1
- Harry, nie! Nie zgadzam się! - wykrzyczała Ginny. - On jest jeszcze za młody!
- James ma już czternaście lat! Ja pelerynę niewidkę dostałem, gdy miałem jedenaście! Wiesz, jak bardzo tego chce! Nie widzę potrzeby, żebym nie mógł mu jej oddać! Mi i tak już nie jest potrzebna.
- Harry, dobrze wiesz jaki jest James - powiedziała Ginny siląc się na spokojniejszy ton. - Może być nierozsądny, przy korzystaniu z peleryny!
- Wiesz co? Peleryna niewidka jest moja, i zrobię z nią co będę chciał! - wysyczał Harry.
Mężczyzna wyszedł z sypialni i z hukiem zatrzaskując drzwi. Na korytarzu stała jego córka, i jednocześnie najmłodsze dziecko - Lily. Harry spojrzał na nią, mając nadzieję, że nie słyszała kłótni.
- Tato - powiedziała cicho. - Znowu kłóciłeś się z mamą? - zapytała smutno.
Harry odwrócił na chwilę wzrok. Niby taka mała, a tyle rozumiała. Podszedł do dziewczynki i zmierzwił jej włosy.
- Nie - powiedział przekonująco - my tylko dyskutowaliśmy.
Dziewczynka nie wyglądała na przekonaną. Uśmiechnęła się blado, po czym poszła do swojego pokoju. Harry wszedł po schodach do pokoju swojego najstarszego syna. W dłoni trzymał pelerynę niewidkę. Był zdecydowany, aby mu ją oddać. Zapukał cicho do drzwi, po czym je otworzył. James siedział na łóżku pakując swoje rzeczy do kufra.
- Pomóc ci? - zapytał Harry.
- Nie, już kończę - odpowiedział jego syn, pakując do kufra ostatnie rzeczy.
Harry oparł się o ścianę cierpliwie czekając, aż James skończy się pakować. W końcu chłopak zamknął kufer i usiadł na łóżku. Spojrzał na ojca. Harry usiadł obok niego.
- Słuchaj, James. Wiem, że wiele mnie o nią prosiłeś - powiedział wskazując na pelerynę, którą trzymał w rękach - więc uznałem, że już czas, żebyś ją dostał.
Mówiąc to wręczył Jamesowi pelerynę niewidkę. Chłopiec wziął ją i przyjrzał się jej badawczo. Po chwili na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Ale super - rzekł - dzięki, tato.
Harry uśmiechnął się do syna. Przez chwilę siedzieli w ciszy. Żaden z nich nie wiedział co powinien powiedzieć. Harry wstał.
- Nie przeszkadzam ci już - powiedział, po czym wyszedł.
Harry postanowił pójść do pokoju swojego najmłodszego syna - Albusa. Nie chciał rozmawiać z Ginny. Otworzył drzwi. Albus, tak samo jak James, pakował się do Hogwartu. Jednak robił to z dużo mniejszym entuzjazmem. Spojrzał na ojca.
- Może ci pomogę? - zapytał z nadzieją Harry.
Ostatnio niezbyt dobrze dogadywał się ze swoim najmłodszym synem. Od jakiegoś czasu za wszelką cenę chciał odbudować ich relację.
- Poradzę sobie.
Harry podszedł do syna i usiadł na przeciw niego na podłodze. Albus nie patrzył na niego, udając wielkie zainteresowanie jedną z książek.
- Nie chcę tam wracać - powiedział w końcu nie podnosząc wzroku.
- Ja jak byłem w twoim wieku zawsze cieszyłem się na powrót do Hogwartu...
- Wiem, wiem - przerwał mu Albus - ucieczka od okropnego wujostwa i te inne bzdety. Ja nienawidzę tego miejsca.
- Powiesz mi przynajmniej, dlaczego?
- Niczego nie rozumiesz - zaśmiał się krótko i ironicznie. - Wszyscy się ze mnie śmieją i wytykają palcami. Syn słynnego Harry'ego Pottera, a taka niedojda! Trafił do Slytherinu! Wcale niepodobny do ojca!
- Spójrz na mnie - chłopiec spojrzał na Harry'ego. - Nie przejmuj się tym. Ludzie zawsze będą gadać. W końcu im się znudzi, zobaczysz.
***
Następnego ranka cała rodzina Potterów zapakowała się do auta. Dzieciaki z tyłu, rodzice z przodu. W końcu przyjechali na dworzec. Albus i James wlekli ze sobą swoje kufry. Nie obyło się bez ciekawskich spojrzeń mugoli, którzy ze zdziwieniem patrzyli na sowy w klatkach. W końcu zatrzymali się między barierkami pomiędzy peronem dziewiątym i dziesiątym. James pobiegł pierwszy, za nim Ginny i Lily, potem Albus, a Harry na końcu. W końcu wszyscy znaleźli się na peronie numer dziewięć i trzy czwarte.
- Ja też chcę już do Hogwartu! - powiedziała Lily.
- Jesteś jeszcze za mała - wytłumaczył jej Harry. - Za rok będziesz wystarczająco duża.
Harry rozejrzał się i zobaczył Rona i Hermionę, którzy stali razem ze swoimi dziećmi - Rose i Hugonem. Podeszli do nich.
- Harry, Ginny! - wykrzyczała Hermiona, machając im ręką.
- Cześć! - wykrzyczał Ron.
- Cześć - powiedzieli w tym samym czasie Harry i Ginny.
- Cześć, Albusie - przywitała się Rose, jednak Albus jej nie odpowiedział.
Lily i Hugo zaczęli rozmawiać o tym, jak cudownie będzie im za rok, gdy już oboje pójdą do Hogwartu.
- Powinniście już iść, żeby zająć wolne przedziały - powiedziała w końcu Hermiona do dzieciaków.
Jamesowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, od razu podszedł do pociągu, gdzie spotkał kilku swoich znajomych. Zaraz potem poszła Rose, a Albus powlókł się tuż za nią.
- Patrzcie, kto tam stoi - powiedział z niechęcią Ron.
Harry spojrzał w stronę, w którą patrzył jego przyjaciel. Stał tam Draco Malfoy, żegnając się z synem, który chwilę później poszedł już do pociągu.
- Wygląda jakoś dziwnie, nie uważacie? - zapytała Hermiona.
- Ciekawe, gdzie jego żona? - zapytał Ron.
- Właśnie! Czemu jest sam? - dodała Hermiona.
- Chyba zapytam co się dzieje - zdecydował Harry.
- Nie, Harry, przecież to Malfoy! - powiedziała Ginny łapiąc go za rękę, jednak Harry ją odtrącił.
- No i co z tego? Przecież on też ma uczucia.
Harry poszedł w stronę Draco odprowadzany zdumionymi spojrzeniami Ginny, Rona i Hermiony. Podszedł do Draco, który spojrzał na niego zdziwiony.
- Witaj, Draco - przywitał się Harry.
- Potter, myślałem, że nie rozmawiasz z ludźmi mojego pokroju - powiedział ironicznie, nawiązując do swojej dawnej przynależności do śmierciożerców.
- Słuchaj, Draco, wyglądasz na...ee... no nie wiem... przybitego? Coś się stało?
Draco odwrócił wzrok.
- Daruj sobie, przyszedłeś, żeby się ze mnie ponaśmiewać?
Harry zmieszał się.
- Nie, nie, to nie tak. Pytam szczerze.
Draco w końcu na niego spojrzał. Jego twarz wyrażała ból.
- Astoria... z resztą, czemu miałbym ci się zwierzać?
- W sumie to nie wiem... może dam radę jakoś pomóc? - zapytał Harry, ponieważ nic innego nie przychodziło mu do głowy.
- Wielki Potter, zbawiciel świata?
Harry uśmiechnął się szeroko. Na twarzy Draco również dostrzegł blady uśmiech, który po chwili zgasł.
- Nie dasz rady pomóc. Astoria... ona od jakiegoś czasu nie najlepiej się czuje. Nie mogę nic na to poradzić.
Harry'emu zrzedła mina.
- Ojej... ja... nie wiem co powiedzieć...
- Po prostu nic nie mów - mężczyzna spojrzał na zegarek - muszę iść.
Harry patrzył jak Draco się oddalał, dopóki jego sylwetka nie zniknęła wśród tłumu.
- I co się dzieje? - zapytał Ron. - Tatuś nie przepisał nie niego majątku? - zapytał drwiąco, na co on i Ginny parsknęli śmiechem.
- Tak się składa, że ludzie mają gorsze problemy - odpowiedział Harry z jadem w głosie.
Współczuł Draco i nie widział powodu, aby się z niego naśmiewać. Może dawniej różnie między nimi bywało, ale przecież każdy się zmienia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro