedy nie mówiłem prawdy. Idealny materiał na detektywa.
-No tak. Masz rację. Jest coś, o czym chciałem porozmawiać. Chodzi o Molly. A raczej o pozbycie się jej raz na zawsze - zacząłem - wiem, że jesteś człowiekiem z zasadami. Ze nie przekonam cię, abyś to ty ją zabił - widziałem z jakim skupieniem Henry słucha tego co mówię - Więc, ja to zrobię. Sam.
Henry patrzy na mnie i nawet nie mruga.
- Pojebało cię? Człowieku! Ona nie jest tego warta! Nie. Willi nie ma mowy! Powiedz wszystko Amy i będzie po kłopocie. Wtedy Molly nie będzie miała nic w rękawie - był wzburzony.
- Spokojnie. Nie mówię, że zrobię to teraz zaraz. Ale sprowokuje Molly, by do mnie przyszła. Spróbuję manipulacji...- mówiłem, sciszajac głos. Sam nie do końca wierzyłem, że mógłbym to zrobić.
- Willi...Pakujesz się w kłopoty. Przemyśl to. Ja spróbuję to jakoś inaczej załatwić. Powiedzmy, że twój plan będzie ostatecznością - oznajmił Henry, siadając obok - Stary...Chyba wystarczy nam tego, że straciliśmy Ozzyego przez psychiczną chorobę, jaką miał. Nie chcę stracić ciebie. Jesteś moim jedynym przyjacielem. Nie baw się w mordercę, tylko zachowaj się wreszcie jak facet! - powiedział, klepiąc mnie po plecach. W jednym się z nim zgadzałem, nie zachowywałem się tak jak nalezy.
Wieczorem, kiedy Henry wyjechał ode mnie z domu, postanowiłem popracować. Nie umiałem się skupić na niczym. Tęskniłem za nią. Brakowało mi jej głosu zapachu, dotyku. Myśląc o tym, zdałem sobie sprawę, że nie mogę wpakować się w kłopoty. Mój plan byl beznadziejny. Nie mogłem liczyć, że Molly zniknie i nikt się tym nie zainteresuje. Musiałem jej to powiedzieć. Sam.
Podniosłem się z fotela. Ubrałem marynarkę, chwyciłem kluczyki od samochodu i wybiegłem z domu. Jechałem jak szalony. Denerwowałam się, bo nie wiedziałem, czy uda mi się zachować tak jak powinienem.
Podjechałem pod jej dom. W oknie świeciło się światło. Wziąłem głęboki wdech i wysiadłem z auta. Powoli wchodziłem po schodach. Zatrzymałem się przed jej drzwiami. Zapukałem dwa razy. Chwila czekania i drzwi się otwierają. Zamieram. Wygląda obłędnie. Włosy miała rozpuszczone, lekko napuszone co świadczyło, że musiała je niedawno myć. Miała na sobie białą koszulkę na ramiączkach i z przyjemnością stwierdziłem, że nie ma na sobie bielizny. Mój wzrok zjechał niżej i ujrzałem krótkie bawełniane spodenki. Cały w środku się zagotowałem. Czułem jak wzbiera we mnie podniecenie. I nagle się odezwała tym aksamitnym głosem.
- William? - była lekko zdziwiona. Nie spodziewała się mnie. Nie mówiąc nic, wszedłem łapiąc ją za rękę, noga pchnąłem drzwi, żeby się zamknęły. Obracam ja w moją stronę. Na moment zatapiam się w jej zielono-niebieskich oczach, poczym wbijam się w jej usta. Czuję jaka jest zdezorientowana. Ale oddaje mi każdy ruch mojego języka w jej ustach. Moje pożądanie wzrasta. Przyciskam ją mocniej do mojego ciala i słyszę, jak wydaje z siebie cichy jęk. Ciągnę ja lekko za włosy, by odchyliła głowę i składam na jej szyi pocałunki.
- Chce cię poczuć - szepcze jej do ucha, oblizujac jego krawędź. Jest zadowolona. Obejmuje moją szyję swoimi rękoma, podnoszę ja, by oplotla nogi w moim pasie. Robi to. Grzeczna dziewczynka.
Klade ją na łóżku w sypialni. Zawisam nad nią. Patrzę w jej rozgrzane oczy. Widzę, że chce więcej. Odsuwam się, by móc zdjąć marynarkę i koszule. Robię to powoli, by mogła mnie dobrze obserwować.
Staje przed Nią w samych bokserkach. Moje przyrodzenie mało co ich nie rozrywa , jestem tak bardzo podniecony. Zawisam znowu nad Nią. Uśmiecha się lekko. To mój uśmiech. To należy tylko do mnie. Wbijam się w jej usta, które są moją własnością. Tylko one potrafią ugasić moje pragnienia. Wkładam rękę pod jej koszulkę. Ściskam pierś, Amy wydaje z siebie głośniejszy jęk. Czuję jak pod wpływem moich palców, jej sutki twardnieją. Ściskam i pociągam je bardzo mocno. Amy wije się pode mną, jak wąż. Pragnie mnie, co rusz podnosząc biodra w stronę mojego penisa. Ściągam z niej spodenki i koszulkę. Całując od szyi zjeżdżam w dół, zatrzymuje się przy piersiach, brzuchu aż wreszcie jestem tam, gdzie być powinienem. Między jej nogami. Językiem zataczam kółka. Jest mokra. Sprawiam, że na pstryknięcie palcem jej soki zwiększają się z każda sekunda. Moja Amy. Czując ją jestem spełnionym człowiekiem. Słyszę jak jęczy, łapiąc mnie za włosy. Odrywam się od jej mokrej cipki. Unoszę się powoli. Widzę jak szybko oddycha. Na jej policzkach są rumieńce. To podniecające. Zdejmuje swoje bokserki, zakładam wcześniej wyjęta gumkę i wchodzę bez ostrzeżenia. Amy wygina się na wszystkie strony, gdy poruszam się w niej z całych sił. Czuję jak spina mięśnie. Jak zaraz będzie moja. Będzie szczytowała dla mnie. Dłońmi zaciska prześcieradło i głośno jęczy. Przyspieszam a ona łapie powietrze, jakby miało go zabraknąć. Po jej ciele rozchodzi się fala ciepła, wypuszcza powietrze, oddycha ciężko. Doszła. Dla mnie. Jednak ja nie odpuszczam, przyspieszam znowu. Wtedy Amy otwiera oczy i patrzy na mnie. Jest zaskoczona. Ale nie protestuje. Nachylam się nad nia. Czuję jak wbija we mnie swoje paznokcie. Słyszę jej oddech przy moim uchu. To sprawia, że szaleje. Czułem, że zaraz oboje przejdziemy najlepszy orgazm w życiu.
- Zrób to dla mnie Amy...Dojdz....ze mną...- sycze jej do ucha. Wykonuję moją prośbę i razem oddajemy się nowemu, lepszemu doznaniu. Opadam obok niej. Staram się unormowań oddech.
- To było cudowne - powiedziała, kładąc głowę na mojej piersi. Dotykam jej włosów, są takie miękkie.
- Tak...- mówię cicho.
- Przyszedłeś po to?- zapytała.
Wziąłem wdech.
- Nie Amy...Chciałem porozmawiać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro