Pyskówka
Szedłem sobie z Melką do mnie na chatę. Był piątek no więc mój szanowny teść nie miał nic przeciwko temu, żeby jego córka a moja dziewczyna spędziła ze mną wieczór a także i początek nocy. Powiedziałem mu, żeby się nie martwił, bo jak zresztą już to nieraz udowodniłem, przy mnie Melce włos z głowy nie spadnie - dosłownie i w przenośni.
Idziemy sobie, a tam kosmita ze swoją dziewczyną Marysią, Jachu, Agata i jak mniemam brat Marysi, Antek. No, zeszliśmy się w jedno kółko. Przedstawiliśmy się wszyscy wszystkim, chociaż w zasadzie Marysię to ja kojarzyłem ze szkoły, może nawet kiedyś z nią gadałem, ale to nic nadzwyczajnego.
Kurcze, szkoda mi się zrobiło tego Antka. Niko opowiadał, że nie mają rodziców, a jakby tego było mało chłopak musi podpierać się tymi kulami. Współczuję mu, no wiem, co to znaczy. Sam wprawdzie nigdy nie miałem nogi złamanej, ale w ubiegłym roku jak jechaliśmy z Melką rowerami na wyścigi to opona jej wjechała w jakąś koleinę, wydygała się i noga w kostce chrupnęła. Przez cztery tygodnie miała stopę w gipsie. Codziennie chodziłem po nią rano to jej domu, a potem ją odprowadzałem, bo Oliwer nie domyślił się, żeby swojej siostrze pomoc wejść do autobusu czy ponieść plecak. Ja musiałem się o nią troszczyć.
Melce też się żal chłopaka zrobiło. Zaczęła go wypytywać jak doszło do wypadku i w ilu miejscach nogę ma złamaną. Antek to równy chłopak, dzieciak jeszcze, ale po jego gatce dało się zauważyć, że jest rozgarnięty.
Poszliśmy w stronę domu. Wziąłem Jacha na barana a on powiedział mi nad głową, że dał Marysi siusiaka. Nie czaiłem o co mu chodzi. Dopiero następnego dnia Niko mi powiedział, że nie dał jej żadnego siusiaka tylko rysunek przedstawiający drzewo. Chciałbym, żeby Jasiu był moim synem a nie bratem - ale bym go tłukł. Bawiłbym się z nim w zabawę w tortury i albo on by spokorniał albo ja trafiłbym do celi z Kubą Rozpruwaczem.
No, dotarliśmy do domu. Widok samochodu babci stojącego przed naszą, że tak powiem rezydencją, przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Wiadomo, że chciała zobaczyć dziewczynę kosmity, ale żeby aż tak?
No, dotarliśmy do domu. Rozebraliśmy się zostawiając w korytarzu, uwaga, sześć i pół pary butów - no, dosłownie!
Do akcji wkroczyła babcia Danka.
- No jest mój Marcelek! - zawołała, gdy ledwo wszedłem do salonu. - Nigdy nie ma cię w domu. Wyprowadziłeś się już czy co?
- Jestem już dorosły i mam własne życie - odpowiedziałem, a mama zakrztusiła się herbatą.
- Dorosły powiadasz?
- Tak. Mam nawet dowód osobisty. Pokazać babci?
Zamurowało ją. Moje słowa zrobiły na niej naprawdę wielkie wrażenie. Nie myślała, że mam dowód.
- No, pokaż.
Sięgnąłem ręką do kieszeni spodni. Wziąłem portfel. Podałem babce dowód.
- Marcel, nie popisuj się - odezwała się do mnie Melka. Uciszyłem ją samym spojrzeniem.
- No, no... Wiesz, że to, że masz dowód osobisty niczego w twoim życiu nie zmienia?
Babcia i jej wywody.
- Jak nie? - odparłem biorąc swój dowód z jej rąk. - Mogę kupować sobie sam alkohol i decydować o swoim życiu. W zasadzie mogę robić co chcę. Prawda tatusiu? - tu spojrzałem na ojca, który w jakiś dziwny sposób się mi od dłuższego czasu przyglądał.
- Oczywiście, że nie. Nigdy nie będzie tak, że będziesz mógł robić w pełni to, co chcesz, bo chociażby masz nad sobą Konstytucję i inne akty prawne, do których postanowień musisz się stosować. Jako przyszły prawnik powinieneś o tym wiedzieć - pocisnął mi. - Na drodze też nie wolno ci jeździć z dowolną prędkością, gdyż istnieje coś takiego jak Kodeks Drogowy zawierający przepisy i tak dalej.
- Akurat co do Konstytucji tato nie musisz mnie pouczać, bo ja Konstytucję to mam w małym palcu. O, w tym!
- Marcel...
Melka znowu mnie szturchnęła. Spojrzałem na nią a tata ciągnął dalej.
- Tak się składa, że w każdym domu obowiązuje niepisana konstytucja. I ta konstytucja podpowiada mi właśnie, że jesteś troszeczkę za pyskaty i to ci się ukróci. To, że jesteś dorosły nie zmienia faktu, że wciąż jesteś naszym dzieckiem - tu spojrzał na mamę - i chociażby z tego powodu masz obowiązek nas słuchać.
Głupio mi się zrobiło, no ale co tam. Kiwnąłem głową i oderwałem wzrok od ojca. Patrzę, a mama, babcia, Melka, Nikodem, Marysia, Antek, Franek, Jasiu, Agata i trzy nasze koty, wszyscy gapią się na mnie i czekają na, nie wiem, ripostę?
- Dorosłe dzieci nie muszą słuchać swoich starych - powiedziałem, co wiedziałem. Tata nie skomentował tego. Odwrócił się tyłem do mnie i nalał sobie wody do szklanki.
- Zatkało kakao? - odezwałem się po chwili i to był błąd.
- Nie, nic nie zatkało. Po tobie, Marcel można się wszystkiego spodziewać...
Nikodem zaprowadził naszych gości na górę, co wyraźnie ośmieliło tatę do przedłożenia przede mną swojej dalszej argumentacji.
- Powiem ci tak, od dzisiaj codziennie po szkole meldujesz się w domu i wychodzisz z domu dopiero, kiedy ja ci na to pozwolę. To tyle na temat twojego "mogę robić, co chcę". I nie zapominaj, kto w tym domu dzierży władzę absolutną. Tak w drodze przypomnienia - w tym domu rządzę ja i nie ma znaczenia to, że nosisz w portfelu dowód osobisty.
No to mi pocisnął. Trochę się speszyłem, a tata podszedł do mnie i w końcu się do mnie uśmiechnął.
- Słuchaj Marcel, my pojedziemy teraz do babci. Zostawiam wam wolną chatę, ale prosiłbym, żebyście nie puścili jej z dymem. Kupiliśmy z Nikodemem jakiś tam alkohol. Wszystko masz w lodówce. Nikodem ma pieniądze na pizze. Jakby coś się działo, to dzwoń.
- Okej - westchnąłem.
- W lodówce masz gyrosa - odezwała się mama.
- Okej - szepnąłem kiwając głową.
Mama spojrzała na Melkę. Uśmiechnęła się do niej.
- Amelia, ty w domu też tak pyskujesz rodzicom jak Marcel? - zapytała.
- Nie... Za takie coś bym od ojca w pysk dostała - odparła. Cała Melka. Zamiast mnie trochę bronić to mnie umie tylko pogrążyć.
Babcia, rodzice i dzieciarnia wyszli. Resztę gości zaprosiliśmy dopiero na ósmą, ale dało radę to odkręcić. Zadzwoniłem do Oliwera, żeby przywiózł Aleksa i Julię już teraz. Potem przekręciłem do dziewczyn z klasy. Przesunięcie imprezy było wszystkim nawet na rękę. No, to teraz już czekamy na resztę gości i co dalej? Imprezę czas zacząć! Będzie się działo!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro