▪︎five▪︎ 2
Siedziałem znów zapłakany na dachu. Przeglądałem się jak słońce wschodzi. Niebo nabrało lekko różowych kolorów. Poczułem jak wiatr lekko myślą moja skórę.
Dziś gdzie ujrzałem Richie'go w takim stanie moje serce złamało się na paręnaście kawałków. Bolało mnie to że mój ukochany tak bardzo cierpi. Po moich policzkach spłynęło o wiele więcej łez. Po cichu zacząłem szlochać.
- Eddie?- Usłyszałem głos Richie'go. To nie był pewny siebie i arogancki chłopak.
Odwróciłem się w jego stronę aby ujrzeć jego blada twarz.
-Możemy porozmawiać?- spytał na co ja pokreciłem twierdząco głową.
Richie usiadł obok mnie i również przyglądał się niebu.- Tak bardzo żałuję tego co powiedziałem w tedy. Byłem wściekły bo nie bałem się tak naprawdę o siebie tylko o Ciebie. Nie wiedziałem co mógłby zrobić Bowers.
- D-dlatego paliłeś?- powiedziałem z kpina w głosie. Bo kto tak niby robi?
- Eddie kocham Cię tak bardzo znów chciałbym móc Cię przytulić, pocałować, oglądać filmy i spacerować.- Richie patrzył mi w oczy gdy przez dłuższy czas się nie odzywałem chłopak wstał pocałował mnie w głowę i odszedł.
Marzyłem o tym żeby za nim pobiec przytulić Ale nie potrafiłem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro