10.
*DZISIAJ MAMY PRZEŁOM W RELACJI*
Kiedy wysiadłem z samochodu, wydobyłem się z siebie dwa kichnięcia. Przymknąłem oczy i wydałem z siebie jęk niezadowolenia.
- Znowu będę musiał brać leki na alergię - wymamrotałem do siebie.
W prewencyjnym siedział Peter, który od czasów wypadku, dość mocno pilnował się z jedzeniem. Tym razem miał przed sobą sałatkę owocową.
- Cześć - przywitałem się, posyłając mu delikatny uśmiech.
- Hej. Czyżbyś zaczął sezon alergika?
- Już widać? - zdziwiłem się.
- Dla innych może nie, ale ja widzę to po oczach - parsknął. - Są lekko zaczerwienione.
- A mi jak na złość skończyły się krople - westchnąłem.
- Pojedziemy do apteki i kupisz, co za problem.
- Są na receptę.
- No to pojedziesz do lekarza - parsknął z rozbawieniem.
- Nie przepadam za siedzeniem w poczekalni wśród tylu chorych ludzi.
- Przecież nie zarazisz się już alergią.
- Oh. Po prostu nie lubię lekarzy.
- I nie można było tak od razu? - pokręcił głową z politowaniem.
- Starałem się podtrzymać rozmowę.
- Nawet jeżeli była tak durna?
- Nawet.
- Skończ tę błazenadę - warknął.
- Nie wiem, o co Ci chodzi - odparłem niewinnie.
- Przestań udawać, że nic się nie stało. Dobrze wiem, że po tamtym incydencie z omdleniem trochę się ode mnie odsunąłeś, zdążyłem to zauważyć - odparł z gorzkim uśmiechem.
- To nie tak! - zaprzeczyłem gwałtownie.
- Wybacz, że się z Tobą nie zgodzę. A teraz proponuję udać się na odprawę i nie mieszać życia prywatnego z pracą - jego lodowaty ton głosu spowodował u mnie chęć płaczu. Dlaczego on był tak skomplikowanym człowiekiem?
Dzisiejsze godziny były zdecydowanie najgorszymi w moim życiu - Prevc cały czas mnie unikał i ograniczał się do rozmów odnośnie interwencji.
W porze obiadowej próbowałem go nawet złapać na stołówce, ale posłał mi takie spojrzenie, że wolałem nawet nie ryzykować.
Po służbie szybko założyłem kurtkę i wyszedłem, udając, że spieszę się do domu. Wiedziałem, że Słoweniec zostaje na komendzie, by poukładać papiery. Schowałem się za rogiem i zobaczyłem jak wychodzi do toalety. Podbiegłem do pokoju najciszej jak tylko się da i stanąłem za drzwiami. Kilka minut później wrócił i wręcz podskoczył na mój widok.
- Czy ty masz jakiś fetysz straszenia ludzi? - zapytał, mrużąc oczy. - Sądziłem, że wyszedłeś.
- Musimy porozmawiać - zacząłem, zakładając ręce. - O porannym incydencie.
- Nie masz lepszych tematów?
- Może i mam, ale ten jest najważniejszy. Źle odbierasz niektóre wypowiedzi.
- Ach tak? - prychnął.
- Nie zdystansowałem się względem Ciebie. Sięgnij pamięcią wstecz i przypomnij sobie, co Ci powiedziałem w szpitalu, kiedy się obudziłeś.
- Że się martwisz. Dzięki za troskę, ale nie potrzebuję jej.
- A potem? - nie dawałem za wygraną.
Słoweniec przymknął na moment oczy, głośno wzdychając.
- Kamil..., mam Ci podziękować, że Ciebie obchodzę? Nie obraź się, ale nie za bardzo umiem to zinterpretować...
Fuknąłem niczym rozdrażniony kot, odbiłem się od ściany i natychmiast stanąłem przed Prevcem. Pociągnąłem go kołnierz flanelowej koszuli i pocałowałem go delikatnie, choć stanowczo.
- Właśnie tak to interpretuj - mruknąłem, opuszczając pomieszczenie.
Przy samochodzie zacząłem się szczerzyć jak popieprzony, zdając sobie sprawę, że po raz pierwszy to ja coś zainicjowałem. Dziwne uczucie.
- Ewa! - krzyknąłem, wchodząc do jej mieszkania.
- W kuchni! - odkrzyknęła.
W trzech krokach znalazłem się w odpowiednim pokoju, napotykając zdziwienie w jej oczach.
- A ty coś taki szczęśliwy?
- Bo... bo ja się dzisiaj trochę posprzeczałem z Peterem, bo on jest strasznie niedomyślny... i ja go pocałowałem...
- NARESZCIE! - zapiszczała, po czym rzuciła się na mnie z impetem.
Zachwiałem się lekko, ale na szczęście udało mi się utrzymać równowagę.
- Już myślałam, że nigdy do siebie nie dotrzecie - uśmiechnęła się szeroko. - To na kiedy mam szykować kieckę? Datę ślubu już macie ustaloną?
- Ha! Żyjemy w Polsce, więc termin mamy, jakby, na nigdy?
- W Słowenii na pewno jest równość małżeńska, nie? A jak coś, to zostaje Holandia.
- Ty wzięłaś w ogóle pod uwagę, że on równie dobrze może tego nie... odwzajemniać - odparłem cicho. Dopiero teraz dotarła do mnie cała tą sytuacja.
- Nie ma mowy, nie wierzę w to.
- Żebyś się czasem nie przeliczyła. Powinienem już wracać do domu.
- Kamil, nie domawiaj sobie coś, czego nie jesteś pewny.
- Tak, tak... Pójdę już. Kocham Cię.
***
Zamknąłem za sobą drzwi i powoli osunąłem się na ziemię, chowając twarz w dłoniach. Jestem skończonym idiotą. Przecież on mnie znienawidzi. Dlaczego ja w ogóle go pocałowałem?
- Muszę sobie załatwić jakieś L4 - wymamrotałem do siebie i wyjąłem z kieszeni kurtki telefon. W tym momencie usłyszałem pukanie do drzwi i zamarłem, bo to na pewno nie była Ewa - ona zawsze wchodzi jak do siebie.
- Widziałem, jak wchodzisz do bloku - usłyszałem.
Cholera.
- Pomyłka - powiedziałem przez drzwi, po czym uderzyłem w czoło z otwartej ręki. Serio?
- Czyżby? - usłyszałem rozbawiony głos za drzwiami. - Chcę pogadać.
- Jaką mam pewność, że mnie nie pobijesz, gdy tylko otworze drzwi?
- Wciąż jestem osłabiony. Proszę, otwórz.
Zebrałem w sobie całą mizerną odwagę, jaką wtedy dysponowałem i stanąłem na nogi. Drżącymi dłońmi przekręciłem zabezpieczenia i uchyliłem płytę.
Peter przekroczył próg mieszkania i nie przerywając kontaktu wzrokowego, ponownie je zakluczył.
Czułem rosnące ciepło i nie byłem pewny, czy to przez to, że wciąż miałem na sobie kurtkę, czy przez fakt, że Prevc stał tuż przede mną.
- Dość szybko straciłeś dobry humor. Przy samochodzie odprawiałeś jakiś taniec szczęścia.
Moje policzki natychmiast oblały się szkarłatem, a ja w tym momencie wręcz marzyłem o zapadnięciu się pod ziemię.
- Uroczo wyglądasz, kiedy się rumienisz, wiesz?
- Nie żartuj sobie. Jednak wolałem Ciebie wkurzonego.
- Stwierdzam fakt. Poza tym mógłbyś to docenić, że po raz pierwszy w życiu powiedziałem komuś komplement.
Poczułem, jak opiera swoje czoło o moje. Uśmiechnąłem się i otworzyłem oczy.
///
Bierzcie i się cieszcie ❤️
KDP
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro