58. Wasza pierwsza kłótnia
Profesor - Weszłaś do domu uśmiechnięta jak nigdy dotąd. Rzuciłaś wszystkie rzeczy na stół, zdjęłaś kurtkę i pobiegłaś do salonu. Zastałaś tam Sergio w stosie papierów, jakiś planów, makiet, książek i innych tego typu rzeczy.
- Co robisz? - zapytałaś go.
- Pracuję... - odparł krótko, stojąc nad papierami. - Nie przeszkadzaj.
- Jakimi planami? Co ty znowu planujesz?
- Później ci powiem, nieważne.
- Ale za to ja muszę ci coś powiedzieć, teraz! - uśmiechnęłaś się i podbiegłaś do niego - Patrz! - pomachałaś mu dwoma biletami przed twarzą. - Prezent na urodziny!
- Super - znów krótka odpowiedź bez żadnej nuty radości.
- O co chodzi do cholery!? - stanęłaś przed nim, odtrącając go od jego planów. Spojrzałaś mu w oczy. - Nie cieszysz się?
- Cieszę! Ale mogłabyś się odsunąć? Pracuję! - podniósł głos, ale po chwili uspokoił się i powiedział. - Proszę...
Odsunęłaś się lekko i spojrzałaś na plany.
- Sergio..... Po co.... Mieliśmy już skok na Mennice.... Mamy mnóstwo pieniędzy...
- To tutaj to Bank Narodowy.
- Po cholerę teraz robisz na niego napad?
- BO ANDRES CHCIAŁ TO ZROBIĆ! Dokończę jego plan.... - przymknął lekko oczy.
- Czemu ty zawsze musisz dokańczać czyjeś plany! Czemu teraz ten Bank Narodowy jest tak ważny!? Przychodzę do ciebie z niespodzianką, a ty mi z planami wyskakujesz! Czemu nie możesz zacząć realizować swoich planów! - spojrzałaś prosto w jego oczy. - Andres podczas napadu na Mennice zginął.... Chcesz aby znów ktoś zginął w tym napadzie!?
- Oczywiście, że nie... Ale..
- No właśnie! - przerwałaś mu ostro. - To zostaw te papiery!
- [T.I].... ja...
Wkurzona odeszłaś, rzucając bilety na stół, na którym były plany. Wzięłaś kurtkę i torebkę i wyszłaś z domu.
Berlin - Minęło kilka dni od dnia napadu na Mennice. Byłaś właśnie w łazience i przemywałaś twarz.
- Hej [T.I], też już masz dość? - zapytała Nairobi, wchodząc do łazienki.
- Nic mi nie mów.... Chciałabym się już znaleźć w swoim domu, w swoim łóżku, przykryta kocem z kubkiem kawy - odparłaś zmęczonym głosem, na co dziewczyna się lekko zaśmiała.
- Oj ja też, baaardzo - stanęła przy drugiej umywalce i przemyła twarz.
- Dobra, pójdę na chwilę do Berlina, a potem dalej pilnować zakładników.... - chwyciłaś mocniej broń i wyszłaś z łazienki.
Pov. Berlin
Siedziałem w gabinecie cudownego Arturito, na jego boskim fotelu. Wygodny był ten fotel. Trochę się pokręciłem na nim.... Nieważne. Oparłem się o oparcie i patrzyłem na jakieś dokumenty leżące na stole. Leżało tam też zdjęcie Moniki.... Oraz jego żony. Ale szmaciarz. Nagle drzwi do gabinetu sie otworzyły i do środka weszła Ariadna. Odłożyłem szybko zdjęcia i spojrzałem na nią z uśmieszkiem na twarzy.
- A ty tu czego? Nie zostałaś zaproszona.... - oparłem brodę na ręku i patrzyłem na nią ze znudzeniem.
- Przyszłam, ponieważ.... - podeszła szybkim krokiem do biurka i stanęła obok mnie. Odwróciłem się do niej z uniesionymi brwiami - Słyszałam, że miałeś pięć żon...
- No ta. I co związku z tym?
- Nie chciałbyś mieć kolejnej?
- Chciałbym - wstałem i ją wyminąłem. - I nawet wiem już kogo..
- Ta? Kogo?
- Jedną pannę z bronią, która jest w tej Mennicy, [T.I] - uśmiechnąłem się na myśl o niej.
- Aha..... A nie chcesz mnie?
- Nie jestem zainteresowany.... - usłyszałem jakieś kroki za drzwiami. - O moja przyszła żona idzie! - chciałem podejść do drzwi... Ale
Szybkim krokiem udałaś się do gabinetu. Otworzyłaś drzwi i zamarłaś. Andres całował się z tą szmatą, Ariadną. Zaczęły napływać ci łzy do oczu. Berlin gdy tylko na ciebie spojrzał, od razu odkleił się od dziewczyny i podszedł do ciebie.
- To nie tak jak myślisz! Przysięgam! To ona mnie pocałowała! - zaczął nadawać jak szalony, machając przy tym rękoma. - Naprawdę!
- Przestań Andres! Widziałam wszystko! - krzyknęłaś. Łzy leciały ci po policzkach. - I to jeszcze z zakładniczką!? Z nią!?
- Z piękna zakładniczką - uśmiechnęła się rozpromieniona Ariadna.
- ZAMKNIJ SIĘ! - ryknęłaś, dotykając lekko palcami spustu broni. - Inaczej będziesz jedyna, która nie wyjdzie stąd żywa!
- Kochanie proszę..... Uwierz mi.... [T.I]!
- Zostaw mnie Berlin! - warknęłaś - Proszę bardzo, dalej się z nią miziaj. Nie przeszkodę więcej! - krzyknęłaś i wyszłaś stamtąd.
Denver - Siedziałaś na kanapie i bez wyrazu wpatrywałaś się w spadające po oknie krople deszczu. Aktualnie czułaś jakąś pustkę, której nic, ani nikt nie byłby w stanie zastąpić.
Byłaś sama w domu. To był jedyny moment, w którym byłaś naprawdę wolna. Nie miałaś żadnych ograniczeń ani problemów... do czasu. Czekałaś aż Denver wróci do domu. Bardzo nie lubiłaś tego momentu. Od dłuższego czasu wam się nie układało, ale dziś miało być jeszcze gorzej.
Na poczatku było idealnie, jak w bajce. Codziennie przynosił ci kwiaty, szeptał do ucha miłe słówka, śmialiście się razem i oglądaliście wieczorem horrory pod kocykiem. Cudownie wspominałaś te chwile.
Teraz Denver był... inny. Odkąd wpadł w złe towarzystwo, co ciągle mu wypominałaś, stał się agresywny, nahalny, tajemniczy. Nie mogłaś tego zrozumieć. Ciagle się kłóciliście, darliście się na siebie... Miałaś tego dość. To nie był ten sam Denver, co kiedyś. Ten sam kochający Denver, którego poznałaś tak niedawno, jednak czułaś jakbyś znała go całą wieczność. To nie był twój Denver... to był potwór..
Zatracona w swoich własnych myślach siedziałaś bezczynnie na kanapie. Nagle usłyszałaś, że ktoś otwiera drzwi, a twoje serce momentalnie zaczęło szybciej bić.
- Denver? - zapytałaś cicho i podeszłaś do drzwi.
- A kogo się spodziewałaś? Leonardo DiCaprio? - zapytał z kpiną.
- Ja po prostu.. martwiłam się o ciebie. Tak długo cię nie było.
- Zostaw mnie w spokoju!
- Nawet nie powiedziałeś mi gdzie jesteś!
- Nie jesteś moją matką, ani księdzem żebym musiał ci się ze wszystkiego spowiadać!
- Ale jestem twoją dziewczyną i mam prawo się o ciebie martwić i wiedzieć, gdzie się włóczysz!!
- Nie masz wobec mnie żadnego prawa!! - krzyknął wściekły i uderzył cię pięścią z całej swojej siły.
Poczułaś jedynie piekący ból oraz krople krwi, które kapią ci po policzku. Widziałaś jak wszystko ci się rozmazuje, a świat zaczyna wirować. Upadłaś na podłogę i spojrzałaś na Denvera.
Był w szoku. Nie wiedział co powiedzieć.
- Kochanie ja... ja.. - jąkał się.
Podniosłaś się ciężko i spojrzałaś mu prosto w oczy.
- Do czego musiało dojść, żebyś w końcu przestał na mnie wrzeszczeć.. - powiedziałaś ze łzami w oczach i wyszłaś z domu trzaskając drzwiami.
Helsinki - Właśnie robiłaś obiad dla siebie i twojego chłopaka. Uwielbiałaś gotować, to sprawiało ci ogromną przyjemność. Akurat dziś robiłaś pierogi. Nałożyłaś wam na talerze i zawołałaś Helsinki:
- Kochanie! Obiad gotowy!
Usiadłaś do stołu i czekałaś. Minęła chwila, ale nie usłyszałaś żadnej odpowiedzi.
- Helsinki? - ponowiłaś pytanie, jednak odpowiedziała ci tylko cisza - Hmm..
Wstałaś od stołu i poszłaś zobaczyć czy Helsi jest w swoim pokoju. Zastałaś go siedzącego na łóżku i wpatrującego się w jakieś zdjęcie. Podeszłaś do niego, a on gdy tylko cię zobaczył otarł pojedynczą łzę.
- Kochanie co się stało? - usiadłaś koło niego.
- Nie nic... - szepnął i schował zdjęcie.
- Co to jest? - zapytałaś i je mu zabrałaś.
Na zdjeciu był Helsinki i jakaś dziewczyna w wojsku. Śmiali się razem i przytulali.
- Kto to jest? - zapytałaś lekko zirytowana.
- To.. to moja przyjaciółka z wojska...
- Co się z nią stało?
- Niestety zginęła - powiedział i rozpłakał się na dobre.
- Helsinki... tak mi przykro.
- Przykro ci?! Co ty możesz o tym wiedzieć?! Kochałem ją rozumiesz?!
- Nie wiem czy pamiętasz, ale ja też byłam w wojsku i nie tylko ty straciłeś tam ukochaną osobę! A jeśli tak bardzo ją kochasz, to proszę bardzo rycz sobie dalej do jakiegoś bezwartościowego obrazka! - krzyknęłaś i wyszłaś.
Rio - Wróciłaś do domu i od razu zdjęłaś wysokie szpilki i przebrałaś się w coś wygodnego. Zrobiłaś sobię kawę i usiadłaś przy stole koło swojego chłopaka. Rio siedział zgarbiony przy komputerze i pisał coś na klawiaturze. Nie byłaś w stanie pojąć, co dokładnie robi, jednak wiedziałaś, że napewno nie jest to łatwe... ani legalne.
- Kochanie... - położyłaś głowę na jego ramieniu.
- Co ty chcesz? - zapytał zirytowany i nawet na ciebie nie spojrzał.
- Zostaw to - mówiłaś spokojnie i chciałaś zamknąć mu laptopa.
- CO TY ROBISZ?! Nie widzisz, że coś robie?!
- Ciągle coś robisz na tym komputerze.. Nie masz już dla mnie czasu! Mam tego dosyć rozumiesz!
- Yhy ta - mruknął cicho i cię zignorował.
- UGH! Mam dosyć! To koniec! Wychodzę!
- Yhy...
Ubrałaś się i wyszłaś. Byłaś taka wściekła. Łzy spływały ci strumieniami po policzkach. Nagle poczułaś za sobą czyjąś obecność oraz czyjąś rękę na swoim ramieniu.
- Hej ślicznotko - powiedział jakiś przypakowany facet. Obok niego stał drugi - zgubiłaś się? Czy twój chłoptaś nie może się wywiązać z umowy?
- Co? - zapytałaś zdezorientowana.
Mężczyzna wyciągnął pistolet.
- Powiedz mu, że ma czas do końca tego tygodnia inaczej może się pożegnać z życiem... i ty także.
Faceci wsiedli do czarnego samochodu i odjechali. Stałaś roztrzęsiona na środku ulicy i nie wiedziałaś co ze sobą zrobić. Wiedziałaś jedynie, że Rio nie ujdzie to na sucho.
Tokyo - Piątek. Nareszcie! Cały tydzień czekałaś na tę chwilę. Miałyście dziś iść z Tokyo na wielką imprezę do twojej przyjaciółki. Alkohol, muzyka, faceci... miało być grubo.
Przygotowywałyście się do tego już od rana. Wzięłyście razem ożeźwiającą kąpiel, zrobiłyście maseczki, ale głownie się wygłupiałyście. Wreszcie nadszedł czas wyboru sukienek.
- Nie wiem! - krzyknęła zrozpaczona Tokyo - Tego jest tak dużo - rzuciła się ma stertę ubrań - A ja i tak nie moge nic znaleźć.
- Spokojnie damy rade - powiedziałaś wciskajac się w jedną z najkrótszych sukienek jakie miałaś.
- Ugh ty nawet w worku na śmieci wyglądałabyś sexi! - krzyknęła a ty tylko się zaśmiałaś - No co taka prawda!
- Dobra wstawaj. Musimy cię ogarnąć.
Tokyo powoli wstała i spojrzała zrezygnowana w lustro.
Mijały godziny, podczas gdy przymieżałyście różne sukienki, buty i torebki. Ubrania latały po całym domu.
- Wow Tokyo! Ta jest boska!
- Hmm w sumie - Tokyo obróciła się i obejrzała się - No muszę przyznać, że nie jest źle.
- Nie jest źle?!?! Dziewczyno! Wyglądasz bosko!
- No dobra! Wyglądam bosko! - krzyknęła i obie się zaśmiałyście.
Do sukienek dobrałyście jeszcze buty i zrobiłyście dosyć mocny makijaż.
- Wyglądamy jak milion dolarów - stwierdziła Tokyo.
- Możemy ruszać w miasto!
W świetnych humorach wyszłyście z domu.
W końcu dotarłyście do domu twojej koleżanki. Weszłyście i od razu usłyszałyście głosną muzykę i mocny zapach alkoholu.
- No to zaczynamy imprezę! - krzyknęła Tokyo i porwała cię do tańca.
Tańczyłyście tak dobrą godzinę upijając się niemal do nieprzytomności. Nagle podeszła do was twoja koleżanka.
- [T.I.]?! Jak się cieszę, że przyszłaś!
- Hej kochana! - krzyknęłaś o rzuciłaś się jej na szyję.
- Wiecie co - powiedziała Tokyo - Ja was na chwilę zostawię same. Pogadajcie sobie na osobności, pewnie dawno się nie widziałyście. Czekam na ciebie przy barze - szepnęła ci do ucha.
- Jasne, dziękuję - powiedziałaś i pocałowałaś ją w policzek.
Byłaś tak zajęta rozmową ze swoją przyjaciółką, że prawie zapomniałaś o Tokyo.
- Posłuchaj, muszę już lecieć. Tokyo na mnie czeka. Miłej zabawy! - rzuciłaś i pobiegłaś do Tokyo.
To, co zobaczyłaś złamało ci serce. Ujrzałaś Tokyo siedzącą okrakiem na jakimś facecie. Całowali się. Nie! Oni wręcz wskakiwali sobie do gardeł! Podeszłaś do nich wściekła.
- Czyli tak się bawisz jak mnie nie ma, tak?!
Tokyo ledwo oderwała się od obleśnego faceta, który jeszcze ją całował.
- [T.I.] ty już? Upssii - powiedziała. Była tak pijana, że było od niej czuć alkohol na kilometr - jakoś tak wyszło. Ale spokojnie nie wszystko stracone! Dołącz do nas. Świetnie się bawimy.
- Właśnie widzę - powiedziałaś ze łzami w oczach i wyszłaś.
Nairobi - Od kilku dni siedziałaś w domu i umierałaś z powodu okresu. Zdążyłaś obejrzeć 2 seriale, wyźreć całą lodówkę oraz wykorzystać wszystkie paczki chusteczek (seriale były zbyt smutne). Ale w końcu nadszedł ten dzień, koniec okresu! Uradowana ubrałaś się ładnie i zadzwoniłaś do Nairobi:
- Szykuj się i wpadaj do mnie! Ugotuję coś dobrego!
- Nie dzisiaj [T.I], nie mam czasu - odpowiedziała dziewczyna.
- Czemu?
- Idę do Bogoty, ma trudny okres w życiu i muszę mu pomóc.
- A.... A wpadniesz do mnie później?
- Mowie, ze dziś nie.... Do wieczora będę.
- Co ty niańczysz go czy jak!? Co ty z nim do wieczora będziesz robić?
- Boże no siedzieć przy nim i wspierać go!
- Przez 10 godzin!? Kurna to pretekst do czegoś innego!
- Przesadzasz [T.I]! Idę już, cześć! - rozłączyła się, a ty rzuciłaś telefonem o łóżko.
Lizbona -
- Okej to gdzie lecimy na wakacje!? - krzyknęłaś do Raquel, będącej w kuchni. Siedziałaś przy laptopie i przeglądałaś stronę z różnymi wyjazdami. - Oooo, może Japonia!? Nie byłam tam nigdy
- Sekundka! - powiedziała dziewczyna. - Dobra.... Okej... Spytam się jej... To cześć! - chyba z kimś rozmawiała.
- Kto to był? - odwróciłaś się do niej, gdy weszła do salonu.
- Eee Angel - zamilkła na chwilę, gdy zobaczyła twoją minę niezadowolenia.
- Czego chciał?
- Pogadać i no... Chciałby z nami jechać na wyjazd...
- CO?! Nic z tego! Nie nie nie! - zaczęłaś kiwać głową na nie. - Nie!
- Dlaczego? Byłoby fajnie....
- Myślałam, że pojedziemy same. Romantyczny wyjazd te sprawy. Po cholerę trzecia osoba.
- Ugh przestań! To mój przyjaciel, nie przeszkadzałby nam.
- Czujesz coś do niego, prawda? - powiedziałaś z pełną powagą na twarzy.
- Co? Nie! Traktuję go jako przyjaciela! Nic więcej! - zaczęła energicznie gestykulować rękoma na wszystkie strony, zaprzeczającac wszystkiemu. - Przysięgam! Nie kocham go!
- Jasne! To po co ma z nami jechać na romantyczny wyjazd?! - ostatnie dwa słowa ostro podkreśliłaś. - Co w trójkąty chcesz się bawic?! Ja odpadam!
- [T.I] przestań tak mówić! Ugh mam cię dosyć! - wzięła telefon i swoją torebkę. - Przyjdę później!
- Miłego spotkania z Angelem! - warknęłaś ostro.
- Zamknij się! - Rauqel wyszła z domu.
- I po wakacjach! - zamknęłaś laptopa.
Sztokholm - Siedziałaś przy stole z Monicą i grałyście akurat w Monopoly. Urządziłyście wieczór gier planszowych. Nagle do Monici zadzwonił telefon.
- Zaczekaj chwilę - powiedziała i odebrała - Tak? O boże... no dobrze - powiedziała i posmutniała - Ehh okej... ale szybko - rozłączyła się.
- Kto to był?
- Nikt. Nikt ważny.
- Monica....
- Naprawdę nikt. Grajmy dalej. Moja kolej?
- Kto to był? - zapytałaś z powagą.
- Ehh.. to był Arturo.
- No nie wierzę! Czego chciał?!
- Chciał się spotkać z Cincinnati...
- Świetnie.. ale chyba mu nie pozwoliłaś?!
- No.. pozwoliłam.
- Nie wierzę! Przecież to psychopata! Jeszcze by go porwał i uciekł!
- Ale to jego ojciec! Ma prawo się z nim spotkać!
- Ale on jest zwyrolem! Nie pamiętasz jak cię potraktował?!
- A ty jesteś egoistką! - krzyknęła i wyszła z domu.
Ty tylko wściekła rzuciłaś planszą do gry i usiadłaś spowrotem do stołu pogrążając się w myślach...
Palermo - Siedziałaś z Palermo na kanapie i oglądaliście stare albumy ze zdjęciami. Głownie z waszej młodości. Niesamowicie się przy tym śmialiście.
- Hahaha ale tu wyglądałeś! Jak Hitler! - śmiałaś się w najlepsze.
- Dobra dobra patrz na siebie! - zaśmiał się i przewinął stronę. Nagle jakoś posmutniał.
Spojrzałaś na niego, a zaraz potem na zdjęcia, w które się wpatrywał. Ujrzałaś jego stare zdjęcia z Berlinem... momentalnie zrobiło ci się przykro. Nie miałaś mu nic za złe. Wiedziałaś, że bardzo go kochał..
- Przepraszam na chwilę - powiedział i wyszedł z pokoju. Miał łzy w oczach.
Zrobiło ci się go żal. Wstałaś i poszłaś za nim. Objęłaś go od tyłu i powiedziałaś:
- Kochanie.. nie martw się tym. Będzie do...
- NIC NIE BĘDZIE! Nie bedzie dobrze! Jego już nie ma, rozumiesz?! Nie ma go!! Zostałem sam!
- Przecież masz mnie...
- GÓWNO MAM NIE CIEBIE! NIGDY NIE ZASTĄPISZ MI ANDRESA! - krzyknął a ciebie zamurowało.
Nie wierzyłaś, że to powiedział. W tym momencie złamał ci serce... Wiedziałaś, że kochał Andresa, jak nikogo innego. Ale nie wiedziałaś, że posunie się do czegoś takiego.
- W takim razie nie będę już marnować Twojego czasu... żegnaj.. - powiedziałaś smutno i wyszłaś.
Marsylia -
[I.T.P] - imie twojego przyjaciela
- Dobra, podaj mi teraz tamten klucz - powiedziałaś do [I.T.P], który zaczął szukać danej rzeczy. Po chwili ci go rzucił. - Dzięki!
Zaczęłaś dokręcać jakieś części w silniku samochodu. Byłaś cała w smarze i pyle.
- To jak tam wam się układa? - zapytał [I.T.P] z uśmieszkiem.
- Jest spoko.... - przerwałaś, gdy usłyszałaś jak ktoś wchodzi do warsztatu.
- Hej kochanie! - przywitał cię znajomy głos Marsylii. - I hej.... ty... - spojrzał na twojego przyjaciela.
- O cześć! - uśmiechnęłaś się i wyjrzałaś z pod maski samochodu. - Tak szybko skończyłeś pracę?
- Dzisiaj tak wyjątkowo.... - podszedł do ciebie i objął cię w talii. - Może byśmy poszli dziś na kolację.... a potem do mnie na...
- Dzisiaj nie mam czasu - odwróciłaś się znów w stronę auta i zaczęłaś dalej pracować. - Jak skończę z tym silnikiem to jadę z [I.T.P.] przetestować ten wóz. Wiesz, że on się ściga za tydzień, nie? Musi mieć sprawne i szybkie auto.
- Aha.... Super! - oburzył się. - Proponuję ci miłą kolację, a ty wybierasz jego!?
- Słucham?! Przecież możemy jutro iść na kolację! Jaki problem?
- Taki, że cały czas spędzasz z tym gościem! A mnie olewasz!
- Zazdrosny jesteś.... - mruknęłaś. - Kochanie, jutro randka okej?
- NIE! Nie będzie żadnej randki. Idz se na randkę ze swoim nowym chłopakiem! Cześć! - spojrzał z nienawiścią na twojego przyjaciela i wyszedł.
- A spieprzaj! - rzuciłaś krótko za nim i wróciłaś do pracy.
Bogota -
- DAWAJ TO PIWO! - usłyszałaś krzyk Bogoty, dobiegający z salonu. - SZYBCIEJ! ZARAZ MECZ!
Miałaś już tego dosyć. To się powtarzało zbyt często. Co tydzień, a nawet co kilka dni, przychodzili koledzy twojego chłopaka i razem ogladali mecz. Wrzeszczeli i domagali się alkoholu. Byłaś taką jakby... służąca. Po skończonym meczu, oczywiście musiałaś po nich sprzątać oraz doprowadzać każdego, w szczególności swojego chłopaka do porządku. Postanowiłaś to zakończyć w tej oto chwili.
- Niczego ci nie przyniosę, zapijaczony szmaciarzu! - warknęłaś w jego stronę, wchodząc do salonu. - Koniec spotkań, koniec meczów, koniec z chlaniem! - wzięłaś do ręki pilota i wyłączyłaś TV.
- CO!? Jakim prawem wchodzisz tu i wyłączasz telewizor! Zaraz przyjdą....
- Nie przyjdą! Każdemu powiedziałam, że się źle czujesz! Nikt sie nie zjawi!
- IDIOTKO! A ja ci pozwalam iść z tymi psia psi szmatami na zakupy!
- Nie mow tak o nich! - krzyczałaś wściekła. - Też ci pozwalałam na spotkania z kolegami! Tolerowałam jedno, dwa spotkania! Ale to powtarza się zbyt często! Czy chociaż raz byś nie mógł zaprosić mnie na głupią kolację do jakiejś restauracji!?
- Boże! Jak ty marudzisz! Trujesz dupe.... Już wolę spotkania z kolegami!
- Tak? To świetnie! Miłego wieczoru! - skierowałaś się w stronę drzwi. - KONIEC Z NAMI! - wyszłaś, trzaskając drzwiami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro