Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdzial 4.

Tej nocy nie wróciłem do domu. Musiałem sprzątnąć każdą najmniejszą smugę krwi z mojego lokalu. Gdybym przegapił najmniejszy szczegół, wiem, że wszystkie moje plany i marzenia ległyby w gruzach. Nie mogłem do tego dopuścić. Nie teraz, nie z własnej głupoty. Po około godzinie przestałem płakać. Byłem po prostu wściekły i zaciskałem tylko zęby w złości. Nie miałem pojęcia co zrobić z ciałem dziewczynki. W ostateczności postanowiłem ukryć je w schowku za moim biurem, do którego i tak nikt nie chodził, a w najbliższym czasie wymyślić co dalej. Czy powiem Rose co zaszło? ...

Nie. Powiem, że miałem dużo pracy i zasnąłem na krześle. Nie może wiedzieć. Nie ona i nie teraz.

Po dokładnym sprzątnięciu zostało mi już tylko zamartwienie się nad losem biednej, rozebranej na części Chicki. Gdyby tylko dało się ją jeszcze złożyć, ale nie. Była porysowana, jej części miały wgniecenia i dziury wywołane uderzeniami siekiery. Znów poczułem jak robię się czerwony ze złości. Cholerne dziecko. A ja nadal nie wiem, o co jej chodziło.

Pozbierałem fragmenty animatrona i zaniosłem do pokoju z zapasowymi częściami. Postanowiłem, że jutro zadzwonię po kogoś, kto mi naprawi robota. Jednocześnie przypomniałem sobie o zatrudnieniu nocnego stróża. To też musiałem zrobić jak najszybciej, żeby on się zajmował takimi przypadkami, ja jak widać nie mam na to nerwów.

Obudziłem się w swoim biurze około godziny 7 rano, za niecałą godzinę otwarcie. Zabrałem swoje rzeczy i wyruszyłem do domu, jako ze dzisiaj nie musiałem siedzieć całego dnia w biurze. Zatrudniłem już kilku pracowników i dzisiaj to oni mięli pilnować porządku. Cicho wkradłem się do mieszkania i powoli zamknąłem drzwi. Gdy się odwróciłem, moje oczy od razu napotkały wściekły wzrok Rose.

- Hej skarbie - powiedziałem niepewnie, marszcząc brwi w obawie, że od razu na mnie nakrzyczy.

- Zanim zrobię Ci awanturę, posłucham wyjaśnień. No dalej. - założyła nogę na nogę.

- To naprawdę nic takiego. Miałem dużo pracy jak już mówiłem, zasnąłem z długopisem w dłoni. Przeglądałem zgłoszenia a było tego naprawdę dużo. Przepraszam kochanie. Nie odbierałem bo wyciszyłem telefon, żeby nic mnie nie rozpraszało, byłem już naprawdę zmęczony. Wybacz, że nie zadzwoniłem.

Dziewczyna wzruszyła ramionami i westchnęła.

- Następnym razem chcę chociaż mieć z tobą kontakt - wstała, wzięła swoją torebkę i pocałowała mnie czule - Będę koło 17, miłego dnia.

Po tych słowach wyszła z mieszkania a ja z ulgą opadłem na kanapę. Byłem naprawdę zaspany i teraz wreszcie mogłem chociaż godzinę odpocząć.

Prysznic bardzo mnie rozbudził. Przebrałem się w coś świeżego i siadłem przed komputerem. Musiałem teraz przejrzeć zgłoszenia na nocnego stróża. Nie było ich zbyt wiele i wybór nie był ciężki. Każdemu napisałem, że być może się z nim skontaktujemy, a z jednym umówiłem się na spotkanie. O 15 siedziałem w kawiarence na skraju ulicy i przyglądałem się dokładnie niewiele starszemu ode mnie chłopakowi. Mówił ciągle, że kocha pracę z dreszczykiem, a gdy powiedziałem mu o zniszczonym animatronie stwierdził, że się na tym zna i może się tym zająć. Po tych słowach od razu zaprowadziłem go do pizzerii. Ciągle się uśmiechał i wszystko podziwiał. Kiedy weszliśmy do pokoju z zapasowymi częściami animatronów, od razu wziął się za reperowanie Chicki. Uśmiech nie schodził mu z twarzy.

W pewnym, momencie przerwał, odwrócił się w moją stronę i zapytał zadowolony:

- Pan chyba nie jest niczego świadom. Wie pan kto był wcześniej właścicielem lokalu?

- Nie rozumiem co Pan bredzi. Wiem, bo był nim mój ojciec a teraz proszę się zabrać do pracy - powiedziałem marszcząc brwi, po czym wyszedłem i skierowałem się do kuchni. Zrobiłem sobie kawę i zamknąłem oczy, oddychając spokojnie.

Chwyciłem rozgrzany kubek po czym zacząłem iść w stronę swojego gabinetu. Zamarłem, gdy zobaczyłem otwarte drzwi. Odstawiłem kawę powoli na ziemię w miejscu, gdzie stałem i zacząłem iść w stronę biura. Powoli wszedłem do pomieszczenia, serce biło mi nadzwyczaj szybko. Ujrzałem kolejne otwarte drzwi, tym razem na wąski korytarzyk prowadzący do schowka. Położyłem dłoń na rękojeściu scyzoryka i powoli wyjąłem go w pochwy (o czym wy myślicie zboczeńce).

W drzwiach od schowka ujrzałem przestraszonego nocnego stróża. Trzymał na rękach martwe ciało dziewczynki i właśnie kierował się do wyjścia. Widząc mnie cofnął się i otworzył szeroko oczy. Wszedłem za nim do schowka. Chwycił miotłę i przyjął pozycję obronną.

- Nie zbliżaj się! Więc ty też?! Jednak wiesz co tu zaszło i jesteś taki sam! - po jego poliku spłynęła łza.

- I co teraz zrobisz - wypiąłem klatkę piersiową do przodu pokazując mu, że się nie boję.

- Powiem! Powiem im wszystkim! Zlikwidują to miejsce raz na zawsze! - krzyknął chłopak po czym rzucił się na mnie. Odepchnąłem go na bok, wytrąciłem z dłoni miotłę i wbiłem nóż prosto w serce, po czym powtórzyłem czynność kilka razy. Poczułem jak cała złość ze mnie spływa. Oddychając szybko spojrzałem na martwe ciało chłopaka z góry. Nie miałem zamiaru płakać, sam sobie na to zasłużył. Zatrzasnąłem drzwi i wróciłem do gabinetu.

Po umyciu rąk i twarzy i upewnieniu się, że nie mam na sobie śladów krwi, wyjąłem telefon z kieszeni i przyłożyłem go do ucha.

- Cześć kochanie. Wybacz, ale muszę dzisiaj też zostać w pracy. - powiedziałem miło - Tak, zatrudniłem nocnego stróża i muszę mu wszystko dokładnie wytłumaczyć, rozumiesz. Tak, oczywiście, że możesz zaprosić Amande. To miłej nocy, kocham Cię.

Rzuciłem telefon na biurko i siadłem na krześle.

I znowu wstałem, czując kolejny przypływ złości.

Co ja do choler robię?! Jestem mordercą!

Nie myśląc co robię kopnąłem z całej siły w ścianę po czym zwinąłem się z bólu na podłodze. Usłyszałem nieprzyjemny odgłos ale nie wiem czy wydała go moja kość, czy ściana. Trzymając się za stopę rzucałem przekleństwa na prawo i lewo. Wreszcie gdy ból chociaż w pewnej mierze ustąpił, wstałem, podtrzymując się na krześle i wtedy dostrzegłem wgniecenie w ścianie. Ponownie zamarłem w bezruchu. Usiadłem na podłodze w miejscu wgniecenia i oderwałem kawałek tapety.

Wszystkie ściany były z cegieł, ale ten fragment zasłonięty był deskami. Szybko zacząłem wyrywać deski, widząc za nimi pustą przestrzeń. Po kilku minutach starań udało mi się. W ścianie zrobiona była dziura, a w niej leżał jakiś notes i kilka luźnych kartek.

Niepewnie podniosłem zakurzony notes i przejechałem po nim ręką.

Widniał na nim napis "Mark" a niżej "Freddy's Fazbear Pizza". Na samym dole okładki widniała data sprzed 6 lat.

Odłożyłem zeszyt i spojrzałem na luźno porozrzucane kartki. Były to zdjęcia, spięte ze sobą po dwa. W każdej parze jedno zdjęcie ukazywało martwe ciało w kałuży krwi, a drugie metalowego animatrona. Ale animatrony ze zdjęć zupełnie różniły się od tych, które stały za kurtyna kilkanaście metrów od miejsca, w którym siedziałem.

Patrzyłem na zdjęcia a serce biło mi jak nigdy wcześniej. Poczułem jak kręci mi się w głowie po czym opadłem na zimną posadzkę.

---------------------------------------------

Jestem okropnym, złym człowiekiem. Nie wiem, co ja sobie wyobrażam, tak bardzo Was zaniedbuję. Jestem cholernym leniem wybaczcie. Nie wiem, czy uda mi się naprawić aktywność tutaj ale postaram się. Wiem, ile razy już obiecywałam, ale musicie mi wybaczyć. Swoją drogą nie musicie, tylko możecie, jeśli chcecie.

Mam nadzieję, że rozdział ujdzie, komentarze mile widziane ^^

(Możecie mnie hejcić jak chce

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro