Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10.

*DZISIAJ MAMY PRZEŁOM W RELACJI*

Kiedy wysiadłem z samochodu, wydobyłem się z siebie dwa kichnięcia. Przymknąłem oczy i wydałem z siebie jęk niezadowolenia.

- Znowu będę musiał brać leki na alergię - wymamrotałem do siebie.

W prewencyjnym siedział Peter, który od czasów wypadku, dość mocno pilnował się z jedzeniem. Tym razem miał przed sobą sałatkę owocową.

- Cześć - przywitałem się, posyłając mu delikatny uśmiech.

- Hej. Czyżbyś zaczął sezon alergika?

- Już widać? - zdziwiłem się.

- Dla innych może nie, ale ja widzę to po oczach - parsknął. - Są lekko zaczerwienione.

- A mi jak na złość skończyły się krople - westchnąłem.

- Pojedziemy do apteki i kupisz, co za problem.

- Są na receptę.

- No to pojedziesz do lekarza - parsknął z rozbawieniem.

- Nie przepadam za siedzeniem w poczekalni wśród tylu chorych ludzi.

- Przecież nie zarazisz się już alergią.

- Oh. Po prostu nie lubię lekarzy.

- I nie można było tak od razu? - pokręcił głową z politowaniem.

- Starałem się podtrzymać rozmowę.

- Nawet jeżeli była tak durna?

- Nawet.

- Skończ tę błazenadę - warknął.

- Nie wiem, o co Ci chodzi - odparłem niewinnie.

- Przestań udawać, że nic się nie stało. Dobrze wiem, że po tamtym incydencie z omdleniem trochę się ode mnie odsunąłeś, zdążyłem to zauważyć - odparł z gorzkim uśmiechem.

- To nie tak! - zaprzeczyłem gwałtownie.

- Wybacz, że się z Tobą nie zgodzę. A teraz proponuję udać się na odprawę i nie mieszać życia prywatnego z pracą - jego lodowaty ton głosu spowodował u mnie chęć płaczu. Dlaczego on był tak skomplikowanym człowiekiem?

Dzisiejsze godziny były zdecydowanie najgorszymi w moim życiu - Prevc cały czas mnie unikał i ograniczał się do rozmów odnośnie interwencji.
W porze obiadowej próbowałem go nawet złapać na stołówce, ale posłał mi takie spojrzenie, że wolałem nawet nie ryzykować.

Po służbie szybko założyłem kurtkę i wyszedłem, udając, że spieszę się do domu. Wiedziałem, że Słoweniec zostaje na komendzie, by poukładać papiery. Schowałem się za rogiem i zobaczyłem jak wychodzi do toalety. Podbiegłem do pokoju najciszej jak tylko się da i stanąłem za drzwiami. Kilka minut później wrócił i wręcz podskoczył na mój widok.

- Czy ty masz jakiś fetysz straszenia ludzi? - zapytał, mrużąc oczy. - Sądziłem, że wyszedłeś.

- Musimy porozmawiać - zacząłem, zakładając ręce. - O porannym incydencie.

- Nie masz lepszych tematów?

- Może i mam, ale ten jest najważniejszy. Źle odbierasz niektóre wypowiedzi.

- Ach tak? - prychnął.

- Nie zdystansowałem się względem Ciebie. Sięgnij pamięcią wstecz i przypomnij sobie, co Ci powiedziałem w szpitalu, kiedy się obudziłeś.

- Że się martwisz. Dzięki za troskę, ale nie potrzebuję jej.

- A potem? - nie dawałem za wygraną.

Słoweniec przymknął na moment oczy, głośno wzdychając.

- Kamil..., mam Ci podziękować, że Ciebie obchodzę? Nie obraź się, ale nie za bardzo umiem to zinterpretować...

Fuknąłem niczym rozdrażniony kot, odbiłem się od ściany i natychmiast stanąłem przed Prevcem. Pociągnąłem go kołnierz flanelowej koszuli i pocałowałem go delikatnie, choć stanowczo.

- Właśnie tak to interpretuj - mruknąłem, opuszczając pomieszczenie.

Przy samochodzie zacząłem się szczerzyć jak popieprzony, zdając sobie sprawę, że po raz pierwszy to ja coś zainicjowałem. Dziwne uczucie.

- Ewa! - krzyknąłem, wchodząc do jej mieszkania.

- W kuchni! - odkrzyknęła.

W trzech krokach znalazłem się w odpowiednim pokoju, napotykając zdziwienie w jej oczach.

- A ty coś taki szczęśliwy?

- Bo... bo ja się dzisiaj trochę posprzeczałem z Peterem, bo on jest strasznie niedomyślny... i ja go pocałowałem...

- NARESZCIE! - zapiszczała, po czym rzuciła się na mnie z impetem.

Zachwiałem się lekko, ale na szczęście udało mi się utrzymać równowagę.

- Już myślałam, że nigdy do siebie nie dotrzecie - uśmiechnęła się szeroko. - To na kiedy mam szykować kieckę? Datę ślubu już macie ustaloną?

- Ha! Żyjemy w Polsce, więc termin mamy, jakby, na nigdy?

- W Słowenii na pewno jest równość małżeńska, nie? A jak coś, to zostaje Holandia.

- Ty wzięłaś w ogóle pod uwagę, że on równie dobrze może tego nie... odwzajemniać - odparłem cicho. Dopiero teraz dotarła do mnie cała tą sytuacja.

- Nie ma mowy, nie wierzę w to.

- Żebyś się czasem nie przeliczyła. Powinienem już wracać do domu.

- Kamil, nie domawiaj sobie coś, czego nie jesteś pewny.

- Tak, tak... Pójdę już. Kocham Cię.

***

Zamknąłem za sobą drzwi i powoli osunąłem się na ziemię, chowając twarz w dłoniach. Jestem skończonym idiotą. Przecież on mnie znienawidzi. Dlaczego ja w ogóle go pocałowałem?

- Muszę sobie załatwić jakieś L4 - wymamrotałem do siebie i wyjąłem z kieszeni kurtki telefon. W tym momencie usłyszałem pukanie do drzwi i zamarłem, bo to na pewno nie była Ewa - ona zawsze wchodzi jak do siebie.

- Widziałem, jak wchodzisz do bloku - usłyszałem.

Cholera.

- Pomyłka - powiedziałem przez drzwi, po czym uderzyłem w czoło z otwartej ręki. Serio?

- Czyżby? - usłyszałem rozbawiony głos za drzwiami. - Chcę pogadać.

- Jaką mam pewność, że mnie nie pobijesz, gdy tylko otworze drzwi?

- Wciąż jestem osłabiony. Proszę, otwórz.

Zebrałem w sobie całą mizerną odwagę, jaką wtedy dysponowałem i stanąłem na nogi. Drżącymi dłońmi przekręciłem zabezpieczenia i uchyliłem płytę.

Peter przekroczył próg mieszkania i nie przerywając kontaktu wzrokowego, ponownie je zakluczył.

Czułem rosnące ciepło i nie byłem pewny, czy to przez to, że wciąż miałem na sobie kurtkę, czy przez fakt, że Prevc stał tuż przede mną.

- Dość szybko straciłeś dobry humor. Przy samochodzie odprawiałeś jakiś taniec szczęścia.

Moje policzki natychmiast oblały się szkarłatem, a ja w tym momencie wręcz marzyłem o zapadnięciu się pod ziemię.

- Uroczo wyglądasz, kiedy się rumienisz, wiesz?

- Nie żartuj sobie. Jednak wolałem Ciebie wkurzonego.

- Stwierdzam fakt. Poza tym mógłbyś to docenić, że po raz pierwszy w życiu powiedziałem komuś komplement.

Poczułem, jak opiera swoje czoło o moje. Uśmiechnąłem się i otworzyłem oczy.

///
Bierzcie i się cieszcie ❤️

KDP

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro