•4•
29 października 2030
29 października. Jeszcze 10 lat temu żaden z dwójki mężczyzn nie byłby w stanie powiedzieć jak bardzo ten dzień stanie się dla nich ważny i przełomowy. Mogłoby się wydawać, że to kompletnie zwykła nic nie znacząca data. Ale nie dla Lance'a i Estebana.
Były trzy powody, które świadczyły o niezwykłej wyjątkowości tego dnia. A dzisiaj do tego wszystkiego miał dojść czwarty, chyba najważniejszy. Ten dzień oboje mieli zapamiętać jako czas tylko i wyłącznie wzlotów.
Pierwszy powód wydawał się być najbardziej oczywistym. Około godziny dziewiątej Esti stawił się pod pokojem, w którym spokojnie spał sobie jego narzeczony, a w rękach trzymał niewielki torcik, który został upieczony przez Fernando. I to wcale nie było tak, że nie chciał zrobić tego samodzielnie. Bardzo mu na tym zależało, ale niestety jego umiejętności kulinarne były na tak niskim poziomie, że po spaleniu trzech blaszek z biszkoptem po prostu skapitulował i oddał ten zaszczyt starszemu przyjacielowi.
- Wszystkiego najlepszego! - wykrzyknął wchodząc do pokoju.
Posłał Lance'owi szeroki uśmiech, a Kanadyjczyk spojrzał na niego sennym wzrokiem jednocześnie unosząc kąciki ust do góry. Przetarł zaspane powieki i podniósł się do siadu, żeby móc wziąć na kolana prezent od swojego chłopaka.
- No to co, jeden? - Esteban zaśmiał się.
- Jeden - Lance zawtórował mu. - To na dzisiaj zostały jeszcze trzy świeta.
- W sumie to szkoda, że wszystko musi być dzisiaj tak na szybko. Jest dopiero dziewiąta, a my już musimy kończyć twoje urodziny.
- Szkoda? Esteban, przecież bierzemy dzisiaj ślub, to chyba ważne, żebyśmy zdążyli na własną uroczystość - Lance wybuchnął śmiechem. - A teraz pomóż mi się stąd wydostać, bo dzień jest krótki, a my mamy okropnie dużo do zrobienia.
- Niech ci będzie - Ocon przeciągnął się i pomógł swojemu chłopakowi przedostać się na wózek inwalidzki.
- No to co myślisz? Dwa? - Lance podniósł głowę w stronę Estebana i dał mu buziaka w usta.
- Dwa - Francuz odwzajemnił pocałunek.
29 października 2024. Tego pięknego urodzinowego dnia po ponad dwóch latach w śpiączce farmakologicznej, Lance otworzył oczy. Od początku nie było łatwo. Całe leczenie i rehabilitacja. Wiadomość, że Kanadyjczyk już nigdy nie będzie chodził. Dla każdego pewnie wydawało się to dziwne, ale Esteban przeszedł ten okres dużo gorzej niż jego chłopak. Całymi dniami wypłakiwał się Fernando czy Sebowi jak bardzo los jest nieszczęśliwy i jak chętnie oddałby Lance'owi swoje nogi, kiedy sam Stroll po prostu cieszył się, że będzie mógł znowu spędzać czas ze swoim cudownym chłopakiem, za którym tak bardzo tęsknił. Rehabilitacja była trudna i wymagająca, ale Lance pokazał swoją niezwykłą siłę i wzorowo doszedł do takiej sprawności na jaką w tym momencie pozwalało jego ciało.
Esteban popchnął wózek swojego jeszcze narzeczonego w kierunku windy.
- Mamy dzisiaj bardzo dużo do roboty, wiesz? - spojrzał na niego jednocześnie wręczając mu do ręki urodzinowy tort. - Seb pojechał na salę, a Nando czeka na dole. Za godzine pojadę odebrać nasze garnitury, a ty z nim tutaj zostaniesz i ogarniecie jeszcze jedzenie i listę gości - słowa wypływały z ust Estebana niczym potok.
- Uwielbiam to twoje zaangażowanie kochanie - Lance zaśmiał się. - Mi tego cudownego dnia wystarczyłbyś ty. I ten torcik też wygląda smacznie - dodał jeszcze po chwili namysłu.
Esti zaśmiał się tylko jednocześnie uśmiechając się do Fernando, który przywitał ich na parterze.
- Nie zależy mi, żeby było idealnie, ale wolałbym, żeby jedzenie dotarło na miejsce - przejechał palcem po nosie Lance'a. - No to co, ja wybywam po garnitury, a wy bawcie się dobrze.
- Esteban? - Kanadyjczyk przeciągnął ostatnią samogłoskę w jego imieniu. - Pamiętaj, że nie możemy zapomnieć o numerze trzy, przecież to twoje święto.
- Oczywiście, jak tylko wrócę do domu to powspominamy, obiecuję - pocałował Lance'a w policzek i opuścił pomieszczenie.
- Wbrew pozorom też mamy dużo pracy mały - Fernando posłał uśmiech do przyjaciela, który Stroll od razu odwzajemnił.
Reszta poranka minęła niezwykle dynamicznie. Lance i Nando spędzili mnóstwo czasu na dopracowywaniu szczegółów, a Esteban skupił się na smokingach i biżuterii. W międzyczasie do domu młodej pary wrócił także Sebastian, który z dumą oznajmił, że sala jest dopracowana wręcz do ideału.
Informacja ta niezwykle ucieszyła pedantycznego Estebana, który tak jak obiecał, zaraz po powrocie znalazł czas dla Lance'a, żeby powspominać niezwykłą niedzielę, która miała miejsce przecież tylko dwa lata temu.
29 października 2028 roku. Piękna słoneczna niedziela. Austin. Końcówka sezonu, niezwykle trudnego sezonu. Esteban odziany w czarny kombinezon mercedesa siedział w swoim samochodzie przy tabliczce z numerem "1". Po jego policzkach płynęły niekontrolowane łzy. Właśnie wygrał wyścig. A to zwycięstwo oznaczało tylko jedno. Został mistrzem. Mistrzem świata formuły 1 w roku 2028.
To był niezwykły dzień pod każdym możliwym względem. Pewnie też dlatego, że niewiele osób tak naprawdę zdawało sobie sprawę co kryło się za tym mistrzostwem. Esteban nie był zbyt silny psychicznie. Wypadek Lance'a, konflikt z Mickem, wszystko niezwykle go dotknęło. Potrzebował czasu. Roku przerwy na odbudowę. Kilku tysięcy godzin rozmów z przeróżnymi psychologami. Prób zwalczania złych nawyków.
Najbardziej wiarygodne do opisania historii Estebana były jego nadgarstki i przedramiona. Z ogromem blizn po wielu cięciach i kilkunastu miesięcach ciągłego okaleczania. Aktualnie na jednej z rąk, na tle zagojonych ran znajdował się tatuaż z datą. "29.10". Esteban też wygrał walkę. Powrót do zdrowia, nie tylko psychicznego, ale też fizycznego, był niezwykle trudny, ale istotny. Przyniósł Oconowi to, co dla każdego kierowcy jest spełnieniem marzeń.
Esteban dalej pamiętał każdą jedną sekundę z tego wydarzenia. Pamiętał też doskonale przebieg całej imprezy, która odbyła się po sezonie. Po wzniesieniu toastu i podziękowaniu, za sezon, pracę mechaników i innych osób, Francuz zaszył się jak najdalej od alkoholu i głośnej muzyki, a każdą sekundę tego wieczoru i tej nocy, spędził ze swoim narzeczonym. Wszystkim czego potrzebował, była jego obecność.
- Kocham cię, wiesz? - Lance przerwał panującą między nimi chwilę ciszy.
- Ja ciebie też kochanie - po policzkach Estebana popłynęły łzy. - A jak się tak samo popłacze w czasie przysięgi małżeńskiej? Przecież to będzie koniec świata.
- Jak się obudziłem to płakałeś, jakby jutro nie istniało. Jak zdobyłeś mistrzostwo, ryczałeś na oczach milionów. Ten dzień jest naznaczony twoimi łzami, to jasne, że będziesz płakał - Lance zaśmiał się, a niezadowolony Esteban uderzył go łokciem w ramię.
- Lance ma rację - do rozmowy włączył się Fernando. - Ale nie przejmujcie się, to i tak będzie najpiękniejszy dzień w waszym życiu.
- A ja nagram każdą możliwą sekundę - Seb uśmiechnął się.
- Będziesz ryczał tak samo jak Esteban - Lance wystawił język w jego stronę.
- No co ty - Seb próbował się bronić - Oczywiście, że nie będę.
- Przekonamy się za kilka godzin.
A czas, mijał dzisiaj jak opętany. Nim wszyscy się obejrzeli, Esteban stał naprzeciwko Lance'a i uśmiechał się do niego. To był moment, w którym mieli powiedzieć sobie "tak". Mała Millie Albon, kilkuletnia córeczka Alexa i Lily, szła po czerwonym dywanie, a na niewielkiej poduszce, którą niosła, leżały dwie obrączki.
I mimo tego, że nie wyszło idealnie. Mimo tego, że finalnie Seb płakał tak bardzo, że to Fernando musiał nagrać całą ceremonie. Mimo tego, że pedantyczna dusza Estebana, nie została do końca zaspokojona, to było dokładnie tak, jak mogli sobie wymarzyć. Od teraz byli mężem i mężem i oboje byli posiadaczami tego samego nazwiska. Oboje byli przeszczęśliwi. A ich życie było dokładnie takie, na jakie sobie zasłużyli. Najpiękniejsze na świecie.
---
skończyłam🤯
dlatego wyjaśniam dwie kwestie.
pierwsza jest taka, że jak zaczynałam pisać tą książkę, to po świecie chodziły jeszcze dinozaury, a Fernando przyjaźnił się z Estebanem i żaden znak na niebie i ziemi nie wskazywał, że kiedykolwiek będzie inaczej. więc zostawiłam ich w przyjaźni, bo jakoś nie umiałam już w trakcie pisania tego zmienić. poza tym, jestem autorką i wszystko mi wolno😜
drugą kwestią jest kontrowersyjna i niezaakceptowana przez was postać Micka. tak jak już wielokrotnie wspominałam, pisałam na podstawie mojego snu, a tam on był złą postacią. po drugie, po prostu pasował mi tam kontekstem, a także przyjaźnią, która jest pomiędzy nim a Estebanem w realnym życiu. osobiście ciężkie byłoby dla mnie wstawienie na jego miejsce Nikity, którego w stawce w sezonie 2022 nawet nie było, a on sam nieszczególnie mógłby się przyjaźnić z kimkolwiek. co do Micka, miałam w ostatnim rozdziale dość złowieszcze plany, ale ostatecznie uznałam, że nie będę łamać już więcej waszych biednych serc i skupiłam się po prostu na relacji Estebana i Lance'a. i oczywiście, w rzeczywistości Mick ma mój pełen szacunek i w żadnym stopniu nie uważam go, za złego człowieka. po prostu w każdym opowiadaniu ktoś musi być czarnym charakterem, tutaj akurat padło na niego i na tym cały temat powinien się zakończyć.
także chciałabym wam bardzo podziękować, za wszystkie komentarze i opinie, i w ogóle za to, że przeczytaliście moją nieidealną książkę. mam nadzieję, że jeszcze coś tutaj napisze, ale póki co, w maju czekają mnie egzaminy dojrzałości, więc jeśli zacznę coś tutaj dodawać, to raczej przez wakacje.
a ten rozdział dedykuję CiasteczkoPierra , bo to dzięki niej zebrałam się, żeby w końcu go napisać i opublikować.
nat💫
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro