Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 81

Potwór. Bob Russo, we własnej osobie.

-Księżniczko, jak ja ciebie dawno nie widziałem - powiedział uradowany.

-Nie nazywaj jej tak - warknął Dylan za co dostał sierpowego od Bob'a.

-Nie będziesz mi mówił gówniarzu co mam robić - wysyczał i dobił go w drugi polik.

-Bob, mogę ciebie prosić o jeszcze jedną rzecz? - zapytałam niepewnie, a on złapał mnie za szczękę.

-Słucham księżniczko - szepnął, a jego paskudny oddech wywołał u mnie mdłości.

-Obiecuję ci wierność i posłuszeństwo do końca moich dni, ale pod jednym warunkiem - powiedziałam, a po całej piwnicy rozniosło się echo.

-Tak? - dopytał.

-Będę na każde twoje zawołanie, na każde skinienie, ale tylko jak będę miała 100% pewność, że dojadą bezpiecznie do domu i odbierze ich Vin. Wtedy będę cała twoja - powiedziałam, a on uśmiechnął się.

-Oczywiście księżniczko - powiedział i pocałował mnie w czoło.

-Nie! - krzyknął Luke przez co dostał lewego sierpowego od sługusa.

-Spędzimy cudownie życie we Francji, nauczę ciebie francuskiego, będzie cudownie - mówił sam do siebie, a ja ukradkiem popatrzyłam na Dylan'a i Luke'a, którzy mieli łzy w oczach. - Hej ty, odwieź ich do domu, a jak to zrobisz od razu do mnie zadzwoń - rzekł do podwładnego.

-Bob, ale błagam cię niech dotrą do domu bezpieczni - powiedziałam, kiedy wynosili krzyczących chłopaków.

-Ostrożnie z nimi - krzyknął na co się uśmiechnęłam smutno. - Nawet nie wiesz jak długo czekałem na ten moment księżniczko, na to kiedy wreszcie będziemy razem - powiedział i zaczął całować moją twarz omijając usta, za co byłam wdzięczna.

-Będę tylko twoja, będę tylko twoja jak chłopaki dojadą bezpiecznie do domu - szepnęłam mu do ucha.

Wiem, że blef to nie jest za dobry pomysł, ale nic lepszego nie wymyśle. Jestem w gównie po uszy.

-Nawet nie wiesz jak bardzo stęskniłem się za twoimi lodami, jakie mi robiłaś. Twój język na moim chuju był najlepszy. Nikt ciebie nie umie zastąpić - szeptał, a mi z każdym następnym zdaniem robiło się gorzej.

-Kochany, możemy pójść do mojego samochody po torebkę? Mam chore serce i muszę wziąć leki - powiedziałam uroczo się uśmiechając.

-Oczywiście księżniczko - powiedział i złapał mnie za dłoń prowadząc na górę. Wsiadłam do środka i wzięłam torebkę wyciągając z niej leki i sprawdzając czy aby na pewno był w środku nadajnik GPS. Na szczęście był. Połknęłam tabletkę i wysiadłam z torebką.

-Ile im jeszcze zostało drogi? - zapytałam uśmiechając się głupkowato.

-Już tylko 5 minut i będziesz moja - powiedział i ugryzł mnie z ucho, może odgryzł? Chuj wie.

-A mogłabym zobaczyć jak ich wyrzucają pod domem i jak zabiera ich Vin? Plose, plose, plooose -wiem że pierdole głupoty, ale musze w jakiś sposób omamić tego wariata.

-Nie ma takiej opcji księżniczko - powiedział, a ja uśmiechnęłam się łobuzersko i szepnęłam mu do ucha:

-Jeżeli to zrobisz, zrobie ci najlepszego loda jakiego kiedykolwiek robiłam.

-Zgoda - powiedział od razu, a ja poczułam jak jego kutas stanął.

Wybrał numer telefonu do faceta, który odwoził chłopaków.

-Tak szefie? - zapytał mężczyzna.

-Gdzie jesteś Tyler? - zapytał.

-Pod domem tych idiotów - odpowiedział, a ja zacisnęłam zęby.

-Mogę na kamerce? - zapytałam uśmiechając się. - Prooooszę - wymruczałam i przejechałam dłonią po jego chuju.

-Tyler pokaż mi na kamerce - powiedział powstrzymując jęk. Przede mną na telefonie Bob'a pokazywał się podjazd i ludzie mierzący z broni w stronę kierowcy. Kiedy Tyler wyciągnął broń Vin strzelił do niego, a obraz z telefonu stał się czarny, ale najważniejsze jest to że są bezpieczni.

-Kiedy mamy lot? - zapytałam.

-Za 2 godziny, księżniczko - powiedział i wsiadł do Jaguara. - Zawieziesz nas na lotnisko - dodał i usiadł na miejscu pasażera, a ja za kierownicą.

Włączyłam nawigację i zobaczyłam, że droga na lotnisko potrwa 50 minut, więc ruszyłam tam gdzie wskazywała nawigacja. Przez całą podróż okropnie się bałam, że polecę z tym psycholem do tej pierdolonej Francji, ale z drugiej strony cieszyłam się, że Dylan i Luke są już bezpieczni.

-Opowiesz mi jak to było z tym wypadkiem? - zapytałam niepewnie.

-Jechałem do was na imprezę dobrze wiesz jaką - powiedział i mocno uścisnął moją pierś. - Straciłem panowanie nad kierownicą i wjechałem w tych pojebów. Musnąłem ich lekko, a oni wpadli w poślizg, nawet nie wiesz jaki był piękny widok jak ciężarówka ich zmiażdżyła, coś cudownego - powiedział zamyślony, a ja spojrzałam na niego wystraszona. On jest chory. 

Patrzył na przednią szybę uśmiechając się szeroko, a ja czułam jakbym miała zaraz umrzeć. Czułam jakbym jechała na ścięcie.

Resztę drogi milczeliśmy, a mężczyzna patrzył uśmiechnięty za okno. Błagam cię Vin, uratuj mnie przed koszmarem. Droga minęła szybko, za szybko. Na dygoczących nogach wysiadłam z samochodu i ruszyłam do hali odlotów.

-Chodź księżniczko, my lecimy prywatnym odrzutowcem - powiedział, a jego ręka zjechała na moją dupę, czułam się okropnie, czułam się jak szmata.

Uśmiechnęłam się sztucznie i podążałam z nim w stronę samolotu. Wsiadłam do samochodu, który miał nas podwieźć pod samolot i ruszyliśmy. Czułam na udach ohydną łapę Bob'a przez którą chciało mi się wymiotować, ale muszę się przyzwyczaić, teraz będzie tak wyglądać każdy mój dzień. Dopóki się nie zabiję, a sądzę że zrobie to kurwa w samolotowej łazience.

Wysiadłam z samochodu i rozejrzałam się po płycie. Zrezygnowana ruszyłam do samolotu, pomoc już nie przybędzie, jest już za późno. Weszłam po schodach kulejąc i przywitałam się ze stewardessą nawet na nią nie patrząc. Usiadłam na fotelu i popatrzyłam za okno.

Przed oczami przebiegły mi wszystkie dobre chwile z Vin'em. Jak zrobił mi niespodziankę i okazało się, że znalazł mnie w Amsterdamie. Może jeszcze mnie znajdzie?

Nadzieja matką głupich, ale i tak umiera ostatnia.

Usiadł przy mnie Bob i zapiął swój pas, ja zrobiłam to zaraz po nim. Pilot poinformował nas o tym, że zaraz będziemy startować, a ja miałam już wtedy 100% pewność, Vin nie zdążył. Ten jeden raz po prostu nie zdążył.

Poczułam ukłucie w sercu kiedy usłyszałam głos kapitana pokładu "Za chwilę nasza kolej do startu"

"Za chwilę nasza kolej do startu". Obijało mi się echem to zdanie w głowie.

Poczułam znowu dłonie Bob'a na moich piersiach, które mocno zgniatał przez co skrzywiłam się, ale nie mogłam nic mu powiedzieć, w końcu byłam jego.

Nagle poczułam jak puścił moje piersi i wstał, ale nie samowolnie. Wisiał w powietrzu i był podduszany przez... przez Vin'a? Odpięłam pas bezpieczeństwa, a Vin puścił nieprzytomnego Bob'a na podłogę.

Złapał mnie w talii i mocno przytulił. Moje szczęście w tym momencie było nie do opisania.

Maraton 3/5

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro