17.
Po odebranej przerwie ruszyliśmy do zgłoszenia w niewielkim, ale zagęszczonym lesie. Podobno jakaś kobieta znalazła ubranie małego dziecka w zaroślach. Miałem nadzieję, że to nie było to, o czym myślałem.
Piętnaście minut później byliśmy na miejscu. Przy ścieżce faktycznie czekała na nas młoda brunetka, wyglądając na roztrzęsioną.
- Tędy, panowie, tędy!
Weszliśmy w głąb lasu, a ja miałem wrażenie, że coś jest nie tak.
- Nie mówiła pani, że znalazła to trochę bliżej wejścia? - zapytałem, rozglądając się dookoła.
- I tak właściwie, to co pani robiła tak głęboko w środku lasu? Nie wydaję mi się, żeby to było jakieś grzybobranie - mruknął mój partner.
- Niby dorośli, a tacy naiwni - usłyszeliśmy. Gwałtownie się odwróciłem, natrafiając na szyderczy uśmiech Oliwiera Wolańskiego.
Zbiegłego mordercę mojego serdecznego przyjaciela, Stefana Huli.
- Wolański - siłą woli powstrzymałem się od splunięcia mu pod nogi.
- Dawno się nie widzieliśmy, co, Kamilu? Widzę, że wciąż współpracujesz z drogim Peterem.
- Nie przypominam sobie, byśmy byli na ty - warknął Słoweniec.
- Tak? Och, wybacz, rzeczywiście masz rację. To Robert traktował mnie jak kumpla - udał skruchę.
Zamrugałem ze zdziwienia oczami. Że co proszę? Kumple?
- Nie powiedział Ci? Ojej... Myślałem, że byliście sobie bliscy... - ciągnął. - Ale jak widać, nie traktował Ciebie jak prawdziwego przyjaciela. Tylko jak zasługiwałem na to miano.
- Zdradziłeś go! - krzyknął Peter. - Nie wierzę, że zaufał komuś takiemu jak ty!
- To uwierz, bo Robert w przeszłości był taki sam, jak ja - uśmiechnął się złowieszczo. - Handlował prochami, a zdarzało się, że ludźmi także...
- Kłamiesz! Czemu go zabiłeś?!
- Bo się zmienił, sukinsyn. Magicznie się nawrócił i uzyskał pomoc od starszych policjantów, którzy wyprowadzili go na prostą! Nie wiem, czemu zainteresowali się akurat nim, przecież takich ludzi jest tysiące!
- Pożałujesz - wysyczał Słoweniec, mierząc do niego z pistoletu.
- Peter, nie warto. Odłóż broń.
- Gdybym go teraz postrzelił, powiedziałbym, że w obronie własnej - warknął, po czym spojrzał na mnie kątem oka. - Albo Twojej.
Okej, zrobiło mi się miło.
- Wiem. Doceniam to - uśmiechnąłem się.
Słoweniec zacisnął powieki i po chwili opuścił broń. Otworzył oczy i powiedział, patrząc na Oliwiera:
- Jesteś zatrzymany.
Mężczyzna wystawił ręce, patrząc na nas z obojętnością. Podszedłem do niego, pomimo tego, że coś mi tutaj nie grało.
Wyjąłem kajdanki i w tym momencie usłyszałem świst. Natychmiast odskoczyłem w bok i ujrzałem wbity nóż w brzuch Wolańskiego, który z nieodgadnionym wyrazem twarzy wpatrywał się w kobietę, która nas wezwała.
- O nie... Oliwier! Ja nie chciałam! To miało być dla niego! - wskazała na mnie.
- Ty idiotko... - wyrzęził, mocno trzymając rękojeść.
- 012 do 00 - włączyłem radio.
- Zgłaszam, 012 - odezwał się dyżurny.
- Potrzebujemy karetki do tego niewielkiego Lasku Koreckiego. Raniony Oliwier Wolański, oddycha, ale stracił przytomność.
- Coś ty powiedział? Wolański? A skąd on tam?
- Jak wrócimy, to dostaniesz taki raport, że Ci kapcie spadną. Karetka?
- Będą za kilka minut.
- Przyjąłem, bez odbioru.
Peter skuł roztrzęsioną brunetkę, wpatrującą się w Oliwiera.
- Ale nic mu nie będzie, prawda?
- Nie jestem lekarzem, żeby to stwierdzić - burknął.
Jednak to nie był koniec niespodzianek. W naszą stronę kierowało się trzech napakowanych typów, którzy niekoniecznie wyglądali na przyjaźnie nastawionych.
Słoweniec przeładował pistolet, patrząc na nich zimno.
Nie żeby coś, ale przeszedł mnie dreszcz.
- Zabiją nas wszystkich - wyszeptała kobieta. - O rany, zabiją nas!
Spojrzeli na nóż, który w tym momencie był jak korek tamujący krwotok. Jeden z nich podszedł bliżej.
- Miałaś jedno proste zadanie. Jak zwykle musiałaś coś spierdolić. Czasem się dziwię, jakim cudem szef Cię jeszcze trzyma!
- W ostatniej chwili się odsunął! - wskazała na mnie. Uważnie ich obserwowałem, trzymając dłoń na broni.
- Nawet nie próbuj, bo zginiesz szybciej niż ona.
W oddali rozbrzmiewał sygnał karetki. Przecież zanim oni nas znajdą, minie cała wieczność.
- Bierzcie szefa - rozkazał jeden z nich. - Tylko delikatnie, matoły! A ty - zwrócił się do kobiety - idziesz ze mną.
- Mowy nie ma - syknął Peter, wciąż ją trzymając. - Ona idzie z nami.
- Naciesz się wolnością, bo za niedługo odwiedzisz cmentarz - warknął, po czym wskazał na nieprzytomnego szefa - A wy na co czekacie, na zaproszenie?!
- On jedzie do szpitala - stanąłem mu na drodze.
- Jaki waleczny żołnierzyk z Ciebie.
Wyjąłem pistolet i wymierzyłem w niego, ale skubanie wybił mi go z ręki i pięścią w twarz sprowadził do parteru.
Rany, chyba złamał mi nos.
Peter próbował z nim walczyć, ale nie umniejszając jego możliwościom, nie miał szans. W głowie wciąż mi się kręciło, obraz przed oczami nadal był lekko rozmazany, przez co nie mogłem mu pomóc.
Nie nadaję się na policjanta.
Po dotarciu karetki, która zamiast Wolańskiego zabrała mnie na nastawianie nosa, Prevc wezwał inny patrol do zabrania brunetki i jakieś pół godziny później był ze mną w szpitalu.
Myślałem, że od razu dostanę wypis, ale nie - wpakowali mnie na tomograf.
- To już drugi raz podczas naszej współpracy, jak odwiedzam szpital i ani trochę mi się to nie podoba, Pero - zacząłem narzekać.
- A z Kubackim ile razy tak się stało? - parsknął śmiechem brunet.
- Po dwudziestym przestałem liczyć. Zawsze trafialiśmy na jakieś bójki albo awanturujących się sąsiadów. Może ja mam jakąś moc przyciągania!
- Kto wie. Grunt, że dzisiaj wychodzisz do domu - uśmiechnął się.
- Uwierz, że o niczym innym nie marzę.
***
Po wejściu do mieszkania, zastałem na kanapie moją siostrę Ewę. Kiedy nas zobaczyła, natychmiast poderwała się z siedziska i w trzech krokach znalazła się tuż obok.
- Czy Tobie ta praca już się rzuciła na mózg?! Nie możecie od czasu do czasu zająć się papierami?! - zaczęła swoją litanię, na co przewróciłem oczami.
- Nie wiedzieliśmy, że to Wolański. Dostaliśmy całkiem inne zgłoszenie, które okazało się pułapką.
- Durnie - mruknęła. - Peter, a ty jak się czujesz? - spojrzała z troską na młodszego.
- Jestem wściekły. Nie dość, że zabrali nam nieprzytomnego Wolańskiego, to jeszcze dowiedziałem się, że Kranjec był takim samym śmieciem jak on!
- Przecież mógł to wszystko zmyślić - wtrąciłem.
- Mógł, ale nie musiał! Robert zawsze unikał tematów o przeszłości, a teraz już przynajmniej wiem czemu!
- Hej, spokojnie...
- Nie mów mi, co mam robić! Dlaczego zawsze natrafiam na samych idiotów i oszustów! - fuknął.
- Przecież...-
- Może ty też coś przede mną ukrywasz, co? - zapytał, uśmiechając się krzywo. - Może ty też jesteś z nim w zmowie?
- Zwariowałeś - stwierdziłem ze spokojem.
- Zrób ze mnie świra, nie ma problemu. Ale najpierw powiedz prawdę.
- O czym ty do cholery mówisz?
- Jak długo z nim współpracujesz? Muszę przyznać, świetna gra aktorska.
- On zabił Stefana!
- Może to ty tym wszystkim kierujesz? Potrafisz być przekonujący...-
Jego dalszą wypowiedź przerwała moja dłoń, przecinająca powietrze i trafiająca z impetem w policzek. Czułem napływające do oczu łzy, dlatego nie zamierzałem już dłużej wszystkiego na spokojnie rozwiązywać.
- Wyjdź - odpowiedziałem chłodno.
Peter przeszył mnie wzrokiem jakiego jeszcze nigdy nie widziałem. Wyglądał, jakby zaraz miał się na mnie rzucić, ale w pewnej chwili zamrugał oczami i rozejrzał się po pokoju.
Kiedy trzasnął drzwiami, kucnąłem przy ścianie i schowałem twarz w dłoniach.
- Nawet nie mogę wydmuchać nosa, bo tamponadę mam zdjąć dopiero jutro - jeknąłem.
- Chodź, usiądź na kanapie, ja zrobię herbaty - zadecydowała blondynka. Widziałem po niej, że nagła zmiana nastroju Prevca spowodowała u niej ciarki. Ba, ona była przerażona.
Posłusznie zająłem miejsce na sofie, podciągając kolana. Kiedy wróciła z kubkami, moje ręce wciąż zbyt mocno drżały, dlatego zdecydowałem się sięgnąć po jeden z nich później.
- Mógłbyś mi wytłumaczyć, co jest powodem... wybuchu Petera?
Pokiwałem głową i po westchnięciu wszystko jej streściłem. Słuchała uważnie, jednak wciąż sprawiała wrażenie wystraszonej. Cóż, wcale się jej nie dziwiłem.
- Zabolały mnie słowa Pero. Sądziłem, że sobie ufamy - wyszeptałem.
- Peter chyba sam nie wiedział, co mówi - przyznała po chwili. - Zbyt wiele informacji nagromadziło się w jego głowie na raz i nie wytrzymał.
- Mimo to, poczułem się jak śmieć. Jakbym nic dla niego nie znaczył...
- Chodź tu - Ewa odłożyła kubek na stolik i rozłożyła ręce. Tkwiliśmy w szczelnym uścisku przez dłuższą chwilę, a moje myśli powędrowały w stronę Słoweńca. Gdzie teraz jest, czy już ochłonął, czy żałuje...
Blondynka zadecydowała, że zostanie u mnie na noc. Wpatrywałem się w budzik wskazujący godzinę trzecią czterdzieści dwie i zastanawiałem się, czy tej nocy zaznam snu.
///
Zdążyłam xD
Spokojnej nocy i kolorowych snów kochani ❤️
KDP
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro