Rozdział 1.
- Dowidzenia tato! - krzyknąłem przed tym jak drzwi zostały zamknięte.
Podskoczyłem z radości i tupnąłem nogą o podłogę jak małe dziecko.
Nareszcie nastąpił ten dzień. Wraz z moimi 19-tymi urodzinami przyszedł wyjazd mojego ojca a wraz z nim, przejęcie przeze mnie całego biznesu.
Lokal był nareszcie mój. Mogłem nim zarządzać i zbierać największą porcję pieniędzy!
Wskoczyłem na fotel na kółkach, stojący przed biórkiem, zakręciłem się na nim dwa razy po czym zatrzymałem i otworzyłem jedną z szuflad.
Szaleńczy uśmiech nie znikał z mojej twarzy.
Nie musiałem już chodzić do żadnej szkoły, miałem załatwioną przyszłość.
W szufladzie leżał zestaw wielkich, metalowych kluczy.
Schowałem je w pięści po czym wyskoczyłem z pokoju i zamknąłem go jednym z kluczy.
Wybiegłem na wielką salę.
Przede mną znajdowały się długie stoły nakryte świerzymi talerzami, szklankami i chusteczkami. A przed stołami główna atrakcja. Wielka scena na której jutro roboty bętą tańczyć i zabawiać moje źródełka pieniędzy.
Wszystko było gotowe na jutrzejszy dzień, co nie zmieniało faktu, że coś ciągnęło mnie do ponownego zwiedzenia całego budynku.
Nie przestając się śmiać, ruszyłem w głąb jednego z korytarzy, na którego końcu znajdował się pokoik z monitoringiem, przygotowany dla faceta, który przyjdzie tu jutrzejszej nocy by pilnować mojej restauracji podczas gdy ja będę sobie spokojnie spał.
W całym budynku było aż za czysto.
Na koniec wszedłem do pokoju w którym znajdowały się maszyny.
Ciekaw byłem kto wpadł na pomysł stworzenia ich. Ale ktokolwiek to był, tylko pogratulować.
Czerwone policzki królika, misia i kurczaka były tak czyste, że możnaby pomyśleć, że słońce, które czekało na mnie daleko za wszystkimi ciemnymi korytarzami, się od nich odbijało.
Pogłaskałem misia po głowie.
"Jesteś mój" - pomyślałem.
Wychodząc zamknąłem pokój na klucz po czym skierowałem się do wyjścia z restauracji.
Po upewnieniu się, że tego wszystkiego pilnują zamknięte szczelnie, grube, metalowe drzwi, spojrzałem na słoneczne niebo i ponownie się uśmiechnąłem.
Mógłbym rozkoszować się tą chwilą bez końca gdyby nie to, że musiałem jeszcze się z kimś spotkać.
Na własnych nogach pobiegłem wprost do mojego mieszania, umieszczonego całkiem niedaleko.
Otworzyłem pośpiesznie drzwi wejściowe do klatki schodowej, a później do kawalerki.
Spojrzałem na stół. Kieliszki, talerze, świece, a w lodówce danie główne i wino. Wszystko gotowe.
Położyłem się na kanapie i czekałem.
Gdy wybiła godzina 17, a za oknem zrobiło się mrocznie, podniosłem się i przebrałem w elegancką koszulę i spodnie, po czym stanąłem przed lustrem.
Przeczesałem dłonią bujne, ciemno-brązowe włosy i przyjżałem umięśnionej sylwetce. Tak, byłem niczego sobie.
Nagle usłyszałem dzwonek do drzwi. Otworzyłem je a widząc swoją dziewczynę, pocałowałem ją delikatnie po czym zaprosiłem do naszego mieszkanka.
Po wyrazie jej twarzy mogłem dostrzec, że jest zadowolona widokiem nakrytego stołu.
- Vincuś, ty dżentelmenie. - powiedziała cicho po czym wtuliła się we mnie.
Zaprosiłem ją do stołu i podałem jej
ulubione danie - krewetki w jej ulubionej sałatce oraz nalałem wina.
- Więc? - zapytała mocząc usta w czerwonym napoju - Jak nazywa się twoja nowa miłość?
- Freddy's Fazbear's Pizza - odpowiedziałem usatysfakcjonowany.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro