Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3.

Następnego dnia, do pracy dotarłem sporo przed czasem. Na komendzie było może z kilka osób, dlatego od razu skierowałem się do kuchni, gdzie zaparzyłem kawę i usiadłem zadowolony przy moim biurku, z satysfakcją wyciągając śniadanie. Do odprawy została jeszcze dobra godzina, toteż wiedziałem, że nikt nie przeszkodzi mi w konsumpcji jedzonka. (Przepraszam za zdrobnienie, ale ten wyraz brzmi bardzo uroczo<3)

Dwadzieścia minut później do pokoju przyszedł Peter. Lekko się wystraszył moją obecnością, na co zareagowałem cichym chichotem.

- Wyglądam aż tak źle? - zapytałem, upijając łyk kawy.

- Wręcz przeciwnie - sarknął. - Myślałem, że zwykle przychodzisz później. Chyba, że wczorajsza godzina była wybrykiem natury - dodał ze sztucznym uśmiechem.

Lekko zmarszczyłem brwi, ale odwzajemniłem uśmiech i powiedziałem, niby od niechcenia:

- Masz jakieś plany dzisiaj wieczorem?

Brunet uniósł jedną brew, zapewne zaskoczony moim pytaniem, po czym odpowiedział po chwili zastanowienia:

- Nie. A co?

- A nic. W takim razie po służbie wybieramy się do baru. Jeżeli mamy spędzić ze sobą pół roku, wypadałoby się lepiej poznać.

Słoweniec zlustrował mnie wzrokiem i kiwnął głową.

- Jak sobie chcesz. Siódma wieczorem, przy komendzie?

Przytaknąłem, na co ten wzruszył ramionami i opuścił pokój. Taaak, zdecydowanie musiałem go poznać.

***

Do mieszkania dotarłem przed szóstą. Wziąłem szybki prysznic i właśnie stałem przed szafą, zastanawiając się co na siebie włożyć, gdy usłyszałem ciche pukanie i dźwięk otwieranych drzwi.

- Kamil! - odetchnąłem z ulgą, słysząc głos mojej siostry.

- Już myślałem, że to jakiś uprzejmy włamywacz znający zasady dobrego wychowania - prychnąłem z kpiącym uśmieszkiem. Blondynka weszła do sypialni i obrzuciła mnie pytającym spojrzeniem.

- Wychodzisz gdzieś?

- Nie. Znaczy tak. Umówiłem się z Peterem, wiesz, tym moim tymczasowym partnerem z patrolu - wyjaśniłem.

- Poważnie?! Nie poznaję Ciebie! Zwykle łasisz się jak kot miesiącami, a później i tak rezygnujesz. Kiedy mi go przedstawisz? - zapytała uradowana.

- Ewa, znam go od wczoraj - mruknąłem. - To zapoznawczy wypad do baru.

- Właśnie podeptałeś moje marzenia, wielkie dzięki - prychnęła, przyjmując pozę obrażonej kobiety.

- Nie zachowuj się jak zbuntowana nastolatka, tylko lepiej powiedz mi, w co mam się ubrać.

- Czyli jednak - uśmiechnęła się triumfalnie. - Chcesz mu się spodobać.

- Chcę dobrze wyglądać - poprawiłem ją.

- Dla niego - dopowiedziała zadowolona, podchodząc do szafy. Kilka minut później zostałem gustownie ubrany w czarne dopasowane spodnie i nakładaną bluzę z logo Slytherinu, gdyż, cytując Ewę: "Skoro to nie randka, to nie ma sensu występować w koszuli, prawda?". Powiedziała to z takim jadem w głosie, że dzięki temu przypomniałem sobie, które z naszej dwójki ma wyrobiony charakter.

Kiedy dotarłem pod budynek, Peter już tam był. Księżyc, nie do końca nakryty chmurami, oświetlał wyraźnie jego sylwetkę. Przez chwilę poczułem się, jakbym grał w jakimś teledysku.

- Cześć.

- Cześć. Nie zimno Ci? - zapytałem, mocniej wtulając się w puchową kurtkę. Jakby nie patrzeć, trwał styczeń.

- Dopiero przyszedłem, spokojnie - spojrzał na mnie rozbawiony.

- Na piechotę? Mieszkasz niedaleko komendy?

- Źle to sformułowałem. Komenda na czas wymiany wynajęła dla mnie mieszkanie, jakieś dwadzieścia minut drogi stąd. Przyjechałem taksówką.

- Rozumiem. Wybacz mi moją ciekawość, ale w mojej osobowości zapisana jest troska o innych.

Peter spojrzał na mnie uważnie, jakby chciał się upewnić, że się nie przesłyszał.

- Powiedziałem coś nie tak?

- Skądże. To gdzie idziemy?

***

- Muszę się poważnie zastanowić nad przeprowadzką do Polski! - zawołał wesoło Słoweniec, rozglądając się po pomieszczeniu. - Jacy Ci ludzie są sympatyczni!

- Mhm, chyba tylko na tego typu imprezach. Muszę Cię zmartwić, ale idąc tokiem stereotypowym, my Polacy, uwielbiamy narzekać i szukać problemów tam, gdzie ich nie ma. A no i oczywiście przesadna megalomania - wyjaśniłem.

- Co to megalomania?

- Zbytnie przekonanie o własnej wartości, mój drogi.

- A mówił Ci ktoś, że masz taki fajny głos? Normalnie mógłbym Ciebie słuchać i słuchać, wiesz?

Zaczerwieniłem się lekko, spoglądając na zegarek.

- Peter, jesteśmy tutaj trzy godziny, jakim prawem zdążyłeś się upić trzema kieliszkami wódki?

- Ja nie jestem upity! - oburzył się. - Po alkoholu robię się bardziej ludzki, to wszystko. Nie myśl sobie, że wypiję trochę mililitrów i leżę pod stołem!

- Uspokoiłeś mnie - parsknąłem. - Zbieramy się? Przypominam, że jutro niestety pracujemy.

- No tak, jutro dopiero środa. Chodźmy.

Przy wyjściu powitało nas chłodne powietrze. Spojrzałem w niebo, skąd spadały płatki śniegu. Zima była jedną z moich ulubionych pór roku. Człowiek wtedy mógł zaszyć się w domu pod ciepłym kocem, kubkiem gorącej herbaty i dobrą książką lub serialem pod ręką.

Wiosny nie lubiłem najbardziej. Wszelkie robactwo budziło się do życia, niby przyroda przystrajała nagie krzewy i drzewa liśćmi i pąkami kwiatów, ale wraz z nimi wracała moja alergia. Nie pomagał nawet fakt, że w maju obchodziłem urodziny. Gdybym nie cierpiał, męcząc się z zatkanym nosem, łzawiącymi oczami i nadchodzącymi mnie owadami, wiosna byłaby całkiem okej.

Lato było bardziej w porządku. Człowiek co prawda pocił się niesamowicie, ale rekompensata w postaci basenów czy wodnych parków rozrywki była tego warta. Do tego lody. Najlepiej miętowe z kawałkami czekolady.

Została jeszcze jesień. Owa pora roku była na drugim miejscu w moim rankingu Ulubionej Pory Roku. Drzewa mieniły się kolorowymi liśćmi, częściej padał deszcz i pojawiała się ta słynna jesienna deprecha. Co jak co, ja jakoś niespecjalnie na nią narzekałem.

- Widzę, że nie tylko ja lubię śnieg - głos Petera wyrwał mnie z osobistych przemyśleń. Wyciągnąłem rękę i z radością obserwowałem, jak różnorakie śnieżynki lądowały na mojej otwartej dłoni.

- Zima to moja ulubiona pora roku, pomimo tego, że zwykle jest niemiłosiernie zimno - wyjaśniłem.

- W zimie musi być zimno - parsknął śmiechem Prevc, za co oberwał śnieżką. - Aha, a więc tak się bawimy?

Chwilę później byliśmy w trakcie prawdziwej bitwy na śmierć i życie. Całe szczęście, że na ulicach praktycznie nie było nikogo. Nie ma to jak dwóch dorosłych facetów - policjantów, obrzucających się śniegiem.

W którymś momencie odezwała się moja dusza łamagi. Gdy tylko weszliśmy na zamarznięte jezioro, poślizgnąłem się i zjawiskowo wylądowałem na plecach, sycząc z bólu.

- Nie połamałeś się? - zachichotał brunet, podchodząc do mnie. Widocznie i on przecenił swoje możliwości, bo zachwiał się niebezpiecznie i spadł na mnie, podpierając się rękami.

- Nie połamałeś się? - zapytałem, przedrzeźniając go.

- Nie, mamusiu - Peter przeturlał się na lód po mojej lewej stronie i spojrzał w niebo. - Chciałbym kiedyś polecieć w kosmos. Zawsze o tym marzyłem, będąc dzieckiem.

Odwróciłem głowę, by na niego spojrzeć. Uśmiechał się delikatnie, przez co poczułem dziwne uczucie w brzuchu, które szybko zignorowałem.

- Ja zawsze chciałem umieć latać i teleportować się - wyznałem.

- Udało się?

- Niestety nie - parsknąłem śmiechem. - A co z lotem w kosmos?

- Jeszcze nie zadzwonili do mnie z propozycją - odpowiedział. Kilka minut później wstał i podał mi rękę, bym bezpiecznie stanął na nogi.

- Jeśli nie chcemy złapać przeziębienia, powinniśmy chyba wracać.

- Racja.

- Dziękuję, że zaproponowałeś spotkanie. Z reguły jestem dość skryty i nie zdziw się, jeżeli jutro nie zauważysz zmiany w moim zachowaniu. Jakoś...niezbyt sobie radzę w kontaktach międzyludzkich.

- Nic się nie martw, sporo czasu przed nami. Do jutra, Peter.

- Do jutra.

Kiedy dotarłem pod komendę, wyjąłem telefon i zadzwoniłem po Ewę. Zadeklarowała, że chętnie po mnie przyjedzie, bo nie zaśnie, dopóki nie opowiem się całego spotkania ze Słoweńcem.
|||

ZDĄŻYŁAM PRZED PÓŁNOCĄ OŁ JEEE
z góry przepraszam za błędy, życzę wszystkim miłej lektury i dobranoc żółwiki ❤️
KDP

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro