Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1

- Harry, nie! Nie zgadzam się! - wykrzyczała Ginny. - On jest jeszcze za młody!

- James ma już czternaście lat! Ja pelerynę niewidkę dostałem, gdy miałem jedenaście! Wiesz, jak bardzo tego chce! Nie widzę potrzeby, żebym nie mógł mu jej oddać! Mi i tak już nie jest potrzebna.

- Harry, dobrze wiesz jaki jest James - powiedziała Ginny siląc się na spokojniejszy ton. - Może być nierozsądny, przy korzystaniu z peleryny!

- Wiesz co? Peleryna niewidka jest moja, i zrobię z nią co będę chciał! - wysyczał Harry.

Mężczyzna wyszedł z sypialni i  z hukiem zatrzaskując drzwi. Na korytarzu stała jego córka, i jednocześnie najmłodsze dziecko - Lily. Harry spojrzał na nią, mając nadzieję, że nie słyszała kłótni.

- Tato - powiedziała cicho. - Znowu kłóciłeś się z mamą? - zapytała smutno.

Harry odwrócił na chwilę wzrok. Niby taka mała, a tyle rozumiała. Podszedł do dziewczynki i zmierzwił jej włosy.

- Nie - powiedział przekonująco - my tylko dyskutowaliśmy.

Dziewczynka nie wyglądała na przekonaną. Uśmiechnęła się blado, po czym poszła do swojego pokoju. Harry wszedł po schodach do pokoju swojego najstarszego syna. W dłoni trzymał pelerynę niewidkę. Był zdecydowany, aby mu ją oddać. Zapukał cicho do drzwi, po czym je otworzył. James siedział na łóżku pakując swoje rzeczy do kufra. 

- Pomóc ci? - zapytał Harry.

- Nie, już kończę - odpowiedział jego syn, pakując do kufra ostatnie rzeczy.

Harry oparł się o ścianę cierpliwie czekając, aż James skończy się pakować. W końcu chłopak zamknął kufer i usiadł na łóżku. Spojrzał na ojca. Harry usiadł obok niego. 

- Słuchaj, James. Wiem, że wiele mnie o nią prosiłeś - powiedział wskazując na pelerynę, którą trzymał w rękach - więc uznałem, że już czas, żebyś ją dostał.

Mówiąc to wręczył Jamesowi pelerynę niewidkę. Chłopiec wziął ją i przyjrzał się jej badawczo. Po chwili na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

- Ale super - rzekł - dzięki, tato.

Harry uśmiechnął się do syna. Przez chwilę siedzieli w ciszy. Żaden z nich nie wiedział co powinien powiedzieć. Harry wstał.

- Nie przeszkadzam ci już - powiedział, po czym wyszedł.

Harry postanowił pójść do pokoju swojego najmłodszego syna - Albusa. Nie chciał rozmawiać z Ginny. Otworzył drzwi. Albus, tak samo jak James, pakował się do Hogwartu. Jednak robił to z dużo mniejszym entuzjazmem. Spojrzał na ojca.

- Może ci pomogę? - zapytał z nadzieją Harry.

Ostatnio niezbyt dobrze dogadywał się ze swoim najmłodszym synem. Od jakiegoś czasu za wszelką cenę chciał odbudować ich relację. 

- Poradzę sobie.

Harry podszedł do syna i usiadł na przeciw niego na podłodze. Albus nie patrzył na niego, udając wielkie zainteresowanie jedną z książek. 

- Nie chcę tam wracać - powiedział w końcu nie podnosząc wzroku.

- Ja jak byłem w twoim wieku zawsze cieszyłem się na powrót do Hogwartu...

- Wiem, wiem - przerwał mu Albus - ucieczka od okropnego wujostwa i te inne bzdety. Ja nienawidzę tego miejsca.

- Powiesz mi przynajmniej, dlaczego?

- Niczego nie rozumiesz - zaśmiał się krótko i ironicznie. - Wszyscy się ze mnie śmieją i wytykają palcami. Syn słynnego Harry'ego Pottera, a taka niedojda! Trafił do Slytherinu! Wcale niepodobny do ojca!

- Spójrz na mnie - chłopiec spojrzał na Harry'ego. - Nie przejmuj się tym. Ludzie zawsze będą gadać. W końcu im się znudzi, zobaczysz. 

***

Następnego ranka cała rodzina Potterów zapakowała się do auta. Dzieciaki z tyłu, rodzice z przodu. W końcu przyjechali na dworzec. Albus i James wlekli ze sobą swoje kufry. Nie obyło się bez ciekawskich spojrzeń mugoli, którzy ze zdziwieniem patrzyli na sowy w klatkach. W końcu zatrzymali się między barierkami pomiędzy peronem dziewiątym i dziesiątym. James pobiegł pierwszy, za nim Ginny i Lily, potem Albus, a Harry na końcu. W końcu wszyscy znaleźli się na peronie numer dziewięć i trzy czwarte. 

- Ja też chcę już do Hogwartu! - powiedziała Lily.

- Jesteś jeszcze za mała - wytłumaczył jej Harry. - Za rok będziesz wystarczająco duża.

Harry rozejrzał się i zobaczył Rona i Hermionę, którzy stali razem ze swoimi dziećmi - Rose i Hugonem. Podeszli do nich. 

- Harry, Ginny! - wykrzyczała Hermiona, machając im ręką. 

- Cześć! - wykrzyczał Ron.

- Cześć -  powiedzieli w tym samym czasie Harry i Ginny. 

- Cześć, Albusie - przywitała się Rose, jednak Albus jej nie odpowiedział. 

Lily i Hugo zaczęli rozmawiać o tym, jak cudownie będzie im za rok, gdy już oboje pójdą do Hogwartu. 

- Powinniście już iść, żeby zająć wolne przedziały - powiedziała w końcu Hermiona do dzieciaków.

Jamesowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, od razu podszedł do pociągu, gdzie spotkał kilku swoich znajomych. Zaraz potem poszła Rose, a Albus powlókł się tuż za nią. 

- Patrzcie, kto tam stoi - powiedział z niechęcią Ron.

Harry spojrzał w stronę, w którą patrzył jego przyjaciel. Stał tam Draco Malfoy, żegnając się z synem, który chwilę później poszedł już do pociągu.

- Wygląda jakoś dziwnie, nie uważacie? - zapytała Hermiona.

- Ciekawe, gdzie jego żona? - zapytał Ron.

- Właśnie! Czemu jest sam? - dodała Hermiona.

- Chyba zapytam co się dzieje - zdecydował Harry.

- Nie, Harry, przecież to Malfoy! - powiedziała Ginny łapiąc go za rękę, jednak Harry ją odtrącił.

- No i co z tego? Przecież on też ma uczucia.

Harry poszedł w stronę Draco odprowadzany zdumionymi spojrzeniami Ginny, Rona i Hermiony. Podszedł do Draco, który spojrzał na niego zdziwiony. 

- Witaj, Draco - przywitał się Harry.

- Potter, myślałem, że nie rozmawiasz z ludźmi mojego pokroju - powiedział ironicznie, nawiązując do swojej dawnej przynależności do śmierciożerców.

- Słuchaj, Draco, wyglądasz na...ee... no nie wiem... przybitego? Coś się stało?

Draco odwrócił wzrok.

- Daruj sobie, przyszedłeś, żeby się ze mnie ponaśmiewać?

Harry zmieszał się.

- Nie, nie, to nie tak. Pytam szczerze.

Draco w końcu na niego spojrzał. Jego twarz wyrażała ból. 

- Astoria... z resztą, czemu miałbym ci się zwierzać?

- W sumie to nie wiem... może dam radę jakoś pomóc? - zapytał Harry, ponieważ nic innego nie przychodziło mu do głowy.

- Wielki Potter, zbawiciel świata?

Harry uśmiechnął się szeroko. Na twarzy Draco również dostrzegł blady uśmiech, który po chwili zgasł.

- Nie dasz rady pomóc. Astoria... ona od jakiegoś czasu nie najlepiej się czuje. Nie mogę nic na to poradzić. 

Harry'emu zrzedła mina.

- Ojej... ja... nie wiem co powiedzieć... 

- Po prostu nic nie mów - mężczyzna spojrzał na zegarek - muszę iść. 

Harry patrzył jak Draco się oddalał, dopóki jego sylwetka nie zniknęła wśród tłumu.

- I co się dzieje? - zapytał Ron. - Tatuś nie przepisał nie niego majątku? - zapytał drwiąco, na co on i Ginny parsknęli śmiechem.

- Tak się składa, że ludzie mają gorsze problemy - odpowiedział Harry z jadem w głosie.

Współczuł Draco i nie widział powodu, aby się z niego naśmiewać. Może dawniej różnie między nimi bywało, ale przecież każdy się zmienia. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro