Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Marihuana

Marcel wrócił do domu parę minut przed dwudziestą trzecią. Był potargany, dziwnie wyciszony. Usiadł na kanapie i patrzył na nas bez słowa.
Jego zachowanie wydało mi się co najmniej dziwne. Postanowiłem przyjrzeć mu się z bliska toteż spocząłem bezpośrednio obok niego.
- O której się wraca do domu? - zwróciłem się do niego.
Chłopak miał suche usta, mętne oczy i powiększone źrenice. Brał jakieś substancje psychoaktywne. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości.
- No jestem - odpowiedział.
- No, ja widzę, że jesteś. Pytam, dlaczego tak późno!
- Późno? - zdziwił się.
- Marcel, co z tobą? - odezwała się Lusia.
Chłopak wzruszył ramionami. Pojąłem, że nie ma sensu z nim rozmawiać. Chwyciłem Marcela za ramię i wspólnie z żoną zaprowadziłem go na górę. Obiecałem sobie, że jutro odbędę z nim poważną rozmowę i dowiem się, co brał i skąd to miał.
Póki co, wybrałem numer do Janka. Spytałem go, czy Amelia jest już w domu i czy wszystko z nią okej. Wyjaśnił, że Melki nie ma, bo pojechała z klasą na dwudniową wycieczkę i, że Marcel spędził wieczór w towarzystwie Oliwera i jakichś kolesi. No to wszystko stało się jasne. Powiedziałem Jankowi o swoich podejrzeniach. Wyraźnie się tym zaniepokoił. Obiecał, że będzie obserwował swojego syna. Umówiliśmy się, że będziemy w kontakcie.
Złość i niepewność towarzyszyły mi przez całą noc. Nie miałem zamiaru czekać na rozmowę z Marcelem do popołudnia następnego dnia, więc z samego rana poszedłem się z nim rozmówić.
Chłopak wyglądał zwyczajnie. Szykował sobie ciuchy do szkoły. Zdziwił się, kiedy zobaczył, że wchodzę do jego pokoju.
- Co tato? - odezwał się do mnie.
- Jak tam? Impreza się wczoraj udała? - spytałem opierając się o zamknięte drzwi.
Oderwał wzrok od szafy i wziął głęboki oddech.
- Nic tylko nauka i nauka... Chyba mam prawo od czasu do czasu się zabawić... - westchnął.
- Co wczoraj brałeś? - spytałem prosto z mostu.
Schylił głowę, zamknął szafę i bez słowa usiadł na łóżku. Takiej reakcji się właśnie spodziewałem. Wiedziałem, że będzie wykręcał się, kłamał ani kombinował.
- Co wczoraj brałeś? - powtórzyłem pytanie.
- Zapaliłem skręta...
- Marihuana? - spytałem.
- Tato, to był tylko jeden skręt.
- Twój pierwszy i ostatni! - krzyknąłem na niego. - Jeszcze raz wrócisz mi do domu upojony tym świństwem, a uwierz mi, Marcel, przetrzepię ci tyłek i nie będę patrzył na to, że masz skończone osiemnaście lat!
Młody zacisnął powieki, nie odezwał się. Schylił głowę tak nisko jak tylko potrafił. Pewnie czekał, kiedy wyjdę z jego pokoju. Nie tak szybko! Nie, nie!
- Zaraz po szkole będziesz mi się meldował w domu! Nie będzie latania do Melki i przesiadywania u niej całymi  dniami! Skończyło się!
- Okej... - westchnął.
- Myślałem, że jesteś mądrzejszy, że masz poukładane w głowie. Widać, myliłem się, co do ciebie.
- Bo zapaliłem jednego skręta na próbę?
- Od jednego skręta wszystko się zaczyna! Wiesz, ile młodych osób stoczyło się przez narkotyki?
- Marihuana to nie narkotyk tylko lek.
- Tak uważasz? Ubieraj się! Nie idziesz dzisiaj do szkoły! Zabiorę cię do kliniki od leczenia uzależnień. Pogadasz sobie z młodymi ludźmi i ci powiedzą, czy ich zdaniem marihuana to lek czy narkotyk.
- Bez przesady... - westchnął, ale ja byłem naprawdę wpieniony. Nie miałem zamiaru mu odpuszczać. Tak się składa, że w klinice, o której mowa pracuje sporo moich znajomych. Chętnie ich odwiedzę.
- Za pięć minut chcę cię widzieć na dole!
- No, na pewno... Mam dzisiaj sprawdzian z...
- Nie dyskutuj ze mną! - przerwałem mu. - Powiedziałem coś i zdania nie zmienię.
Marcel popatrzył na mnie z byka. Wyszedłem z jego pokoju, by mógł się w spokoju szykować do wyjazdu. Zszedłem na dół, gdzie Lusia i moje pozostałe dzieciaki jedli śniadanie. Usiadłem przy stole.
- I co? Marcel ci się przyznał do palenia trawy? - odezwał się do mnie Nikodem. Spojrzałem na niego pytająco.
- Skąd wiesz, że Marcel palił trawę? - zwróciłem się do niego. - Wczoraj to nie był pierwszy raz?
- Ja nic nie wiem - rzekł Nikodem. - Po prostu gadałem wczoraj w nocy z Marcelem. Spytałem go, co brał. Powiedział, że trawę i, że ma w bluzie jeszcze jednego skręta, że może mi go dać. No, wziąłem... Spaliłem... Ja wiem, czy aż taki odlot?
Myślałem, że krew mnie zaleje. Z nerwów trzasnąłem ręką w stół, co zdarza mi się naprawdę rzadko, bo z reguły jestem bardzo spokojnym i panującym nad sobą człowiekiem. Wyjątki stanowią sytuację, kiedy to moje dzieci wytrącają mnie z równowagi.
- Spaliłeś skręta?! - wydarłem się.
Franek przestraszył się. Przeniósł się na kolana Danieli. Również Agatka i Jasiu spojrzeli na mnie ze strachem.
- Szymon, uspokój się. Nikodem, nigdy więcej tego nie zrobisz, prawda? - odezwała się Daniela.
- Tak... Nigdy więcej - szepnął mój najstarszy syn. - Przepraszam.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Próbowałem zebrać myśli. Wówczas w salonie pojawił się Marcel. Chłopak odtworzył lodówkę.
- Jest mleko? - zapytał.
Lusia podniosła Franka z kolan i podeszła do Marcela, by pokazać mu, gdzie w tym domu od lat trzyma się mleko.
- Co tu taka cisza? Ktoś kogoś zabił? - odezwał się Marcel. Żartowniś.
- Tata chce zabić Nikusia - szepnęła Agatka.
- Tata nie chce nikogo zabić - odezwałem się. - Marcel, siadaj do stołu, bo za chwilę wyjeżdżamy. Lusia, pojedziesz dzisiaj swoim autem, co? Chcę zabrać naszą dorosłą młodzież na wycieczkę.
Lusia niechętnie pokiwała głową, a kolei Marcel spojrzał na Nikodema, wskazał na niego palcem, po czym wybuchnął śmiechem.
- Nie mów, że przyznałeś się ojcu do tego, że spaliłeś skręta?! - krzyknął trzymając się ze śmiechu za brzuch. Faktycznie, zabawne...
- Marcel, nie jest ci przypadkiem za wesoło? - odezwałem się do niego.
- Nie, skąd! Szok, normalnie. Niko, po co mówiłeś o tym tacie? Przecież wiesz, że ja bym cię nie wydał, bo nie jestem kapusiem, a ty sam na siebie wyrok wydałeś... Nie mogę z ciebie, Niko.
- Dobra, weź stul mordę - odezwał się Nikodem, na co Marcel ponownie parsknął śmiechem.
- To my już może faktycznie zaczniemy się zbierać. Marcel, zaniesiesz plecak Agatki do auta.
- Spoko! - zaśmiał się.
Nikodem wstał od stołu. Poszedł do łazienki. Lusia zaprowadziła maluchów na korytarz.
Małe dzieci - mały kłopot, duże dzieci - duży kłopot. Dopiero zaczynam rozumieć potęgę znaczenia tych słów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: #dom