Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16. Charlie...

Samantha

13.07.2016  09:10

Ten dzień musiał kiedyś nadejść. Niestety...
Dzisiaj się rozdzielamy. Dzisiaj wsiadamy do swoich samolotów i wracamy do naszych domów. Dzisiaj kończymy naszą wycieczkę po Ibizie. Było cudownie, kolejne spełnione marzenie do kolekcji.

-Dzień dobry księżniczko - powiedział Leo obracając się na drugi bok.

Ah, no tak, zapomniałam wam powiedzieć co się działo w ostatnim czasie. Charlie i Nancy wrócili późno w nocy po imprezie i położyli się razem na naszym łóżku. Nie wiem, nie wnikam.
Dlatego też byłam zmuszona spać w jednym łóżku z Leo, co nie bardzo mi odpowiada, bo on się strasznie wierci w nocy.

-Dzień dobry - uśmiechnęłam się.

-Co dzisiaj robimy? Wiesz, to nasz ostatni dzień.

-Szczerze mówiąc wolałabym po prostu poleżec na plaży, pokąpać się, pochodzić po okolicy, spędzić te ostatnie chwile razem, dobrze się bawiąc.

-Coś się wymyśli - powiedział i wstał z łóżka.

Leżałam jeszcze dobre dziesięć minut.

-Wstawaj, wszyscy na ciebie czekają - usłyszałam za plecami.

-Co?

-No każdy już jest naszykowany, idziemy na plaże, otworzyli jakieś atrakcje.

-Dlaczego nikt mi nie powiedział? - powiedziałam zbulwersowana.

-Myśleliśmy, że Leo ci mówił. Nieważne, szykuj się.

Wstałam z łóżka i podeszłam do walizki. Wyciągnęłam z niej strój i luźną błękitną sukienke przebierając się od razu. Zagarnęłam z fotela szmacianą torbę, do której spakowałam najważniejsze rzeczy, ubrałam okulary przeciwsłoneczne i wyszłam do reszty.

-Okej, możemy iść - zadeklarowałam.

Złapałam Nancy za rękę i wyszłyśmy z pokoju zostawiając chłopaków w tyle. Wychodząc z hotelu usłyszałam muzykę. Dźwięk ten dochodził z plaży, więc popatrzyłam w tamtą stronę i ujrzałam wiele świateł i różnego rodzaju dmuchane zamki.

Znaleźliśmy wolne miejsce i rozłożyliśmy koc na piasku. Zdjęłam z siebie sukienke i poszłam w stronę wody, która była bardzo ciepła, będzie mi tego brakować.
Poczułam jak czyjeś ręce dotykają mojej talii. Odwróciłam się i ujrzałam ciemne jak czekolada oczy, w których odbijał się blask słońca. Chłopak nic nie mówił po prostu stał i się na mnie patrzył. Zarzuciłam ręce na jego szyje i przyciągnęłam go do siebie mocno przytulając.

-Samantha! Idziesz ze mną na bungee?

Odsunęłam się od bruneta i popatrzyłam na przyjaciółkę.

-Mają tu bungee?

Dziewczyna odwróciła się i pokazała palcem na jakieś ustrojstwo przypominające dźwig.
Z powrotem popatrzyłam na Leo, który był tak samo zdziwiony jak ja.

-Idziesz? - zapytałam.

-Nie, stane sobie obok i popatrze - uśmiechnął się.

-Oczywiście, że idzie - zadecydował Charlie i pociągnął naszą dwójkę za sobą.

Atrakcja była oddalona od nas o dobre trzysta metrów, więc zgarnęliśmy nasze rzeczy, żeby nikt ich nam nie ukradł, i ruszyliśmy.

-Ten po lewej jest wyższy, ma chyba sto dziesięć metrów wysokości.

-O boże... - wyszeptałam, ale i tak pewnie każdy to słyszał, bo się zaśmiali.

-Ten po prawej ma dziewięćdziesiąt metrów, najwyżej pójdziesz na niższy.

-Skaczemy parami, tak? - zapytał Charlie.

-No możemy skakać po dwie osoby w tym samym czasie.

-Ja ide na niższy - podniosłam rękę.

-Ja zdecydowanie na wyższy - zaśmiała się Nancy.

-Też chce na wyższy - powiedział Charls.

-Mi to obojętnie - wzruszył ramionami Leo.

-To Charlie skacze z Sam, a ja z Leo.

Po ustaleniu wszystkiego stanęliśmy w odpowiednich kolejkach. Bardzo się stresowałam, mimo że od zawsze chciałam skoczyc na bungee.
Trzymałam Leo za rękę do czasu, kiedy nadeszła jego kolej. Wsiadł do czegoś co nazywałam windą i popatrzył się na mnie. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, można wyczuć, że też się stresuje przed skokiem.
Wjechał na samą górę i wszedł na platformę. Na szczycie 'dźwigu' obok mogłam dotrzec czerwoną koszulkę Nancy.
Nie minęły dwie minuty, a już usłyszałam pisk przyjaciółki i krzyk Leo. Widziałam ich, jak już stali na ziemi. Byli widocznie podekscytowani.

Nadszedł czas na mnie i Charliego.

Weszłam do koszyka i ruszyłam ku górze. W międzyczasie pan, który ze mną jechał mówił mi, co i jak mam robić.

Zatrzymaliśmy się.

Popatrzyłam na dźwig obok, jednak nie ujrzałam Charliego.

-Atrakcja obok ma opóźnienia z powodu jakiegoś problemu - powiedział chłopak, który przyczepiał mi te wszystkie linki i inne zabezpieczenia.

Czyli muszę skakać sama

Stanęłam przodem do krawędzi. Przesuwałam się coraz bliżej przepaści.

-Skaczesz na trzy, okej?

-Okej - nabrałam powietrza.

-Raz.. Dwa.. Trzy! - krzyknął.

Poleciałam do przodu, poczułam mocny podmuch wiatru na twarzy. Słyszałam jedynie mój własny pisk.
Kiedy już się zatrzymałam, a linę opuścili tak nisko, że mogłam położyć się na jakiejś gumowej trampolinie.
Podszedł do mnie chłopak z obsługi i zaczął odpinać wszystkie zabezpieczenia.

-Dziękuje - powiedziałam z bananem na twarzy.

Podeszłam do Leo i Nancy stojących kilka metrów od atrakcji i zaczęłam skakać z podekscytowania.

-Ale to było mega - powiedziałam.

-W końcu sie udało! Namówiłam cię do skoku - zaśmiała sie Nancy.

-Co ten Charlie, czemu nie skacze? - zadziwił sie Leo.

-Był jakiś problem, ale zaraz powinien wjeżdżać na górę.

Patrzyliśmy na 'windę' i wyczekiwaliśmy skoku.

-Jest tak wysoko, że nawet go nie widze - zmrużyłam oczy.

-Gdybyś zobaczyła jak to z góry widać, masakra - powiedziała Nancy.

Uniosłam głowę do góry próbując dostrzec blondaska. Po kilku sekundach skoczył.

Usłyszałam głośne trzaśnięcie w powietrzu. Lina nie wytrzymała, a chłopak krzycząc najgłośniej jak potrafił spadał na dół. Metr za metrem.
Spanikowana popatrzyłam na przyjaciółkę, która dosłownie zalała się łzami. Kątem oka widziałam Leo biegnącego w stronę blondyna, który lądował plecami na ziemi.

-Zostań tu - powiedziałam i pobiegłam za chłopakiem.

Stanęłam za Leo i przyglądałam się ratownikowi medycznemu. Charlie leżał na noszach przykryty złotą płachtą.

Oczy miałam zaszklone, jednak nie pozwalałam łzom wylecieć. Nie pytaliśmy o nic, wiedzieliśmy, że to już koniec. Najgorszy z możliwych...

Przytuliłam się do Leo i próbowałam przeanalizować całą sytuacje.
W pewnym momencie do ratownika podbiegła zapłakana kobieta z dzieckiem. Zamieniła kilka słów z ratownikiem po czym podeszli do noszy i odkryli chłopaka. To... To nie był Charlie.

Popatrzyłam na bruneta, był tak samo zdziwiony jak ja. Zaczęłam oglądać się dookoła. Mój wzrok zatrzymał się na przyjaciółce, która była wtulona w blondyna, naszego Charliego.
Ruszyłam niczym struś w ich stronę i dosłownie rzuciłam się na chłopaka.

-Tłumacz się - powiedziałam szczęśliwa, że żyje.

-Dowiedziałem się o awarii, więc stwierdziłem, że wole nie ryzykować skokiem. Mówili, że lina może nie wytrzymać i w ogóle, ale ten ziomuś ich nie słuchał i za wszelką cenę chciał skoczyć, więc się zgodzili i prosze, wylądował w trumnie.

-Dlaczego od razu do nas nie przyszłeś? - zapytałam.

-Myśleliśmy, że to ty skakałeś, że nie żyjesz.

-Byłem z żoną tego typka, razem z nią zniechęcaliśmy go do skoku.

Cieszę się, że jesteś z nami - poklepał go po ramieniu Leo. - Zwijajmy się stąd.

Posiedzieliśmy na plaży dobre dwie godziny. Bawiliśmy się świetnie.

Po południu wrociliśmy do hotelu, zjedliśmy obiad i spakowaliśmy się. Do wylotu mamy jeszcze godzinę. Stwierdziliśmy, że spędzimy ją w pokoju.
Całą czwórką usiedliśmy na kanapie i po prostu cieszyliśmy się swoim towarzystwem.

-Dziękuje wam - powiedziałam przerywając cisze. - To były lepsze wakacje niż sobie wymarzyłam.

-Jeszcze się nie skończyły - uśmiechnął się Leo.

-Czy ty coś planujesz?

-Jeszcze nie.

Podeszłam do niego i go przytuliłam.

-Dziękuje - wyszeptałam.

Rozmawialiśmy o wydarzeniach z naszego kilkudniowego pobytu tutaj. O tym, jak zemdlałam, jak Charlie i Nancy wrócili z imprezy i rzucili się oboje na nasze łóżko, o wszystkim.

-Zbierajmy się - rzucił Charlie.

Zabraliśmy nasze walizki i wyszliśmy z pokoju. Oddaliśmy klucze i po kilku minutach znajdowaliśmy się na lotnisku. Tu, gdzie nasze drogi się rozdzielają. Chłopcy mają samolot pół godziny po naszym, więc odprowadzili nas pod same schody.

Wtuliłam się w Charliego kątem oka widząc, że Nancy robi to samo z Leo.

-Pilnuj tego wariata, żeby więcej mi takich niespodzianek nie robił. Nie lubie ich - zaśmiałam się.

-Zastanowie się - powiedział i przytulił mnie raz jeszcze.

Następnie podeszłam do Leo. Łzy samowolnie spływały mi po policzkach. Norma.
Wzięłam głęboki wdech i przytuliłam chłopaka.

-Nie płacz księżniczko, jeszcze się spotkamy.

-Wiesz, że zawsze płacze na pożegnaniach, więc cicho.

-Będę tęsknić - odsunął się ode mnie i jedną ręką objął mój policzek.

-Ja też - spuściłam głowę, ale ten od razu ją podniósł.

-Chodź Sam, musimy iść - usłyszałam głos przyjaciółki.

Leo podszedł bliżej i pocałował mnie w policzek. Odszedł. Nie mówiąc nic więcej, odszedł.
Stałam tak w nadziei, że się odwróci. Myliłam się.
Ponownie przytuliłam Charliego i weszłam do samolotu za przyjaciółką.

Charlie

-Dlaczego tego nie zrobiłeś?

-Nie zrobiłem, czego?

-Nie pocałowałeś jej, albo przynajmniej nie powiedziałeś co do niej czujesz.

-Po co? Żeby zrobić z siebie pośmiewisko? Stary, ona traktuje mnie jak przyjaciela.

-Skąd ta pewność?

-Słyszałem jej rozmowe z nancy. Traktuje Leo jak przyjaciela, nic więcej - zacytowałem.

-Powiesz jej to, już ja tego dopilnuje.

Popatrzyłem na niego. Wewnętrznie się uśmiechałem. Dobrze mieć takiego przyjaciela.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro