Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2.

Następnego dnia w szkole, Jane nie myślała o niczym innym, jak o tym co wydarzyło się ostatniej nocy. Nie wiedziała już czy to nie był tylko głupi sen.
Już po wejściu do szkoły spotkała dwójkę przyjaciół. Jej specyficzny charakter zezwolił na zaczecie rozmowy chamsko:
- Hmm, jak tam się bawiliście razem ostatniej nocy ? - uśmiechnęła się szyderczo.
Spojrzeli z zakłopotanie na siebie, na nią, po czym ich wzrok przeniósł się na kamienną posadzkę w szatni gimnazjalnej.
- Słuchaj Jane... - wymamrotała cicho lisa.
- Długo nie wracałaś - kontynuował jej towarzysz - słyszeliśmy trzask a nie wracałaś, nie odbierałaś nawet telefonów.
Jane pospiesznie wyciągnął z kieszeni telefon, odblokowała go, weszła w spis połączeń i przysunęła ekran chłopakowi do twarzy mówiąc:
- To ciekawe..
- Ale my naprawdę się martwiliśmy Jannie...
- Nie mów tak do mnie, nie zasługujesz na to! - przerwała mu.
- Ale myśleliśmy że ty już odeszłaś... -  zakończył na co Jane prychnęła szyderczym śmiechem.
- I dlatego postanowiliśmy sobie pójść?! Od tak?!
- Przespaliśmy się okej?! - wrzasnęła tak zdenerwowana Lisa, że w jej oczach pojawiły się łzy. Nastała chwila ciszy a oczy uczniów obecnych w szatni skierowały się na nastolatkę.
- A ja nie, bo musiałam całkiem sama, w nocy, w mrozie wracać spacerem do domu. - odezwała się w końcu Jane nie ukrywając jednak zaskoczenia.
Lisa wybuchła płaczem i wybiegła z szatni. Tłum zajął się sobą.
- Słuchaj Jannie - Brad bardzo przybliżył się do dziewczyny i objął ją w pasie przygniatając do ściany i szepcząc:
- Zależy mi na tobie... ona tak bardzo tego chciała a mi tego brakowało i jakoś tak wyszło. Ale jeśli jestes zazdrosna.. - na te słowa Jane stanowczo odepchnęła od siebie chłopaka. Wszystkie oczy znów zatrzymał się na nich.
- Jesteś żałosny! Mam Cię dosyć. Cieszę się że mnie tam zostawiliście bo przeżyłam coś o wiele lepszego niż wasza nocka! Nie odzywaj się już do mnie.
                           ******
Po pierwszych dwóch lekcjach Jane wybrała się do biblioteki szkolnej. Siadła przy jednym z sześciu komputerów i wyszukała w internecie "Freddy's Fasbear's Pizza". Wyszło jej dużo zdjęć i informacji ale chciała wiedzieć tylko jedno:
Pon : 8-15
Wt : 8-16
Śr : 9-17
Czw : 8-14
Pt : 10-17
Sob : 7-22
Niedz : 7-22
"Specyficzny rozkład godzin jak na restaurację"
Wyjęła telefon i szybko zrobiła zdjęcie forum pizzerii na monitorze komputera.
"Szlag kończę dziś lekcje o 15:30" Jednak długo nie myślała co robić. Była godzina 10:30.
Jane poczekała aż zadzwoni dzwonek na lekcje po czym niezauważalnie wymknęła się z budynku i skierowała na uliczkę którą przechodziła ostatniej nocy.
Gdy dotarła do ciężkich, metalowych drzwi była już godzina jedenasta. Było jasno; i na zewnątrz i w środku lokalu. Dała się też słyszeć głośna muzyka. Wyglądało to wszystko zupełnie inaczej niż wtedy... I w tym momencie, gdy chwyciła za zimną klamkę, straciła nadzieję.
"Jestem idiotką, to wszystko nie działo się naprawdę."
Nagle jednak drzwi otworzyły się i stanął w nich szczupły, wysoki, dość młody mężczyzna, ubrany w fioletowy, nietypowy strój ochroniarza. Twarz tez miał siną koloru niemalże jak ubranie.
- Ho ho! - zaśmiał się przyjaźnie - Widzę że i młodzież mamy zaszczyt gościć! Chcesz wejść? Zapraszamy!
Jane bez słowa, w lekkim szoku i stresie ominęła mężczyznę i weszła do środka. Wszystko było inne, tak inne że Jane nie wiedziała gdzie jest i gdzie iść. Stanęła i zaczęła się rozglądać. Wtedy mężczyzna podszedł do niej i przyjaźnie chwycił za ramię.
- Nigdy tu nie byłaś, prawda? Chodź, zaprowadzę Cię na przedstawienie.
Ostatni wyraz zabrzmiał jakoś dziwnie, dziewczynę przeszył dreszcz.
Szli krętymi korytarzami a muzyka z każdym krokiem była głośniejsza. Jane starała się tym razem zapamiętać drogę.
W końcu weszli na dużą salę z sześcioma długimi stołami, nakrytymi obrusami, talerzykami, kubkami i jedzeniem, oraz dużą sceną, na której stał Freddy, Chica oraz Bonnie.
Jane siadła na jednym z krzesełek. Dzieci ucichły, a wtedy animatroniki się odezwały. Ich głos był strasznie sztuczny, mechaniczny, okropnie się zacinał.
- Wi-wi-witajcie dzie-dzieci! - powiedział miś - Za-zapraszamy was na naszą pio-o-osenkę.
Cała trójka zaczęła wesoło spiewac. Gdy skończyli, Chica powiedziała:
- A-a-a teraz przed-dstawiamy wam nasz-szego przyjaciela, któ-którego dawno z nami nie by-było!
- A o-o to Foxy! - zakończył Freddy, ale nikt nie wyszedł zza kurtyny.
- Foxy! - powtórzył.
I za trzecim razem nie było żadnej reakcji.
Wśród dzieci i ich rodziców narodziło się zamieszanie.
- Przepraszamy, pojawił się problem techniczny, zaraz wracamy. -  powiedział pospiesznie widocznie zdenerwowany Freddy, nie zacinając się wcale. Wyszedł, a pozostałe dwa animatrony zaczęły coś śpiewać.
Korzystając z powstałego zamieszania, Jane zakradła się za kurtynę, żeby zobaczyć co się stało z Foxy'm.
- Co ty najlepszego wyprawiasz?! - usłyszała zdenerwowany, nieznany jej, niski głos.
- Nie wychodzę tam. - odpowiedział inny głos.
Wychyliła się trochę bardziej. Stał tam Foxy i jakiś straszny animatronik, którego nigdy jeszcze nie widziała, którego nie było na scenie ani nawet na żadnym z plakatów. Był koloru zgniło zielonego, był strasznie poszarpany i ohydny. W dziurach na klatce piersiowej widać było dziwnie żywą czerwień.
- Co ci odbija Foxy? - spytał trochę łagodniej.
- Dlaczego musimy mu służyć?
- Foxy... - siadł na skrzynce. Ostatnie słowa wypowiedział naprawdę łagodnie.
- Rozumiem cię, ale tak już niestety jest. Chodź.
Jane wybiegła spowrotem na salę i siadła na swoim miejscu. Freddy już stał na scenie i śpiewał z pozostałą dwójką.
- No wię-ęc Foxy! - powiedział nagle, a lis wyszedł zza kurtyny. Zachowywał się zupełnie inaczej niż kilka sekund temu poza sceną. Byl pewny siebie, wesoły i... jego głos również się zacinał.
- To-to ja, wasz Foxy, za-zapraszam was do mo-mojej szkółki pi-pi-pirackiej. - dalej mówił swój tekst.
"Manipulacja, są do tego zmuszani. Tak jak myślałam, oni mają dusze."
Foxy spojrzał w stronę dziewczyny. Widocznie się ucieszył, zaczął jeszcze pewniej się zachowywać.
Ale potem stanął jak wryty, obserwując jak tamten mężczyzna w fioletowym stroju podchodzi do Jane, chwytają za ramię, mówi coś, a ona wstaje i idzie za nim.
- Fo-Foxy? - powiedział Freddy.
- Nie! - krzyknął, na co mężczyzna spojrzał na niego.
Foxy wiedział, że musi działać, że dziewczyna nie może iść za mężczyzną. Korzystając z jego uwagi skoczył ze sceny i upadł bez kontroli na ziemi nie ruszając się. Powstało jeszcze większe zamieszanie, a mężczyzna puścił Jane i gdzieś pobiegł. O to Foxy'emu chłodziło.
Dziewczyna patrzyła w bezruchu na tłum, po czym pobiegła do wyjścia.
"Wrócę tu wieczorem..."

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro