3.
Następnego dnia, do pracy dotarłem sporo przed czasem. Na komendzie było może z kilka osób, dlatego od razu skierowałem się do kuchni, gdzie zaparzyłem kawę i usiadłem zadowolony przy moim biurku, z satysfakcją wyciągając śniadanie. Do odprawy została jeszcze dobra godzina, toteż wiedziałem, że nikt nie przeszkodzi mi w konsumpcji jedzonka. (Przepraszam za zdrobnienie, ale ten wyraz brzmi bardzo uroczo<3)
Dwadzieścia minut później do pokoju przyszedł Peter. Lekko się wystraszył moją obecnością, na co zareagowałem cichym chichotem.
- Wyglądam aż tak źle? - zapytałem, upijając łyk kawy.
- Wręcz przeciwnie - sarknął. - Myślałem, że zwykle przychodzisz później. Chyba, że wczorajsza godzina była wybrykiem natury - dodał ze sztucznym uśmiechem.
Lekko zmarszczyłem brwi, ale odwzajemniłem uśmiech i powiedziałem, niby od niechcenia:
- Masz jakieś plany dzisiaj wieczorem?
Brunet uniósł jedną brew, zapewne zaskoczony moim pytaniem, po czym odpowiedział po chwili zastanowienia:
- Nie. A co?
- A nic. W takim razie po służbie wybieramy się do baru. Jeżeli mamy spędzić ze sobą pół roku, wypadałoby się lepiej poznać.
Słoweniec zlustrował mnie wzrokiem i kiwnął głową.
- Jak sobie chcesz. Siódma wieczorem, przy komendzie?
Przytaknąłem, na co ten wzruszył ramionami i opuścił pokój. Taaak, zdecydowanie musiałem go poznać.
***
Do mieszkania dotarłem przed szóstą. Wziąłem szybki prysznic i właśnie stałem przed szafą, zastanawiając się co na siebie włożyć, gdy usłyszałem ciche pukanie i dźwięk otwieranych drzwi.
- Kamil! - odetchnąłem z ulgą, słysząc głos mojej siostry.
- Już myślałem, że to jakiś uprzejmy włamywacz znający zasady dobrego wychowania - prychnąłem z kpiącym uśmieszkiem. Blondynka weszła do sypialni i obrzuciła mnie pytającym spojrzeniem.
- Wychodzisz gdzieś?
- Nie. Znaczy tak. Umówiłem się z Peterem, wiesz, tym moim tymczasowym partnerem z patrolu - wyjaśniłem.
- Poważnie?! Nie poznaję Ciebie! Zwykle łasisz się jak kot miesiącami, a później i tak rezygnujesz. Kiedy mi go przedstawisz? - zapytała uradowana.
- Ewa, znam go od wczoraj - mruknąłem. - To zapoznawczy wypad do baru.
- Właśnie podeptałeś moje marzenia, wielkie dzięki - prychnęła, przyjmując pozę obrażonej kobiety.
- Nie zachowuj się jak zbuntowana nastolatka, tylko lepiej powiedz mi, w co mam się ubrać.
- Czyli jednak - uśmiechnęła się triumfalnie. - Chcesz mu się spodobać.
- Chcę dobrze wyglądać - poprawiłem ją.
- Dla niego - dopowiedziała zadowolona, podchodząc do szafy. Kilka minut później zostałem gustownie ubrany w czarne dopasowane spodnie i nakładaną bluzę z logo Slytherinu, gdyż, cytując Ewę: "Skoro to nie randka, to nie ma sensu występować w koszuli, prawda?". Powiedziała to z takim jadem w głosie, że dzięki temu przypomniałem sobie, które z naszej dwójki ma wyrobiony charakter.
Kiedy dotarłem pod budynek, Peter już tam był. Księżyc, nie do końca nakryty chmurami, oświetlał wyraźnie jego sylwetkę. Przez chwilę poczułem się, jakbym grał w jakimś teledysku.
- Cześć.
- Cześć. Nie zimno Ci? - zapytałem, mocniej wtulając się w puchową kurtkę. Jakby nie patrzeć, trwał styczeń.
- Dopiero przyszedłem, spokojnie - spojrzał na mnie rozbawiony.
- Na piechotę? Mieszkasz niedaleko komendy?
- Źle to sformułowałem. Komenda na czas wymiany wynajęła dla mnie mieszkanie, jakieś dwadzieścia minut drogi stąd. Przyjechałem taksówką.
- Rozumiem. Wybacz mi moją ciekawość, ale w mojej osobowości zapisana jest troska o innych.
Peter spojrzał na mnie uważnie, jakby chciał się upewnić, że się nie przesłyszał.
- Powiedziałem coś nie tak?
- Skądże. To gdzie idziemy?
***
- Muszę się poważnie zastanowić nad przeprowadzką do Polski! - zawołał wesoło Słoweniec, rozglądając się po pomieszczeniu. - Jacy Ci ludzie są sympatyczni!
- Mhm, chyba tylko na tego typu imprezach. Muszę Cię zmartwić, ale idąc tokiem stereotypowym, my Polacy, uwielbiamy narzekać i szukać problemów tam, gdzie ich nie ma. A no i oczywiście przesadna megalomania - wyjaśniłem.
- Co to megalomania?
- Zbytnie przekonanie o własnej wartości, mój drogi.
- A mówił Ci ktoś, że masz taki fajny głos? Normalnie mógłbym Ciebie słuchać i słuchać, wiesz?
Zaczerwieniłem się lekko, spoglądając na zegarek.
- Peter, jesteśmy tutaj trzy godziny, jakim prawem zdążyłeś się upić trzema kieliszkami wódki?
- Ja nie jestem upity! - oburzył się. - Po alkoholu robię się bardziej ludzki, to wszystko. Nie myśl sobie, że wypiję trochę mililitrów i leżę pod stołem!
- Uspokoiłeś mnie - parsknąłem. - Zbieramy się? Przypominam, że jutro niestety pracujemy.
- No tak, jutro dopiero środa. Chodźmy.
Przy wyjściu powitało nas chłodne powietrze. Spojrzałem w niebo, skąd spadały płatki śniegu. Zima była jedną z moich ulubionych pór roku. Człowiek wtedy mógł zaszyć się w domu pod ciepłym kocem, kubkiem gorącej herbaty i dobrą książką lub serialem pod ręką.
Wiosny nie lubiłem najbardziej. Wszelkie robactwo budziło się do życia, niby przyroda przystrajała nagie krzewy i drzewa liśćmi i pąkami kwiatów, ale wraz z nimi wracała moja alergia. Nie pomagał nawet fakt, że w maju obchodziłem urodziny. Gdybym nie cierpiał, męcząc się z zatkanym nosem, łzawiącymi oczami i nadchodzącymi mnie owadami, wiosna byłaby całkiem okej.
Lato było bardziej w porządku. Człowiek co prawda pocił się niesamowicie, ale rekompensata w postaci basenów czy wodnych parków rozrywki była tego warta. Do tego lody. Najlepiej miętowe z kawałkami czekolady.
Została jeszcze jesień. Owa pora roku była na drugim miejscu w moim rankingu Ulubionej Pory Roku. Drzewa mieniły się kolorowymi liśćmi, częściej padał deszcz i pojawiała się ta słynna jesienna deprecha. Co jak co, ja jakoś niespecjalnie na nią narzekałem.
- Widzę, że nie tylko ja lubię śnieg - głos Petera wyrwał mnie z osobistych przemyśleń. Wyciągnąłem rękę i z radością obserwowałem, jak różnorakie śnieżynki lądowały na mojej otwartej dłoni.
- Zima to moja ulubiona pora roku, pomimo tego, że zwykle jest niemiłosiernie zimno - wyjaśniłem.
- W zimie musi być zimno - parsknął śmiechem Prevc, za co oberwał śnieżką. - Aha, a więc tak się bawimy?
Chwilę później byliśmy w trakcie prawdziwej bitwy na śmierć i życie. Całe szczęście, że na ulicach praktycznie nie było nikogo. Nie ma to jak dwóch dorosłych facetów - policjantów, obrzucających się śniegiem.
W którymś momencie odezwała się moja dusza łamagi. Gdy tylko weszliśmy na zamarznięte jezioro, poślizgnąłem się i zjawiskowo wylądowałem na plecach, sycząc z bólu.
- Nie połamałeś się? - zachichotał brunet, podchodząc do mnie. Widocznie i on przecenił swoje możliwości, bo zachwiał się niebezpiecznie i spadł na mnie, podpierając się rękami.
- Nie połamałeś się? - zapytałem, przedrzeźniając go.
- Nie, mamusiu - Peter przeturlał się na lód po mojej lewej stronie i spojrzał w niebo. - Chciałbym kiedyś polecieć w kosmos. Zawsze o tym marzyłem, będąc dzieckiem.
Odwróciłem głowę, by na niego spojrzeć. Uśmiechał się delikatnie, przez co poczułem dziwne uczucie w brzuchu, które szybko zignorowałem.
- Ja zawsze chciałem umieć latać i teleportować się - wyznałem.
- Udało się?
- Niestety nie - parsknąłem śmiechem. - A co z lotem w kosmos?
- Jeszcze nie zadzwonili do mnie z propozycją - odpowiedział. Kilka minut później wstał i podał mi rękę, bym bezpiecznie stanął na nogi.
- Jeśli nie chcemy złapać przeziębienia, powinniśmy chyba wracać.
- Racja.
- Dziękuję, że zaproponowałeś spotkanie. Z reguły jestem dość skryty i nie zdziw się, jeżeli jutro nie zauważysz zmiany w moim zachowaniu. Jakoś...niezbyt sobie radzę w kontaktach międzyludzkich.
- Nic się nie martw, sporo czasu przed nami. Do jutra, Peter.
- Do jutra.
Kiedy dotarłem pod komendę, wyjąłem telefon i zadzwoniłem po Ewę. Zadeklarowała, że chętnie po mnie przyjedzie, bo nie zaśnie, dopóki nie opowiem się całego spotkania ze Słoweńcem.
|||
ZDĄŻYŁAM PRZED PÓŁNOCĄ OŁ JEEE
z góry przepraszam za błędy, życzę wszystkim miłej lektury i dobranoc żółwiki ❤️
KDP
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro