Rozdział 100
Wkurwiona wysiadłam z samolotu jako ostatnia, bo nie miałam zamiaru przepychać się między tymi wieśniakami.
W przeciągu 5 godzin wzięłam 3 tabletki na ból głowy, a i tak to gówno dało. Cała aż wrzałam kiedy przechodziłam przez kontrolę, bo akurat znowu pojawiłam się między tymi dwiema pojebanymi rodzinkami.
Wyszłam z lotniska jak najszybciej i rozejrzałam się po parkingu lotniska, aż w końcu dostrzegłam porsche panamera, które należało do mojej cioci.
Powolnym krokiem skierowałam się w stronę samochodu, a ze środka wyskoczyła radosna ciocia, ale jak mnie zobaczyła to jej humor się pogorszył.
-Boże dziecino, wyglądasz okropnie - przyznała ze skwaszoną miną. Widać że jest mamą Karoliny, szczere do bólu.
-Dziękuje ciociu, też miło mi cię widzieć - przyznałam, a ona prychnęła.
-Oj nie dąsaj się - zażądała i popatrzyła na mnie trochę łagodniej. -Masz rejestracje do szpitala dopiero o 20, wiec masz jeszcze cały dzień - dodała ziewając.
-Która jest teraz godzina? - zapytałam i spojrzałam na mój zegarek, który wskazywał 8, ale czasu Los Angeles.
-5 rano - przyznała i jeszcze raz ziewnęła.
-Przecież mogłam do ciebie ciociu przyjechać taksówką - wyjaśniłam, a ona machnęła ręką.
-Skarbie, ja skończyłam dyżur godzinę temu, a i tak oby dwie wiemy, że i tak bym przyjechała - wyjaśniła, a ja westchnęłam. - A teraz pakuj się do samochodu - zażądała i sama wsiadła na miejsce kierowcy.
Zajęłam miejsce obok kierowcy i przyjrzałam się cioci. W tym roku skończyła 55 lat i niestety już to widać. Zmarszczki pokazujące jej wiek zdobiły jej twarz, a blond włosy, które lekko odkrywały siwiznę, ale jedno trzeba przyznać kobieta z klasą i jak na swój wiek wygląda bardzo dobrze.
Stylowa kurtka, joggery i yezzy. Wygląda na kobietę, która chce nadążyć za młodzieńczą modą. Jest taka podobna to Kary.
Przyglądałam się ciemnemu niebu, na którym nie było ani jednej gwiazdy. Lampy wypalały w moich oczach dziurę, a ja jedyne o czym marzyłam to o śnie.
Na szczęście od lotniska nie było tak daleko do domu cioci, zwłaszcza jak jechała 200 km/h po autostradzie. Na werandzie siedział wujek Henry, który uśmiechnął się na mój widok.
60 letni mężczyzna wstał z bujanego fotela i szybkim tempem zszedł z werandy, i rozłożył ręce zapraszając mnie żebym w nie wpadła jak za starych dobrych czasów.
Przytuliłam się do mężczyzny, który zgarnął mnie w swoje silne ramiona. Staliśmy na uliczce przytuleni spokojnie zaciągając się swoim zapachem.
Mięta i cygara, najbardziej klasyczny zapach mężczyzny, ale u wujka był inny, taki łagodniejszy, że ma się aż ochotę zaciągnąć cygarem i śmiać się do rana.
-Królewno, jak ja cię dawno nie widziałem - szepnął płaczliwym głosem, a mi napłynęły do oczy łzy, które szybko odpędziłam mruganiem.
-Ja za tobą też Wuju - odszepnęłam i popatrzyłam na jego idealnie ogoloną twarz i ciepłe czekoladowe spojrzenie, przy którym można byłoby się rozpłynąć.
-Chodźcie do środka, zrobiłem twoje ulubione racuchy - przyznał, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam.
Weszliśmy na werandę gdzie miałam mnóstwo wspomnień. Kara ma już 21 lat, przeprowadzili się na przedmieścia Berlina, kiedy miała 6 lat, a ja 3. Uwielbialiśmy się bawić w jej ogromnym ogródku, które miało własne oczko wodne i domek na drzewie, którego zawsze jej zazdrościłam.
Weszliśmy do środka, a do moich nozdrzy dotarł zapach pieczonego ciasta, jabłek i cynamonu. Skierowałam się od razu do kuchni, wcześniej zostawiając torebkę i buty w przedpokoju.
Złapałam od razu za talerzyk i jak świtania zaczęłam pałaszować racuchy, które miały smak dzieciństwa.
Ciocia z wujkiem przyglądali mi się z szerokim uśmiechem na ustach.
-Na pewno jesteś wykończona lotem - przyznał i popatrzył na swoją żonę. -Ty pewnie też, wiec chop na górę i spać - rozkazał, a my się zaśmiałyśmy i pokiwałyśmy głowami.
Podziękowałam za pyszne śniadanie i ruszyłam za ciocią na górę. Weszłam do pokoju Kary i walnęłam się na łóżko, momentalnie zasypiając.
Otworzyłam leniwie oczy i przetarłam je pięścią. Wstałam z łóżka co mi się nie udało przez ból po lewej stronie żeber. Spojrzałam w tamto miejsce i zobaczyłam krwawą plamę na co westchnęłam, szwy mi pełniły, super.
Z grymasem wstałam powoli i spojrzałam w lustro. Podkład trochę mi się rozlał, ale to nic. Złapałam za wacik i tonik z toaletki Karoliny, i zaczęłam powoli zmywać makijaż.
Kiedy skończyłam spojrzałam na zegar ścienny, który wskazywał 8 rano. Stanęłam przed lustrem i zobaczyłam, że moje szare body, jest coraz bardziej zalewane przez krew.
Wyszłam pośpiesznie z pokoju i chwiejnym krokiem zeszłam po schodach kierując się do kuchni, w której ktoś był.
Obraz miałam coraz bardziej rozlany, ale starałam się skupić chociaż po to żeby dotrzeć do tej przeklętej kuchni, która jak na złość oddalała się ode mnie.
Przed oczami powoli znikały mi kolory, a zalewała je ciemność. Prawdę mówiąc chciałabym wiedzieć co się potem zdarzyło, ale nie wiedziałam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro