Żegnaj Pola
Pospaliśmy sobie dłużej niż zwykle. Dopiero o dziesiątej do naszej sypialni wbiegł Franciszek. Byłem tak zaspany, że przez chwilę zastanawiałem się, czy to Franek czy Jasiu. Co to za ojciec, który nie rozróżnia własnych dzieci?!
Posunąłem mu się i przykryłem kołdrą.
- A Nikodem nie przyjechał - rzekł kładąc na poduszce swojego chomika.
- Został u babci na noc - odparłem i ucałowałem syna w skroń.
- A kiedy przyjedzie? - zapytał.
- Nie wiem, synuś. Pewnie po południu...
Franek przytulił się do poduszki, a po chwili w drzwiach od sypialni stanął Jasiu. Podreptał chwilę nogami w miejscu, jak koń szykujący się do wyścigu, po czym rozpędziwszy się wskoczył nam do łóżka.
- Mama, wiesz jak ciepło jest na dworzu? - rzekł biorąc w rękę Czopka Franka. Ucałował zwierzątko w miękkie futerko i oddał je bratu. No, nie powiem - chłopak łapie u mnie plusy.
- Będę mógł iść na dwór? - zapytał wkładając głowę pod kołdrę.
Lusia przeczesała ręką jego włosy.
- Po śniadaniu pójdziemy na spacer - powiedziała. Jej słowa wywołały na twarzy Jasia szeroki uśmiech.
- Mam pokazać swoją żabę? - zapytał.
- No, pokaż ją - odezwałem się.
Jasiu zeskoczył z łóżka i pobiegł do siebie. No, w mojej sypialni były już różne zwierzęta... Chomiki, koty, psy, ale żab to jeszcze tu chyba nie było.
Zaraz po wyjściu Jasia z pokoju, Franek zbliżył się do mnie i spojrzał mi w oczy jakiś taki zamyślony.
- Co Franuś? - pogłaskałem go po głowie.
- Jasio dmuchał rano swoją żabę, ale kazał mi tego nie mówić - rzekł.
Wziąłem głęboki oddech. Lusia podniosła się z łóżka. Włożyła na siebie szlafrok.
- Franek, nie fantazjuj - odezwała się zaglądając do szafy.
- Mówię prawdę. Jasiu ją dmucha, a potem ściska, żeby pierdziała i znowu dmucha...
Pogłaskałem małego po głowie i podniosłem się z tego łóżka. Poszedłem na górę. Po cichu zajrzałem do pokoju chłopców. I co zobaczyłem? Jasia, jak dmucha żabę. Z tego wszystkiego omal nie potknąłem się o jedno z porozrzucanych po podłodze aut. Jasiu odwrócił się w moją stronę. W buzi miał słomkę. Jak tylko mnie zobaczył momentalnie zmienił się wyraz jego twarzy. Szczerze się przestraszył.
- Co ty robisz?! - krzyknąłem podchodząc do niego.
- Chartuję żabę - odpowiedział wstając z krzesła. Wyciągnął słomkę z ust, a ja nie wiedziałem, co mam z nim zrobić.
- Co takiego? Co to znaczy, że chartujesz żabę? - spytałem patrząc mu prosto w oczy. Speszył się lekko. Chyba nie miał przygotowanej mowy obronnej, ale że to dyplomanta wymyślił na doczekaniu dość oryginalny scenariusz.
- Tata, ja chciałem tylko ją uodpornić na dmuchanie... Dmuchnąłem ją naprawdę leciutko... Nie zrobię jej krzywdy, bo to moja żaba.
I tu moja cierpliwość sięgnęła zenitu.
- Jasiu! Nic do ciebie nie dociera?! Ile razy ci tłumaczyłem, że nie wolno ci dmuchać żab?! Ściągaj portki, będzie lanie!
Mały spuścił głowę na dół i usiadł na obrotowym krześle. Chyba nie zrozumiał mojego jasnego przekazu. Chwyciłem go za ramię, podniosłem z tego krzesła. Chyba mocno go szarpnąłem, bo łzy stanęły mu w oczach. Zrobiło mi się go żal, ale co miałem zrobić? Pozwolić mu bezkarnie dmuchać kolejną żabę? To dziecko ewidentnie nic nie robi sobie z moich zakazów i to się w najbliższym czasie musi zmienić. Spuściłem mu te portki i porządnie przetrzepałem mu tyłek. W zasadzie wymierzałem mu ostatniego klapsa, kiedy w pokoju zjawiła się Lusia.
- Szymon! Przestań! - wydarła się na mnie.
Zdjąłem syna z kolan i podciągnąłem mu spodnie. Mały głośno płakał. Lusia popędziła by wziąć go w ramiona.
- Zadowolony jesteś z siebie?! - warknęła na mnie.
- Tak - odpowiedziałem krótko. Jasiu jako jedyne z naszych dzieci nie był typem przytulasa. Mimo to wtulił się w ramiona mamy. Płakał w jej sweter. Ja z kolei wykorzystałem fakt, że na mnie nie patrzy, włożyłem żabę do słoika i wyniosłem ją na dwór.
Wiedziałem, że aby uniknąć kolejnej wojny w domu, muszę jak najszybciej pozbyć się żaby Agaty. Poszedłem więc do jej pokoju. Maluda bawiła się lalkami. Na mój widok nadąsała się. Na dzień dzisiejszy jedyną osobą w tym domu, która nie ma ze mną na pieńku jest Franek. Lusia zła, że sprawiłem Jasiowi lanie. Jasiu zły wiadomo dlaczego. Agata obrażona za wczoraj. Marcelowi nie w nos, że ma szlaban i musi się pytać o zgodę na wyjścia do Melki... Ręce opadają.
- Aga, musimy porozmawiać - odezwałem się do córki.
- Ale ja z tobą nie będę rozmawiała.
Byłem naprawdę zdenerwowany a ona mi jeszcze dokładała. Usiadłem obok niej na łóżku. W zasadzie nie wyjaśniłem jej dotąd za co dostała wczoraj lanie.
- Aga, wiesz dlaczego wczoraj się na ciebie zdenerwowałem? - zapytałem ją.
Oderwała na chwilę wzrok od lalki. Zacisnęła zęby. Niech zacznie teraz się drzeć, to ją chyba roztrzaskam!
- Bo zdjęłam rajtuzy - odpowiedziała czesząc włosy Rudej.
- To też - odpowiedziałem patrząc w jej ciemne oczka. - Ale przede wszystkim dostałaś dlatego, że uderzyłeś mamę w buzię.
Zawstydziła się. Potarła oko ręką i odgarnęła sobie włosy z twarzy.
- Proszę cię, abyś przeprosiła mamę za to, że ją uderzyłaś - ciągnąłem dalej.
Spojrzała na mnie i zmarszczyła brwi.
- Jeśli przed obiadem nie przeprosisz mamy, dostaniesz poprawkę z wczoraj.
Agata spojrzała na mnie. Jej sroga mina wskazywała na to, że maluda zrozumiała mój jasny przekaz. Zresztą, to co powiedziała po chwili tylko utwierdziło mnie w tym przekonaniu.
- Zrobię dla mamy laurkę - szepnęła pod nosem.
Ucieszyłem się w duchu i miałem już wyjść z jej pokoju, gdy ujrzałem stojący na biurku słoik z żabą. Wziąłem go do ręki. Agata to spostrzegła.
- Co robisz z Lulkiem? - zapytała.
- Wyprowadzam go na spacer - odpowiedziałem. - Musi zaczerpnąć świeżego powietrza.
- Tylko masz go nie zgubić.
Odetchnąłem z ulgą. Obyło się bez krzyków i ataków złości. Wyszedłem z pokoju księżniczki i miałem już ruszyć w kierunku schodów, gdy oto ze swojego pokoju wyszedł Marcel.
- Tata, czekaj - odezwał się do mnie. - Poszedłbym do Melki. Mogę?
- A dlaczego Melka nie może raz na jakiś czas przyjść do ciebie? - odparłem. - Spędzasz tam całe dnie. Nie wiem, czy Jankowi się to podoba.
- Mogę iść?
- Marcel, nie. Dzisiaj jest niedziela. Weźmiesz się trochę za naukę.
Moje słowa wręcz poraziły Marcela. Chłopak zdębiał, podrapał się po głowie. Postanowiłem iść w zaparte.
- Pokażesz mi teraz swój dzienniczek! - dopowiedziałem, a Marcel bez słowa ruszył przodem w stronę swojego pokoju.
Podał mi dzienniczek do ręki, po czym usiadł na swoim łóżku. Miał bardzo dobre oceny. Jedynka z matmy, którą dostał, "bo mu się rzędy pomyliły", była poprawiona na piątkę. Nie miałem względem jego ocen żadnych zastrzeżeń.
- No, oceny masz w porządku - powiedziałem.
- To mogę iść do Melki? Tata, pozwól mi... Nie mam nic do nauki... Słowo!
- Dlaczego to Melka nie przyjdzie do ciebie. Wytłumacz mi.
Marcel podrapał się po głowie. Zamyślił się.
- No, tata... On jest taki trochę dziwny... Mówi, że nie wypada, żeby Melka do mnie przychodziła... Że to chłopak powinien łazić do dziewczyny a nie odwrotnie - powiedział, a po chwili spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.
Nie rozumiałem sposobu myślenia Janka, ale machnąłem na to ręką.
- To mogę? - zapytał jeszcze raz.
- Na obiad chcę cię widzieć w domu...
Jeszcze nie skończyłem wypowiadać zdania a Marcel już sięgał z pod łóżka swoje tenisówki.
- Będę na pewno - rzekł, po czym zbiegł na dół po schodach i tyle go widziałem.
Miałem już wychodzić z jego pokoju, gdy coś mnie tchnęło. Jeszcze raz wziąłem w ręce dzienniczek Marcela. Przekartkowałem notes mniej więcej na sam koniec.
Uczeń lekceważy nauczyciela spacerując po klasie. Gdy została mu zwrócona uwaga oznajmił, cytuję "Muszę się trochę rozruszać, bo pani prowadzi lekcje w tak interesujący sposób, że za moment zasnę".
Czytając tę krótką notatkę, omal nie pękłem ze śmiechu. Cały Marcel!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro