Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1 „List"

Jesienny wieczór, słońce już dawno schowało się za deszczowymi chmurami. Ich barwa przypominała ciemnogranatowy kolor, któremu nie wiele brakowało do bycia czarnym. Deszcz będzie nieunikniony, przy takiej atmosferze. Naukowiec - Wilson Percival Higgsbury właśnie szedł przez opuszczoną ścieżkę leśną. Pod podeszwą czarnych butów trzaskały mu jeszcze sucha trawa i chrust. Po bokach malowały się piękne iglaste drzewa, zwykle choinki, a gdzieniegdzie rosły muchomory. Ich czerwone, dojrzałe kapelusze z białymi kropeczkami pięknie kontrastowały się z jesienną, kolorową roślinnością.

Wiatr przybierał na sile, gdy Wilson zbliżał się do swojego domku. Jego włosy przez wiatr ogarniał coraz to większy nieład, gdy tylko podmuch powietrza był silniejszy. Komicznie to wyglądało, gdy jego bujna, kruczoczarna czupryna będąca ułożona w dziwny kształt zbliżonym do litery „w" zdawała się lewitować na wietrze. Zadziwiać mógł fakt, że cokolwiek by się nie stało, fryzura wróciłaby do swojej pierwotnej postaci. Było to męczące w dzieciństwie jak i w dorosłym życiu. Nie było dnia, w którym ktoś nie zwróciłby uwagę na jego dziwne uczesanie, nawet matka dostawała negatywne komentarze na ten temat. Właśnie to go najbardziej bolało, nienawidził gdy ktoś mówił coś złego o jego rodzicielce. Była przy nim zawsze i nie chciałby jej stracić. Mężczyzna westchnął głęboko, był bliżej swojej „ciepłej norki"; spostrzegł to po tabliczkach z napisami „Geniusz w pracy" i „Teren prywatny!". Momentami były też postawione drewniane krzyże zrobione byle jak. To wszystko po to, by odgonić potencjalne dzieciaki, które uważają go i tak za szalonego naukowca, co porywa ludzi, i robi na nich bolesne eksperymenty.

Jego domek znajdował się na granicy klifu, jednak kiedyś odległość od przepaści była nieco większa. Nie przejmował się możliwością śmierci, bądź zniszczenia połowy budynku, który sam zbudował przy niewielkiej pomocy dziadka. Dom został wykonany całkowicie z drewna, tylko dach był ceglany o ciemnej barwie. Gdyby opuścił te mieszkanko, byłby z niego dobry zamek strachów. Wokół domku rozmieszczone były płotki, gdzieniegdzie już spróchniałe od zbyt dużej ilości wody, poprzez częste, ulewne deszcze. Uroki mieszkania w Anglii, dokładniej gdzieś na obrzeżach Londynu.

Gdy stanął przed furtką swojego królestwa zauważył, że w skrzynce na listy znajdowała się koperta. Wziął ją i wszedł do ogródka, nie patrząc kto jest adresatem tajemniczego listu. Przed drzwiami wyciągnął mały pęczek kluczy, które brzęczały ilekroć uderzyły o siebie, otworzył zamek i wszedł.

Skończył jeść kolację, którą popijał zimną kawą. Dla niego nie było niczego lepszego od mocnej, gorzkiej kawy, zaparzonej kilka godzin wcześniej. Wiedział, że to dziwne, ale nie obchodziło go to. Jest taki i nic tego nie zmieni. Skończywszy posiłek mógł przeczytać list, który zabrał wracając do domu. Wszedł na strych i usiadł w swoim wygodnym fotelu. Siedzenie, a raczej material z którego było wykonane oparcie i przysłowiowe „miejsce na tyłek" było czerwone, natomiast drewniane części wykonano prawdopodobnie z czarnego dębu. Przyjrzał się kopercie, którą trzymał w dłoni.
- Melissa Lauren Higgsbury... - przeczytał na głos nadawcę.
To była jego matka. Co miesiąc wysyłała regularnie list, zawsze w pierwszy czwartek. Dlaczego w czwartek? Ponieważ Wilson wyprowadził się z domu w ten dzień tygodnia, dokładnie osiem, może dziewięć lat temu. To już był jej nawyk, by zabić męczącą ją samotność. Otworzył kopertę i wyciągnął z niej list, na aksamitnie białym papierze.

Skończył czytać po kilku minutach. W wiadomości były typowe matczyne martwienia, list możnaby skrócić do „Jak tam u ciebie? Jak się czujesz? Niczego ci nie brakuje? Potrzebujesz coś? Kiedy mnie odwiedzisz? Ciasteczka dotarły? Smaczne?". Uśmiechnął się pod nosem, kochał ją za to, że tak się martwi, mimo, iż nie powinna. Jego matka była naprawdę sympatyczna osobą, pełną wdzięku i delikatności. Odkąd jego ojciec ich opuścił, została sama ze wszystkimi problemami. Naukowiec nie rozumiał jednej rzeczy. Dlaczego ona ciągle za nim tęskniła, modliła się za niego, skoro tyle krzywd im wyrządził? Ojcem nie był jakimś super, często krzyczał na syna. A on chciał mu tylko pokazać prototyp wynalazku, który zrobił z klocków. Mały chłopiec często przez to płakał, jednak po ukończeniu trzynastu lat przestał jakkolwiek rozpaczać. Przez całe dzieciństwo pytał się „dlaczego?".

Wyciągnął atrament oraz piórko ze złotą stalówką i chwycił kartkę, którą położył przed sobą. Zamoczył stalówke w ciemnoniebieskim płynie i zaczął pisać odpowiedź. Wolał już mieć te pewne formalności z głowy.

Kończył już pisać, został tylko podpis, gdy nagle przerwało mu radio. Podskoczył. Atrament zrobił kleksy na liście, z czego nie był zadowolony. Zdenerwowany podszedł do grającego pudełka i spróbował je wyłączyć.

- Głupia skrzynka... - warknął.

Jednak irytacja ulotniła się tak szybko, jak się pojawiła, ponieważ mimo, iż radio było wyłączone, to grała denerwująca, skoczna muzyczka. Uniósł brew na te nielogiczne zjawisko.

- Dobra, to jest dziwne - westchnął oglądając radio.

Jednak muzyczka była zbyt bolesna w uszy. Próbował naciskać losowe guziczki, by coś zrobić, bez skutku. Pozostało tylko odłączyć dostęp do prądu, zrobił to i nastała melancholijna cisza. Cisza będąca miodem dla uszu tak aspołecznego człowieka, jak Wilson. Na jego twarzy zagościł dumny uśmiech, udało mu się coś zrobić! Fanfary na jego cześć!

- Przeszkadza ci ta muzyka, co?

Ponownie odskoczył, tym razem słysząc obcy głos w swoim pokoju. Zimny pot zaczął się skraplać na jego czole. Cały zaczął się trząść, jak galareta pozostawiona na stole w wietrzny dzień. Bał się odwrócić, może to seryjny morderca, co czycha na życie niewinnych naukowców, by sprzedawać ich mózgi? Jego oczy zmniejszyły się pod wpływem tych emocji. Zaczął się odwracać powoli, napięcie narastało. Czas się dłużył, jak smarowanie kromki chleba zimnym masłem z lodówki. Stanął przed tym twarzą w twarz, serce waliło mu mocno niczym galop dzikich koni po plaży. Widniał przed nim wysoki mężczyzna, wyższy od niego o jakieś dwie i pół głowy, oczy miał złowieszczo zmrożone, ciemne jak smoła. Ulizane włosy dodawały mu kilku lat, miał może z jakąś czterdziestkę na karku. Miał czarny grantur z ostrymi, zakręconymi delikatnie naramiennikami, na piersi znajdował się kwiat; ogromny, bulwiasty, z wielkimi czerwono-różowymi płatkami, jakby z jedwabiu. Wilson w nerwach chwycił śrubokręt i wycelował w niego.

- Say pal... Młody naukowcu...

- Kim jesteś i co robisz w moim domu?! - krzyknął.

Śrubokręt to nienajlepszy przedmiot do samoobrony, jednak młotek był na drugim końcu pokoju. Wysoki mężczyzna opuścił jego „broń", patrząc na niego z lekkim uśmiechem.

- Przeszkadzała ci ta muzyczka, którą ci załatwiłem? Oh, jak przykro mi teraz... - pogarda aż wypływała z niego.

- Odpowiedz l-lepiej na moje pytanie...! - wyjąkał przerażony.

- Ale cóż to ci da, hm?

Brnął dalej w swoją grę. Ignorując teraz osobę naukowca podszedł do biurka i chwycił kilka probówek, wyglądało to na jakieś świetne dzieło.

- H-hej! Zostaw to! - próbował go jakoś powstrzymać, jednak nic z tego.

Był za niski by cokolwiek zrobić. Tajemniczy mężczyzna oglądał mieszaniny w naczyniu. Widać, że mocno go to zaintrygowało.

- Co to? - zapytał.

- Nic wartego twojej uwagi, powiedzże kim jesteś! - warknął i zabrał mu swoje mikstury.

- Ja? Jestem kimś, kto odmieni twoje życie... - powiedział tajemniczo.

- Zdradź mi może swoje imię, co? Człowieku! Przychodzisz do mnie w nocy, bez pukania, bez uprzedzenia, po prostu wchodzisz mi do mieszkania i wszystko dotykasz! Wiesz, co to może przestrzeń osobista? Albo prywatność? Hmmm??? Bo coś nie widzę

Obcy człowiek pstryknął palcami. Wtedy stało się coś, co spiorunowało Wilsona, dosłownie. Mieszanina wybuchła mu w twarz, czarna sadza osadziła się na jego kościstej twarzy. Włosy również uległy zniekształceniu, jednak jedno kiwnięcie głową i wszystko wróciło do normy. Teraz to naprawdę się wściekł. Szybko wytarł twarz jakąś ścierką, będącą obok.

- Miarka się przebrała! Gadaj kim jesteś, albo pożałujesz!

- Twoje słabiutkie rączki nic mi nie zrobią... Jesteś nawet zabawny, wiesz? Widzę, że dobrze sobie radzisz z bezradnością i samotnością. To nawet intrygujące, dlaczego się nie poddałeś? Normalny człowiek już dawno by to zrobił...

- Co masz na myśli? - przerwał mu trzymając nerwy na wodzy.

Wiedział, że gentleman się tak nie zachowuje, jednak ten gość nie był gościem. To był prawdziwy włamywacz bez żadnych skrupułów. Jak miał się z nim zmierzyć, co? Jedyne co umiał to wykonywać skomplikowane obliczenia matematyczne w głowie lub zepsuć jakiś wynalazek. Było to piorunujące osiągnięcie, prawda?

- Mogę sprawić, że będziesz kimś, sprawię, że ludzie będą cię wielbić. Chciałbyś tego, prawda? Widać, że po twoim zacofaniu społecznym zasługujesz na oklaski... Przyjaciół... Uwielbienie. Wyobraź sobie, że twoje nazwisko jest sławne! - chwycił go za ramię - Wilson Percival Higgsbury, wybitny naukowiec, który zrobił mnóstwo dla dobra świata. Kuszące, prawda?

Oczy naukowca jakby zaczęły iskrzeć. Z nadzieją w oczętach słuchał co mówił ten, którego imienia nie zna. Wyobrażał sobie to wszystko, że będzie uwielbiony. Ludzie, którzy w niego wątpili zazdrościliby mu. Przepraszali za brak wiary w niego. Tak, to naprawdę cudna wizja, ci wszyscy fałszywi ludzie którzy będą go chwalić, za jego wiedzę i dokonania! Tak! To najlepsze co mógłby doznać.

- Mów dalej... - poprosił, zachowując się jak typowy klient.

- Chciałbyś posiąść wiedzę wszechświata? Tą zakazaną i nie. Będziesz z takim umysłem zrobić wszystko! Wchodzisz, czy nie? - odsunął się.

Zauroczony tą wizją zgodził się.

- Tak! Tylko zdradź mi pan swoje imię.

- Mów mi Maxwell...

Obcy mężczyzna pstryknąć palcami. Naukowca przeszedł zimny dreszcz, poczuł jak jego mózg szybciej pracuje. Czuł jak wiedza wchodzi w niego tak szybko, jak królik do norki. Zaśmiał się trochę szalenie czując tę potęgę! Miał to, co tak bardzo chciał, posiadł wiedzę zakazaną dla zwykłego śmiertelnika. Maxwell kazał zbudować maszynę, wykonał każdy jego rozkaz, w zamian za to co zyskał.. Zbudował ogromną budowlę, w którą włożył mnóstwo potu, krwi i innych wydzielin. Zajęło to mnóstwo czasu, lecz po chwili wszystko było gotowe. Maszyna była potężna, aż wchodziła w sufit. Zostało tylko pociągnąć dźwignię, zawahał się...

- Zrób to! - Maxwell krzyknął takim głosem, któremu nie można się sprzeciwiać.

Przestraszony Wilson zrobił to, pociągnął za mechanizm. Gwałtownie świat zawirował, słyszał tylko śmiech Maxwella, którego już nie było w tym pomieszczeniu. Śmiał się złowieszczo, głośno, tylko się bać. Naukowiec poczuł tylko jak coś łapie go za nogi i wbija w ziemię. Obawiał się, tego, co nastąpi.

~•~•~•~•~

Woah. W końcu koniec :D

Opisałabym cały ten proces tworzenia maszyny itp... Ale bądźmy szczerzy

Ja jestem leniwa, a wy nie chcielibyscie czytać tego tysięczny raz, gdyż tego jest mnóstwo w każdym innym ff.

Ale jeżeli ktoś ma wątpliwości co do tego jak i co (?) to można obejrzeć trailer dst, tam są szczególiki.

Wolałam skupić się na czymś "nowym" i fabule niż znów ten sam proces... I chyba wyszło, nie?

Do zobaczenia może jeszcze w tym roku xD paa

Wattpad why.

Rozdział;

Wersja robocza:

Jeju dlaczego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro