Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 26

Po godzinie Peter opuścił gabinet. Tony cały czas siedział na korytarzu.

-I jak Pete?- zagadał chłopaka, który najwidoczniej chciał jak najszybciej udać się do windy.

-D-dobrze- uśmiechnął się lekko i czmychnął do swojego pokoju.

-Tony, mogę cię prosić?- usłyszał głos pani psycholog. Wszedł do gabinetu i zajął wskazane mu dłonią miejsce.

-I co Emily? Bardzo z nim źle?- zapytał od razu.

-Posłuchaj Tony, nie mogę mu pomóc.

-Dlaczego?- zdumiał się milioner.

-Powiedziałeś mi tylko, że on "potrzebuje pomocy". Za mało konkretów. Na moje oko, wszystko z nim w porządku. Uśmiechnięty, grzeczny, wesoły. Wiem, że to pewnie tylko pozory, ale nie mogę leczyć szczęśliwego dzieciaka, bo ty uważasz, że coś jest nie tak. A tak na marginesie, wiedziałeś że to mały manipulator? Nawet się nie zorientowałam, kiedy rozmowa zeszła na moje życie prywatne. W każdym razie jedno jest pewne. Albo jest zdrowy, albo perfekcyjnie kłamie. Więcej konkretów, bo na razie nie jestem w stanie mu pomóc.

-Jasne, dzięki. Odezwę się później- powiedział i opuścił szpital jak najprędzej. W zasadzie nie do końca wiedział co czuł. Z jednej strony był nieco zły na Petera. W końcu obiecał mu, że będzie mówić prawdę. Obiecał, patrząc mu prosto w oczy. Ale był też zmartwiony. Jak pomóc chłopakowi, który nikogo do siebie nie dopuszcza? Nie wiadomo, co czuje, bo nikomu tego nie powie. Chociaż, skoro Natasha mówiła, że tak będzie, to może ona będzie wiedziała co zrobić? Tak, musiał ją znaleźć.

***

Peter usiadł koło łóżka z żyletką w ręce. Należała mu się kara. Bolesna kara. A skoro pan Stark nie zamierza jej wymierzyć, on sam to zrobi. Tak więc wykonał pierwsze cięcie, starając zadać sobie jak najwięcej bólu. Za to, że był takim złym człowiekiem. Kolejne, za to, że tak bezwzględnie okłamał milionera. Trzecie, za to, że go zawiódł. Czwarte, za wychodzenie z wieży bez pozwolenia. Piąte, za to, że nie zachowywał się tak, jak pan Stark by chciał. Pełno krwi spłynęło na ziemię. Teraz druga ręka. Szóste cięcie, za to, że był taki beznadziejny. Jeszcze cztery, tak po prostu. Za bycie złym. Sprawnie owinął ręce bandażami i zmył krew z podłogi. Nie mógł tego znieść. Wciąż miał przed oczami te twarze. Te przerażone twarze ludzi, którzy wiedzieli, że mimo iż Parker bardzo by tego chciał, nie okaże im litości. Zabije ich. Jak bezwzględny morderca. Z niemymi przeprosinami na ustach, których nigdy nie usłyszą. Nigdy sobie tego nie wybaczy. Cały czas słyszał słowa Deadpoola. "Jesteś mordercą i zostanie ci to na całe życie. Pamiętaj o tym". Pamiętał. Pamiętał i nie potrafił zapomnieć. W zasadzie, nie wiedział, czy tego chciał. No bo czy można chcieć zapomnieć o czymś, co odmieniło twoje życie? Bez względu na to, w jaki sposób. Odmieniło. Więc teraz już nigdy nie będzie takie samo. A z resztą, nikogo nie obchodziło, czego Peter chciał. To nie było istotne. Nikt się nie pytał, czy wolałby wymazać te wydarzenia z pamięci, czy może na zawsze je tam zachować. Po prostu, nie potrafił, bez względu na to, jak bardzo się starał.

***

-Mówiłam- na ustach Natashy pojawiło się coś w rodzaju triumfalnego uśmiechu.

-Obyś nie miała racji co do drugiej części- westchnął Clint.

-Niestety, skrzywdziliście go tym. On po prostu nie potrafi inaczej. Nie umie otworzyć się przed wami, a co dopiero przed obcym człowiekiem. To co zrobił, zmieniło go. Nie zwrócicie na to uwagi, ale zmieniło go i Peter już nigdy nie będzie taki sam. Chłopak nie potrafi powiedzieć co czuje. Życie nauczyło go, że musi sobie radzić sam, więc gdy ktoś go pyta, co się stało, robi to, co umie najlepiej. Kłamie. Nawet nie macie pojęcia, ile razy ten dzieciak was oszukał. Zna się na ludziach jak nikt inny i wie, czego od niego oczekują. I wiecie, trzeba mu pomóc, póki ma jeszcze jakieś sumienie. Gdyby tylko chciał, mógłby wykorzystać was jak dzieci. To naprawdę świetny manipulator, ale tego nie robi, bo to dobry chłopak. Nie oszukujmy się, został wychowany na kłamcę i przestępcę. Jeżeli będziecie naciskać, niczego wam nie powie. Jeśli chodzi o takich jak on, im bardziej się boi, tym mniej to widać. A teraz, ten dzieciak jest cholernie przerażony.

Nagle wszyscy usłyszeli stłumiony szloch i ciche kroki na korytarzu. Stark od razu rzucił Natashy mordercze spojrzenie i zerwał się, by pobiec za nastolatkiem, jednak kobieta zatrzymała go gestem dłoni.

-Ja do niego pójdę- powiedziała stanowczym tonem.

-Jesteś pewna? No bo wiesz, nie jesteś raczej zbyt delikatna- zauważył Steve, jednak Wdowa zmiażdżyła go wzrokiem i wyszła. Skierowała się na górę i stanęła przed pokojem Parkera. Usłyszała cichy szloch i zawahała się. Nigdy nie miała ręki do dzieci. Chociaż, ten chłopak nie był dzieckiem. Już od dawna. Zapukała delikatnie, jednak nie słysząc żadnej odpowiedzi, weszła do środka. Zobaczyła Pajączka skulonego w rogu sypialni. Miał oczy czerwone od płaczu, a na policzkach zaschnięte łzy. Podniósł na nią wzrok, gdy usiadła obok niego.

-N-naprawdę uważasz, że jestem z-zły?- zapytał drżącym głosem.

-Nie powiedziałam tego- kobieta lekko się zmieszała. 

-Ale t-tak pomyślałaś. P-powiedziałaś "tacy j-jak ja". Ci źli. M-mordercy i oszuści- po policzkach chłopaka spłynęło kilka łez.

-Tacy jak ty i ja- nastolatek wbił w nią spojrzenie swoich wielkich, czekoladowych oczu- wiesz, nie zawsze byłam jedną z tych dobrych. Zabijałam na rozkaz. Nawet się nie zastanawiałam dlaczego. Po prostu. Dostawałam polecenie, więc to robiłam. Wiem co czujesz. Też to czułam, po pierwszym morderstwie. Czujesz się nikim. Jak śmieć. Wydaje ci się, że już nigdy o tym nie zapomnisz. I masz rację. Nie zapomnisz, ale możesz nauczyć się z tym żyć. Teraz masz wybór. Możesz iść dalej w tą stronę i tracić malutki kawałek sumienia z każdą kolejną osobą, aż w końcu będziesz całkiem pozbawiony skrupułów. Albo możesz też przyłączyć się do nas. Być jednym z tych dobrych. Z tych, którzy ratują życie, zamiast je odbierać. To twoja decyzja, ale mogę ci tylko powiedzieć, że ja wybrałam tą drugą opcję i tobie też ją polecam.

Siedzieli chwilę w milczeniu. Peter nie mógł zrozumieć, co takiego zrobił, że Wdowa się przed nim otworzyła. W jaki sposób na to zasłużył? Był nikim, a ona tak mu pomogła.

-Dziekuję- wydusił z siebie po jakimś czasie. Natasha objęła go, lekko marszcząc brwi, gdy poczuła mocne wzdrygnięcie.

-W porządku Pete. Wiem jakie to trudne- młodszy wtulił się w nią i zaczął cicho szlochać. Nagle kobieta wstała, podeszła do łóżka, wzięła jedną poduszkę i cisnęła nią w chłopaka- broń się, pajęczaku- zawołała wesoło, a po chwili kolejna poduszka wylądowała na twarzy nastolatka. Peter dopiero wtedy poderwał się z miejsca i odrzucił Natashy jedną z nich. Ostatni raz stoczył wojnę na poduszki gdy miał sześć lat. Ze swoim tatą. Nat złapała poduszkę w locie i cisnęła nią w zbliżającego się nastolatka. Ten odpowiedział jej tym samym, a po chwili, gdy obaj byli koło łóżka, Wdowa rzuciła na nie Petera i zaczęła okładać go jedną z poduszek. Parker nie pozostał jej dłużny. Obaj głośno się śmiali a Stark, który stał pod drzwiami, zorientował się, że nigdy wcześniej nie słyszał jak ten dzieciak się śmieje, ale był pewien jednego. Chce słyszeć ten śmiech jak najczęściej. I będzie go słyszeć. Będzie rozbrzmiewać w całej wieży. Dopilnuje tego.

***

-Nie mów, że tęsknisz za Peterem, Wilson- zakpił barman. Jego przyjaciel chodził wściekły, odkąd Parker zamieszkał w wieży.

-Bardzo śmieszne- warknął najemnik- wiesz Weas, już nawet nie chodzi o zlecenia, które stracę przez tego bachora. Gdyby nie ten jebany Stark, to gówniarzowi do głowy by nie przyszło żeby uciekać. 

-No ale teraz już chyba i tak trochę za późno. Dzieciaka zabrał Stark i nie dasz rady mu go odebrać, kiedy pilnują go Avengers. Wybacz, ale nawet ty nie dasz rady włamać się tam i pokonać ich wszystkich.

-Ale kto powiedział, że ja się muszę tam dostać? Ostatnio smarkacz sam do mnie przybiegł.

-I liczysz, że znowu to zrobi?- zapytał cynicznie- Peter może popełnia błędy, ale na pewno nie jest taki głupi, żeby tu wracać. 

-Ale to nie ma znaczenia. Za bardzo mi podpadł, żeby znowu tak się z nim cackać. Za dużo razy okazałem mu litości. Teraz się zemszczę. Na gnojku i na Starku. Będą cierpieć. Obaj. Sprawię, że będą mnie błagać o śmierć. A skoro tak się kochają, to zdechną też razem. Nie wiem, czego Stark chce od mojego dzieciaka i nie rozumiem, czemu mu tak na nim zależy, ale zobaczysz. Będą mnie błagać, żebym ich zabił. A ja, pełen litości, zabiję ich. Potrzebuję tylko trochę czasu, żeby wszystko przygotować.

Weasel przełknął nerwowo ślinę. Nie chciał, żeby Peterowi stała się jakaś krzywda. Już raz go nie ostrzegł i bardzo źle się to skończyło. Teraz nie może popełnić tego błędu. Musi coś zrobić. Chłopak musi być bezpieczny.

***

Peter siedział w salonie, na strychu baru. Ostrzył właśnie swoje noże. W pewnej chwili usłyszał za sobą kroki. Aż dziwne, że pajęczy zmysł go nie ostrzegł. Nagle ktoś położył mu dłoń na ramieniu. Parker gwałtownie obrócił się i zamarł. To był jeden z dilerów, których zastrzelił. W jego głowie wciąż tkwiła kula, a z rany sączyła się szkarłatną ciecz, spływająca na twarz wykrzywioną w przerażającym grymasie. Parker chciał krzyknąć, ale nie potrafił wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Ręką na jego ramieniu zostawiła straszny, krwawy ślad.

-Zabiłeś mnie. Morderca- wycelował w niego oskarżycielsko palec.

-N-nie... j-ja...- zaczął, ale przerwał mu donośny głos.

-Myślisz, że kim jesteś, żeby decydować kto ma żyć a kto nie?- znikąd pojawiła się druga postać.

-Nie masz do tego prawa śmieciu. Szczególnie ty- dodała trzecia.

-Proszę... j-ja nie chciałem...- próbował się tłumaczyć Peter.

-Ale to zrobiłeś!- krzyknął czwarty diler.

-Wybrałeś swoje życie, kosztem naszych. W jaki sposób bardziej na nie zasługujesz?- zapytał piąty.

-Proszę...- szepnął chłopak. Nagle każdy z nich podniósł nóż leżący na ziemi.

-Pamiętasz mnie jeszcze?- w pokoju pojawił się mężczyzna, którego nastolatek torturował- jakież to wygodne. Wymazałeś z pamięci jedną zbrodnię, popełniając kolejną. Jak długo zamierzasz to ciągnąć?

On również chwycił za nóż i wszyscy zbliżyli się do niego. Nagle jeden z dilerów podniósł ostrze i wbił je pod żebro chłopaka. Peter wrzasnął z bólu. Za chwilę każdy z nich zrobił to samo. Pajączek wił się i miotał na ziemi, nie mogąc opanować łez cieknących z jego oczu.

-Zasłużyłeś na to. Zasłużyłeś na całe cierpienie, które cię spotkało.

Nastolatek spróbował się podnieść, ale nie mógł. Powinien już dawno umrzeć, bo w jego ciele znajdowało się sześć noży, jednak on jak na złość nie mógł się wykrwawić. Szkarłatna ciecz wciąż wypływała z ran, choć nie wiadomo skąd wzięło się jej tyle w organizmie dzieciaka.

-P-proszę... p-przepraszam!.. wybaczcie mi... przepraszam!- krzyczał, wijąc się z bólu- j-ja nie chciałem... on b-by go zabił... b-błagam...

Obudził się z głośnym "przepraszam" na ustach. Był cały zapłakany i zlany potem. Podskoczył, gdy usłyszał głośny grzmot. Z jego wyczulonym słuchem, ten dźwięk był wręcz bolesny. Na dworze lał deszcz, a niebo raz po raz przecinały białe błyskawice. Chłopak wstał. Nie mógł już iść spać. Nie zniósł by kolejnych koszmarów. Jego ręce drżały, a z oczu wciąż ciekły łzy, mimo, iż sen już się skończył. Cały czas go przeżywał. Założył bluzę, by przykryć bandaże i blizny, a po chwili wyszedł z pokoju. Doskonale wiedział, gdzie chce teraz iść. Musiał z kimś porozmawiać.

***

Stark nie spał całą noc. Wciąż dręczyła go jedna sprawa. A mianowicie, jak ochronić Petera przed kimś, kogo nie da się zabić? No i przede wszystkim, jak uratować tego dzieciaka przed samym sobą? Skoro okłamał go, w sprawie rozmowy z Emily, to z cięciem się też nie będzie miał problemu. Nie mógł już dłużej leżeć tak bezczynnie. Wstał i wyszedł z pokoju. Zobaczył zamykające się drzwi windy. Kim byłby Tony Stark, gdyby wiedziony swą wrodzoną ciekawością, nie podążył za osobą, która z jakiegoś powodu wyszła na dach w nocy, na dodatek w samym środku wielkiej burzy? Jednak to, co tam zastał, przeraziło go.

***

Peter wybiegł na zewnątrz. Niebo raz po raz przecinały białe błyskawice. Nie interesowało go teraz uderzające zimno czy deszcz, moczący jego ubrania. On musiał to powiedzieć. Nawet jeśli nikt nie słuchał. Na chwiejnych nogach pobiegł na sam środek dachu.

-Bawi cię to?!- wrzasnął, najgłośniej jak umiał. Ktokolwiek tam był, miał to usłyszeć- pytam, czy dobrze się bawisz!- dodał, nie słysząc odpowiedzi- co ja ci takiego zrobiłem?! Dlaczego mnie tak nienawidzisz?!- jego łzy mieszały się z deszczem, spływającym po jego twarzy. Już nawet nie wzdrygał się, słysząc coraz głośniejsze grzmoty- ile to jeszcze potrwa?! Kiedy znudzi ci się ta zabawa?!- zdzierał sobie gardło, krzycząc najgłośniej, jak tylko potrafił, i mimo, że wiatr i pioruny zagłuszały go niemal całkowicie, Tony stojący w otwartej windzie doskonale go słyszał- teraz już się nie boję, słyszysz?! Zakończmy to raz na zawsze!- krzyczał, a Stark, mimo szczerych chęci, nie potrafił się ruszyć. Wiedział, że powinien podejść do nastolatka, ale nie był w stanie drgnąć- no dalej! Zabij mnie!- na te słowa, nogi Starka zrobiły się jak z waty. Błyskawice ciągnące się po całym niebie, raz po raz rzucały na chłopaka przerażające światło- słyszysz co mówię?! Zabij mnie!- wrzeszczał przez łzy- na co czekasz? Nigdy się nie wahałeś!- Peter upadł na kolana- No co jest?! Nigdy się nie wahałeś, żeby kopać mnie i bić jak tylko umiałeś, a teraz nagle tchórzysz?! Zabij mnie, słyszysz?! Zabij mnie, do cholery!- wrzasnął, nie potrafiąc opanować drżenia ciała, jednak nie drżał z przeraźliwego zimna, spowodowanego mokrymi ubraniami, tylko z ogarniającej go bezsilnej wściekłości- czego się boisz?! Już i tak gorzej nie będzie!- schował twarz w dłoniach, jednak po chwili znów spojrzał w niebo- lubisz mnie takiego oglądać, prawda?! Takiego bezsilnego i żałosnego?!- Tony był przerażony. Nigdy nie widział Petera w takim stanie. Nigdy nikogo nie widział w takim stanie. W stanie skrajnej rozpaczy- zrób coś, do cholery! Dokończ to co zacząłeś dziewięć lat temu! Strzel we mnie jednym z tych swoich pieprzonych piorunów! Zdmuchnij mnie z powierzchni ziemi, albo zrób cokolwiek, tak jak to robisz zawsze! Zabij mnie! Błagam!- krzyczał coraz ciszej, aż w końcu położył się na ziemi i zaczął płakać. Nie miał już siły. Nagle, w przypływie wściekłości wstał i wrzasnął ku górze- taki jesteś?! Najpierw bawisz się mną, a potem boisz się to skończyć?! Dobrze... sam to zrobię!- krzyknął, po czym ruszył w kierunku krawędzi i... po prostu skoczył.

*****

2324 słowa

Hejka!

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro