Męska rozmowa
Ani Nikodema ani Marcela nie było w domu. Zostaliśmy z Luśką sami z trójką naszych żab. Około siedemnastej położyłem się na kanapie w salonie. Przymknąłem oko, ale nie zamierzałem spać. Chciałem raczej sprawdzić, jak zachowuje się trójka moich dzieci, kiedy uważają, że są sami z Lusią, kiedy w pobliżu nie ma mnie, Nikodema ani Marcela.
Agata siedziała u mnie w nogach. Bawiła się lalkami. Wciąż gadała coś pod nosem sama do siebie. W zasadzie to chyba była rozmowa Julki i Rudej.
Lusia porządkowała kuchenne szafki, a chłopcy siedzieli przy stole i odrabiali lekcje.
W pewnym momencie obróciłem się na drugi bok.
- Śpi tata? - usłyszałem głos Jasia.
Agata chwyciła mnie mocno za duży palec od stopy.
- Śpi - odpowiedziała.
Usłyszałem coś w rodzaju przesuwania mebli po podłodze. Nie wiedziałem, co to oznacza, bo miałem zamknięte oczy i leżałem przodem do ściany. Po chwili wszystko stało się jasne.
- Jasiek, wracaj do lekcji - odezwała się moja żona.
- Tylko swoją żabę przyniosę - odparł. Usłyszałem tupot jego stóp. Pobiegł na górę.
- Jasiu ma żabę? - odezwał się Franciszek. - Mama, zobacz jak narysowałem mój dom! - zawołał, a Lusia go pochwaliła. - Jeszcze tylko czytanki muszę się nauczyć. Mama, a jak nauczę się czytanki to będę mógł iść do kotów? - zapytał.
- Przyniosę wam potem na trochę koty do domu - odpowiedziała moja żona.
Franek zaczął uczyć się na głos czytanki o kwiatach. Wychodziło mu to całkiem, całkiem.
- Agata, a co ty robisz? - odezwała się moja żona.
Nie miałem pojęcia, z jakiego powodu Lusia zwraca uwagę Gaci. Ciekawiło mnie to, ale nie otworzyłem oczu.
- Nie lubię tych getrów - odpowiedziała maluda.
Lusia usiadła obok mnie na rozłożonej kanapie i wzięła córkę na kolana. Agata zaczęła się wiercić i wyginać.
- Uspokój mi się. Musisz być ubrana. W samych gaciach chcesz siedzieć? Ała!
Zdaje się, że Daniela oberwała od Gaci kopniaka w rękę. Jak mniemam nie było to specjalnie. Mała szarpała się na jej kolanach, broniła się przed włożeniem getrów.
- Nogę daj... No już! Do kogo ja mówię?
- Nie lubię cię - powiedziała Agata.
- Nogę wkładaj... Gacia, czy mam ojca obudzić?
- Nie.
- To wkładaj nogę.
No, udało się. Na chwilę w salonie zrobiło się cicho. Agata ubrała te getry i znowu weszła w kąt łóżka, depcząc mnie po brzuchu. Zniosłem to dzielnie. Znów usłyszałem cichą rozmowę dwóch księżniczek Barbie.
- A Jasiu gdzie się zaszył? Idę po niego. Zaraz do was wracam - odezwała się Daniela.
Odwróciłem się na drugi bok, żeby w razie konieczności podejrzeć to i owo. W zasadzie zaczynało mnie powoli mulić.
- Byłam z Jasiem na żabach - pochwaliła się Agata. - Jasiu dostał na dupę a ja nie...
- Czemu nie dostałaś? - odezwał się Franek.
- Bo się darłam... - odpowiedziała.
- Aha... I masz żabę?
- No mam. Melka mi dała. I Jasiu też ma żabę ukrytą pod łóżkiem, ale nie będzie miał.
- A czemu nie?
- Bo Jasiu mnie zostawił samą u żab i ja za to nakłamię tacie, że Jasiu dmuchał sto żab i, że mnie wepchnął i dlatego podarłam sobie rajtuzy, co mi mama je kupiła - wyjaśniła szczegółowo, a ja miałem coraz większą ochotę się obudzić.
- Ropucha kłamczucha! - zawołał Franek.
No i Lusia sprowadziła Jasia na dół. Mój syn usiadł obok mnie i jeździł mi po plecach autkiem
- Brum, brum...
Ile on ma lat? Nikodem, jak był w jego wieku to oglądał książki o planetach, a ten nic tylko zabawa i głupoty w głowie!
- Jasiek, siadaj do lekcji. Proszę cię - odezwała się Daniela. - Jasiu!
- A Jasiu nadmuchał sto żab - szepnęła Agata pod nosem.
- Jesteś głupia! Nic nie dmuchałem - zaprotestował.
- Dmuchałeś i wepchnąłeś mnie do żab! Wepchnął mnie do żab, mama!
- Nie wepchnąłem...
Lusia nie miała już siły. Podpatrzyłem jak bierze Jasia za rękę i prowadzi go w stronę stołu. Usiadła z nim i wzięła go na swoje kolana.
- Przeczytaj co tu jest napisane - powiedziała. - Jasiu, mówię do ciebie. Boże drogi, co ja mam z tymi dziećmi, a ten śpi w najlepsze! Jasiek, co to za literka... Przeczytaj ładnie...
- W domu była mama... Nie chce mi się tego czytać... Oddaj mi autko.
- Mama oddaj Jasiowi! - zawołała Agata, a ja już pojęcia nie miałem, czy Agata lubi Jasia czy nie. Tu na niego skarży, tu staje w jego obronie. Nie nadążam za tą dziewczynką.
- Agata! Co ty robisz znowu z tymi getrami? Nie... Zwariować można...
Lusia znów usiadła obok mnie i wzięła Agatę na ręce. Otworzyłem oczy i zobaczyłem jak moja mała żaba uderza Lusię w policzek. No, krew się we mnie zagotowała. Usiadłem na tym łóżku i wziąłem Agatę z rąk Lusi.
- Szymon, daj spokój... - odezwała się moja żona.
Gdy kończyła wypowiadać ostatnie słowa Agata leżała już na moich kolanach z gołym tyłkiem. Wierciła się niespokojnie i próbowała mi się wyszarpać. Tak mnie wkurzyła, że zastanawiałem się nad tym, czy nie wlać jej parę razy paskiem. Pokusa była naprawdę silna, bo Agata ewidentnie jest małą manipulantką a podniesienie ręki na rodzica to w moich oczach jedna z największych zbrodni, jakie widział świat. No, wymierzyłem jej dziesięć porządnych klapsów. Doszedłem do wniosku, że nie ma co się nad maluchami litować. One to potem wykorzystują i robią się coraz bardziej nieznośne.
Aga ryczała tak głośno, że jutro będzie trzeba kupić jej syrop na ból gardła. Powiem szczerze, że nie było mi jej nawet żal. Uważam, że swoim zachowaniem naprawdę zasłużyła na takie lanie.
Jasiu i Franek bez słowa odrabiali lekcje. Nie śmieli nawet spojrzeć w moją stronę. Lusia siedziała obok mnie z głową pochyloną na dół. Milczała.
Zdjąłem Agę z kolan. Lusia podciągnęła jej getry i przytulia. Mała wciąż się darła, a ja zwróciłem swoją uwagę na Jasia.
- Janek, chodź do mnie na słowo - odezwałem się do niego.
Mały był przestraszony, ale podszedł, stanął przy mnie ze spuszczoną głową.
- To prawda, że masz jakąś żabę w domu? - zapytałem go.
- Mam, ale jej nie dmucham - odpowiedział. - Tata, ja wziąłem sobie tylko jedną żabę i ona jest moim zwierzątkiem i nie robię jej krzywdy. Dałem jej nawet jedzenie od Czopka...
Zdawał się być przekonujący, toteż pozwoliłem mu tę żabę zatrzymać. Zastrzegłam jednak, że nie chciałbym być w jego skórze jeśli żabie stanie się jakaś krzywda. Jasiu chyba to zrozumiał. Pokiwał głową a nawet się lekko uśmiechnął.
- Wracaj do lekcji - powiedziałem do niego. Odszedł do stołu i zabrał się za wykonywanie jakiegoś rysunku.
Lusia tymczasem starała się uspokoić Agatę. Moja córka wciąż głośno płakała. Miałem dość tych jej wrzasków. Ubrałem buty, kurtkę i wyszedłem na dwór.
Był późny wieczór. Wiał chłodny wiatr. Przeszedłem się wzdłuż jeziora.
Nawet nie wiem, kiedy zacząłem wracać wspomnieniami do dawnych lat, kiedy to Marcel i Nikodem byli mali. Jak przypomnę sobie o ich pomysłach i zabawach, gęsią skórkę mam na rękach. To były czasy!
W miarę rozmyślania uświadomiłem sobie, jak bardzo się ostatnimi czasy zmieniłem. Wobec małego Marcela i Nikodema byłem stanowczy i konsekwentny. To zaprocentowało. Marcel wziął się do nauki, poprawiło się też jego zachowanie. Dzisiaj jest jednym z najlepszych uczniów w całej szkole. Boże drogi, przecież ten dzieciak w czwartej klasie nie umiał tabliczki mnożenia. Wziąłem się za niego ostro i dzisiaj wiem, że było warto. Marcel myśli o studiach prawniczych - przecież to istny cud!
Pamiętam to jak dziś - pierwszy wrzesień... Wszedłem do klasy. Wszyscy uczniowie byli porządnie ubrani. Tylko Marcel siedział w ostatniej ławce pod oknem z kapturem na głowie. W buzi żuł gumę... Jakby mi ktoś wtedy powiedział, że ten dzieciak będzie w przyszłości dążył do tego, żeby zostać prawnikiem, nie uwierzyłbym w to.
Marcel i Nikodem są już dorośli. Obydwaj za moment pójdą na studia, później pójdą do pracy, założą własne rodziny.
A co powiedzieć o Agatce, Franciszku i Janku? Tak chciałbym, żeby trójka moich małych żab wyrosła na dobrych, pracowitych i uczciwych ludzi. Wiem, że to, kim moje dzieci będą w przyszłości w dużej mierze zależy ode mnie. Żeby ich dobrze wychować muszę stać się tym Szymonem, którym byłem przed laty. Nie będzie pobłażania i lania na niby tak, jak to było dzisiaj rano w wypadku Jasia. Niby dostał paskiem, ale tak naprawdę w te cztery uderzenia nie włożyłem żadnej siły. To był błąd. Gdyby dostał ode mnie porządne lanie zapamiętały, że nie wolno jemu wychodzić za ogrodzenie... A tak? Wciąż tłumacze mu jedno i to samo, a on i tak robi co chce... Będę musiał z nim o tym pogadać. Z Agatka też muszę odbyć poważną rozmowę na temat jej zachowania. To nie do pomyślenia, żeby pięcioletnie dziecko zachowywało się tak, jak ta mała złośnica. Jedyną pociechę stanowi Franciszek. On jeden jest w miarę grzeczny i posłuszny.
Gdy tak rozmyślałem do moich uszu dotarły jakieś dziwne odgłosy. Nie potrafiłem ich zdefiniować.
- Jest tu kto?! - odezwałem się.
- O, cholera! - usłyszałem głos Marcela, a po chwili ujrzałem jak mój syn podciąga swoje portki i zapina rozporek.
- Marcel, to ja idę - szepnęła Melka zapinając na moich oczach guziki od swojej bluzki. Myślałem, że mnie krew zaleje!
Była szarówka. Mimo to Marcel nie zamierzał tym razem uciekać ani się chować. Z pochyloną nisko głową podszedł do mnie.
- Tato, to nie tak jak myślisz... - zaczął się tłumaczyć. - My z Melką nie robiliśmy nic złego...
- Zabezpieczacie się? - zapytałem. Spojrzał na mnie jak na jakiegoś szaleńca. - No, odpowiedz.
- Tato, nie... - rzekł. - Robiliśmy to dopiero dwa razy...
Zamurowało mnie. Myślałem, że Marcel jest bardziej odpowiedzialny. No cóż, będę musiał z nim w najbliższym czasie porozmawiać na temat współżycia. Co mnie jeszcze tego dnia zaskoczy?
Dobrze się stało, że spotkałem Marcela w tym lasku. W zasadzie od dawna planowałem porozmawiać z nim w cztery oczy, ale jakoś nie było ku temu sprzyjającej okazji. Nigdy nie było go w domu, całe dnie spędzał u Melki. Zastanawiało mnie to, dlaczego tak rzadko przyprowadza swoją dziewczynę do nas do domu... Dużo różnych myśli zakrzątało mój umysł. Prawdę mówiąc, nie wiedziałem od czego zacząć.
- Marcel, niepokoi mnie twoje zachowanie - odezwałem się w końcu. Spojrzał na mnie i westchnął głęboko. - Masz szlaban. Mimo to wychodzisz z domu gdzie chcesz i kiedy chcesz. Nie może tak być Marcel.
- Tato, bez przesady. Czepiasz się mnie, a na przykład jak przyprowadziłem ci do domu Agatę to nawet jej nie skrzyczałeś za to, że wylazła za ogrodzenie. Przecież dobrze wie, że wolno jej bawić się tylko na podwórku - odpowiedział patrząc mi w oczy. - To samo Jasiu. Na wszystko mu pozwalasz... Jak ja narysowałbym nauczycielce penisa, tato, ty byś mnie zatłukł za takie coś a Jasiu pewnie nie dostał za to nawet klapsa.
Zamurowało mnie. W tym, co mówił Marcel było dużo racji - stałem się pobłażliwy względem swoich młodszych dzieci. Z każdą chwilą uświadamiałem sobie to coraz bardziej.
- Marcel, okej. Rozumiem cię, serio. Ale Jasiu to mały chłopiec...
- Tato, on za moment będzie miał osiem lat. Osiem, nie trzy. To mały zbój. Sory, że to powiem, ale dzieciaki owinęły sobie ciebie wokół palca i to nie jest tylko moje zdanie. Pogadaj sobie z Nikodemem, to powie ci to samo. Powiem ci, jak powinno być... Na dupę Jasia jest pasek, na dupę Agaty jest laczek a na dupę Franka... Franek jest okej. Nie krzywdzi zwierząt, nie trzeba go gnać z lekcjami, pomaga mamie chociażby w czyszczeniu klatki z Czopkiem. Z całej tej trójki jedynie Franek ma wstęp do mojego pokoju, bo jest w miarę ogarnięty...
- Marcel, to kolejny temat, który chciałbym z tobą poruszyć. Zauważyłem, jak traktujesz Jasia. On do ciebie lgnie, a ty nic tylko nim poniewierasz. Dajmy na to dzisiaj... Przyszedł do ciebie się przytulić...
- I mnie ugryzł! - przerwał mi w połowie zdania.
- Nie ugryzłby gdybyś mu nie dokuczył. Nie dość, że go sprowokowałeś to jeszcze go uderzyłeś. Marcel, ostatni raz podniosłeś rękę na Jasia.
- Z tego, co wiem Nikodem też mu przylał i jakoś nie miałeś nic przeciwko.
Powoli brakowało mi już argumentów. Marcel to urodzony dyplomata. Cóż, będzie z niego niezły prawnik.
- Marcel, to prawda, co mówisz - przyznałem. - Ale widzę, jaki stosunek do Jasia masz ty a jaki Nikodem. Nikodem bierze go na kolana, gada z nim normalnie, a ty... Wciąż słyszę z twoich słów określenie "menda". Między tobą a Jasiem nie ma zdrowych, braterskich relacji...
- Tata, on mnie wkurza. Jest taki mądrutki...
Dotarliśmy do furtki. W milczeniu podeszliśmy do tarasu. Usiedliśmy na schodach. Objąłem go ramieniem.
- Marcel, Jasiu to twój młodszy brat. Nawet nie wiesz, jak bardzo przypomina ciebie, gdy byłeś mały... Też była z ciebie niezła menda - zażartowałem, a mój syn uśmiechnął się i schylił głowę na dół.
- Proszę cię, żebyś zmienił swój stosunek do Jasia. Rozumiemy się?
- Tak, tato - odpowiedział. - Zobaczę co da się zrobić...
Podniosłem się na moment. Wsunąłem rękę do kieszeni jeansów i wyciągnąłem z niej iPhone Marcela.
- Trzymaj. Oddaję, ale szlabanu ci nie cofam. Jeśli będziesz mi się wymykał z domu przełożę cię przez kolano i zrobię z tobą porządek - powiedziałem z uśmiechem na twarzy.
Marcel przeciągnął się.
- Już jestem dorosły - odpowiedział.
- No, jesteś... - przyznałem mu rację. - Chodź do domu... Zimno już i ciemno...
- E tam... Źle ci się ze mną gada? - spytał sprawdzając na iPhonie godzinę.
- Nie... Właśnie dobrze... Zawsze lubiłem z tobą gadać, bo jesteś mądry chłopak...
- Mężczyzna - poprawił mnie.
Cały Marcel. Zawsze ostatnie słowo musi być jego. Siedzieliśmy na tych schodach do późna. I wtedy sobie coś przypomniałem. To tutaj, w tym właśnie miejscu, na tych schodach przed laty Marcel pierwszy raz w życiu powiedział do mnie "tato".
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro