Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chapter 34

– Wychodzę – krzyknąłem do mamy, która i tak pewnie mnie nie słyszała, bo myła podłogę, w kuchni mając słuchawki w uszach. Mówiła, że słuchanie muzyki pozwala skupić się jej na sprzątaniu.

Zarzuciłem plecak na ramie i zamknąłem drzwi od mieszkania. Skierowałem się w stronę swojej pracy, w której miałem spędzić cały dzień. Dzisiaj miałem w szkole wolne, bo podobno jest jakaś deratyzacja. Mają jakieś gryzonie czy coś, dlatego ten dzień spędzę w pracy, jak i następny i weekend.

Przeszedłem przez jezdnie. Usłyszałem brzdęk. Moneta przetoczyła się w moją stronę, nadepnąłem na pieniążek, rozglądając się wokoło, czy ktoś może go zauważył, albo jaką osobę, która go opuściła. Nikogo w pobliżu nie było, no może oprócz śpieszących się dokądś ludzi. Na moją twarz wpłynął uśmiech. Byłem ucieszony, że znalazłem 500 won*. Małe rzeczy a cieszą. Zawsze się przyda. Będę mógł kupić jakąś wodę, czy coś małego do jedzenia.

– Patrzcie tylko – usłyszałem znajomy głos.

Zdumiony patrzyłem na zbliżającego się w moim kierunku Chanyeol'a, który pojawił się właściwie znikąd.

– Jesteś taki szczęśliwy tylko dlatego, że znalazłeś monetę – zachichotał.

Podniosłem się z przysiadu, klnąc na swoje mięsnie, które zaczęły boleć. Spojrzałem na swojego chłopaka, który szczerzył się jak idiota.

– Co ty tutaj robisz? – zapytałem podejrzliwie.

– Zrobiłeś mi awanturę o meble i sprzęt elektroniczny. Ale na widok monety zacząłeś się tak cieszyć, że nie jesteś nawet w stanie zamknąć ust – odrzekł, szturchając mnie w ramie.

– To dlatego, że to szczęśliwa... – przypatrzyłem się monecie, a potem jeszcze raz Chanyeol'owi, którego uśmiech naprawdę przyprawiał mnie o dziwne dreszcze. Zmrużyłem oczy, obserwując jego twarz.

– Ty ją upuściłeś? – spytałem podejrzliwie. To na pewno był on, byłem tego pewien.

Pokręcił głową w zabawny sposób, spoglądając gdzieś daleko.

– W nagrodę za twoje wysiłki rzuciłem tę monetę, żeby zobaczyć, co się stanie. Rezultaty są całkiem niezłe, nie? – dodał słodko. Westchnąłem zirytowany i wyciągnąłem dłoń w jego kierunku.

– Weź ją.

– Zostaw ją sobie. Chyba mówiłeś, że to szczęśliwa moneta?

Nadąłem policzki, poirytowany jego odpowiedzią.

– Nie chcę jej – odmówiłem. - Jak tylko cię zobaczyłem, moje szczęście gdzieś odleciało – dodałem kąśliwie.

– Nie! Nadal ma szczęście – pokiwał palcem z radosną miną. – i to wyjątkowe szczęście.

– Co?

– Idziemy! – złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę, no... właściwe to nie wiem, gdzie mnie ciągnął, dlatego zaprałem się nogami o chodnik.

– Nie widzisz, że przyszedłem do pracy?! – krzyknąłem, wskazując podbródkiem na budynek cukierni, w której pracowałem.

– Zabieram cię tylko na chwilę. Jeśli cię zwolnią, to wezmę za to odpowiedzialność – pociągnął mnie mocniej.

– Możesz już przestać z tym całym braniem na siebie odpowiedzialność? – spytałem wkurzony, bo naprawdę to było wykurzające. – Na samą myśl o tym dostaje gęsiej skórki.

– Ale z ciebie maruda – cmoknął. – Poważnie. Chodź! – puścił mą dłoń i stanął za mną. Położył mi obie dłonie na ramionach i popchnął w stronę otwartego samochodu.

– Co ty wyprawiasz? – krzyknąłem ponownie, próbując się wyrwać.

– No już, wsiadaj do samochodu – wepchnął mnie do środka i sam usiadł obok mnie na siedzeniu.

Samochód ruszył w tylko sobie znanym kierunku.

– Gdzie ty mnie w ogóle wieziesz? – odwróciłem się w jego stronę, posyłając mu wściekłe spojrzenie. – Czy to powtórka z porwania?

– Ależ nie – odrzekł, rozsiadając się wygodnie. Wyciągnął do mnie dłoń.

– Czego znowu? – jęknąłem, widząc ją. Nie odpowiedział, tylko przyciągnął mnie do siebie, sadzając na swoich kolanach.

Chwycił moją twarz w swoje dłonie i delikatnie pocałował. Jego pocałunek był głęboki i stanowczy. Wsadził mi język między wargi, po czym zaczął dokładnie badać wnętrze moich ust, a jego dłonie zawędrowały na moje plecy, wkradając się pod bluzkę. Pogładził boki, powodując ciche jęknięcie, które uciekło z moich ust. Odchyliłem głowę, w bok dając mu dostęp do szyi, którą zaczął delikatnie kąsać.

– Paniczu dojechaliśmy – samochód się zatrzymał, a Chanyeol oderwał się ode mnie, lekko dysząc. Wyjął dłoń spod mojej bluzki, którą natychmiast poprawiłem. Usiadłem na swoim miejscu, poprawiając grzywkę.

– Chodź – powiedział Chan, ponownie wyciągając do mnie dłoń. Wyszliśmy z samochodu na chodnik. Stanęliśmy pod wielkim budynkiem, który okazał się galerią handlową.

– Co my tu robimy?

– Zobaczysz – odpowiedział tajemniczo, pociągnął mnie za dłoń i weszliśmy do budynku.

Chanyeol skierował się od razu do wind, w której nie było nikogo. Wcisnął guzik drugiego piętra. Stałem koło niego, zastanawiając się, po co wziął mnie do galerii. Miałem nadzieje, że nie planuje mi niczego kupować. Wysiedliśmy z windy, chłopak musiał mnie ciągnąć, bo nie chciałem iść. Jedną rękę trzymał w kieszeni.

– Wyrzuć stąd wszystkich – rozkazał jakiemuś facetowi w garniturze, który podszedł do nas. Poznałem, że to asystent matki Yeola.

Mężczyzna lekko się skrzywił, prawie nie dostrzegalnie.

– Paniczu, bez wcześniejszego zawiadomienia to byłoby trochę... – urwał.

– Co z ciebie za szef – mruknął Chan – jeśli musisz prosić o pozwolenie i błagać o zrozumienie? Przestań chrzanić i oczyść to miejsce – rozkazał, idąc do przodu.

– Zamykają o osiemnastej

Rozglądałem się ciekawy, gdzie mnie zaprowadzi. Widziałem mnóstwo ludzi robiących zakupy w tych wszystkich drogich sklepach.

– Każesz mi czekać trzy godziny? – zatrzymał się i groźnie spojrzał na asystenta, który gwałtownie przełknął ślinę.

– P–postaram się coś z tym z–zrobić.

– Zapomnij – Chan się skrzywił. – Sam się tym zajmę.

Podszedł do jakiejś kobiety w szarym uniformie, która ukłoniła się lekko w naszą stronę.

– Gdzie to jest? – Nie miałem pojęcia, o co mu chodzi i ta kobieta najwyraźniej też, bo podniosła głowę i spojrzała na niego zaskoczona.

– Słucham? Mówi pan o...?

– Nie wiesz nawet, o co mi chodzi? – zmierzył ją groźnym spojrzeniem, powodując u niej lekkie drżenie ramion.

– Proszę chwilkę poczekać – zaczęła się rozglądać, szukając czegoś, o co chodziło Chanyeol'owi.

– Natychmiast ją zwolnij – odrzekł, ciągnąc mnie dalej.

– Co?!

Zatrzymaliśmy się przy jakimś sklepie, by zaraz z niego wyjść. Chanyeol wziął do ręki but damski na szpilce, chwycił mnie ponownie za dłoń, ciągnąc dalej. Słyszałem tylko wrzaski tamtej facetki. Miałem już dość tego ciągnięcia, chciałem mu coś powiedzieć, ale się zatrzymał. Byłem ciekawy, co zamierza zrobić, bo staliśmy blisko wielkiego czerwonego urządzenia. Podniósł buta do góry i wbił szpilkę prosto, w biały guzik, powodując włączenie się alarmu w całej galerii. Patrzyłem na mego chłopaka z szeroko otwartymi oczami.

– Pożar! Pożar – panikowali ludzie, przepychając się koło nas.

W ciągu dwóch minut byliśmy sami w centrum handlowym. Obok nas pojawił się asystent. Chanyeol oczywiście miał zadowoloną minę i wyglądał, jakby zrobił coś wspaniałego. Odesłał tego faceta gdzieś, a ja mnie pociągnął do jednego ze sklepów, gdzie można było kupić walizki. Wybrał jedną wyglądającą na drogą, czarną na kółkach. Następnie poszliśmy, gdzieś dalej, ja oczywiście z niechęcią a Chan wybierał rzeczy, ciesząc się przy tym, jak dziecko.

Byliśmy w sklepie z ciuchami, gdzie wybrał komplet dla siebie i dla mnie. Kazał mi się ubrać, więc ubrałem, choć nie obyło się bez sprzeciwów z mojej strony. Wyszedłem z przymierzalni ubrany w krótkie jasnobłękitne spodnie, do tego czarny pasek i niebieską koszulę z krótkim rękawem oraz białe tenisówki, a on natomiast ubrany był w biało–brązowe tenisówki, ciemnoniebieskie spodnie do kolan w jakieś białe wzorki oraz białą lnianą koszulę i miał tak samo, jak ja rzemyk na prawym nadgarstku. Kolejnym i ostatnim, jakim miałem nadzieje, przystankiem okazał się sklep z okularami przeciwsłonecznymi. Tutaj załatwiliśmy wszystko, co potrzeba.

– Idziemy.

Wyszliśmy z opustoszałej galerii. Wsiedliśmy do samochodu Chanyeol'a i gdzieś pojechaliśmy. Starałem się go wypytać, gdzie jedziemy, ale niestety nie chciał mi nic powiedzieć, był nieugięty i mówił, że to niespodzianka. Nie lubiłem niespodzianek, ponieważ nigdy nie wiadomo, co to może być. Wolałem być ostrożny, a znając Chanyeol'a, to wymyślił coś dziwnego, co ponownie mnie wkurzy. A ja naprawdę byłem w stosunku do niego wyrozumiały, oczywiście do czasu. Moja cierpliwość ma swoje granice.

Po godzinie jazdy samochód się zatrzymał.

– Gdzie jesteśmy? – zapytałem, wysiadając zaraz za nim.

Nie odpowiedział, tylko złapał mnie za dłoń. Spojrzałem przed siebie i wydałem cichy okrzyk zaskoczenia, widząc przed sobą stojącego uśmiechniętego Kai'a, Sehun'a i niezbyt zadowolonego Luhan'a i Xiumin'a. Co oni tu robią?

Podbiegłem do nich.

– Co tu się dzieje? – zapytałem Chanyeol'a

– Jedziemy na wycieczkę – wyszczerzył zęby w uśmiechu. Miałem ochotę zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy.

– Na wycieczkę?

– Yhy – przytaknął.

– Niby jaką? Nawet nie powiedziałem o tym moim rodzicom – jęknąłem, łapiąc się za głowę. Będę mieć przejebane i to bardzo.

– Już to zrobiłem – odrzekł.

Podniosłem głowę do góry i wbiłem w niego zszokowane spojrzenie. Gadał z moimi rodzicami i on się zgodzili? No nie wierzę.

– Mam ich pozwolenie, żeby cię ze sobą zabrać – pogłaskał mnie po ramieniu, widząc jak się na niego gapie. – Pomyślałem, że będziesz się czuł nieswojo, gdybyś sam pojechał, więc zaprosiłem też twoich przyjaciół – uśmiechnął się do Luhan'a i Xiumin'a. – Tak może być?

– To po prostu śmieszne – parsknąłem.

Dalej nie wierzyłem, że moi rodzice się zgodzili, zwłaszcza tata, bo on przecież nie przepadał za Chanyeol'em, dał mi wyraźnie to do zrozumienia, kiedy kazał mi z nim zerwać.

– No już, idziemy! – zaklaskał w dłonie jak dziecko i pomógł mi wejść na pokład samolotu.

_____

500 won - 1,60 zł

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro