Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Karmnik dla sikorek

Było sobotnie popołudnie. Miałem już odrobione lekcje, zrobiłem też kilka zagmatwanych, matematycznych zadań, które miały w jakimś stopniu przygotować mój umysł do pierwszego etapu olimpiady.
To niesprawiedliwe, że Niko od środy czy od czwartku jest sobie niby u babci Danki, a tak naprawdę całe dnie spędza z Marysią podczas, kiedy ja muszę siedzieć w domu. Postanowiłem zagadać do taty. Może anuluje mi ten szlaban.
Ubrałem się i poszedłem do garażu, gdzie ojciec, Franek i Jasiu zbijali z desek karmnik dla sikorek. Chłopaki byli zachwyceni małym domkiem. Nie mogli się doczekać, żeby powiesić go na gałęzi naszej jabłonki i wsypać do środka ziarenka.
- Tata, poszedłbym do Melki - odezwałem się.
Ojciec oderwał na moment wzrok od pudełka wypełnionego małymi gwoździami. Spojrzał na mnie, zastanowił się chwilę.
- Szlaban masz - rzekł.
- Tato, pozwól mi pójść - odparłem natychmiast. - Niko codziennie widuje w z Marysią. Zamień mi ten szlaban na coś innego.
- Nie. Kara to kara.
Wkurzyłem się. Ojciec uparł się na ten szlaban i nie dało rady go ubłagać, żeby z tego zrezygnował. Zdenerwowany walnąłem zaciśniętą pięścią w ścianę. Zdarłem sobie z palców trochę naskórka. Zaczęło mnie to piec.
- Zaproś Melkę do siebie - odezwał się tata. Naburmuszyłem się i wyszedłem z garażu. Usiadłem na tarasowych schodach. Napisałem do Melki, żeby przyszła, bo mój ojciec jeszcze nie ogarnął na czym polega sztuka kompromisu. Nie minęło pół minuty, a Melka dała znać, że zaraz przyjdzie. Się ucieszyłem. Wyszedłem po nią. O to tata nie powinien się mnie raczej czepiać.
Spotkaliśmy się mniej więcej w połowie drogi. Złapałem moją dziewczynę za rękę, a po chwili dałem jej całusa. Była jakaś spięta, podenerwowana.
- Co jest, Mela? - zapytałem ją.
- Nic - odpowiedziała tuląc swoją głowę do mej piersi. - No, bo tata...
- Co tata? Co ci znowu nagadał?
Mój teść ewidentnie robił Melce wodę z mózgu. Powoli zaczynało mnie to wkurzać.
- Powiedział, że zajdę w ciążę i nie skończę szkoły...
- Też mi coś! I ty się przejmujesz takim gadaniem? - odparłem. - Melka, głuptasie... Skończysz liceum, studia, pokończysz wszystkie szkoły, jakie będziesz chciała. Wiesz, ile par stara się o dziecko a nie może zajść w ciążę? To byłby cud, gdyby nam przydarzyła się wpadka. Poza tym przecież się zabezpieczamy...
- Stosunek przerywany to marne zabezpieczenie - odparła.
- Lepsze takie niż żadne - pocieszałem ją. - No już, Melka, nie rób tej miny!
- A jaką minę mam robić? - spytała krzyżując ręce.
- Taką - uśmiechnąłem się do niej, po czym ponownie chwyciłem ją tym razem za obydwie dłonie. - Kocham cię, skarbuś. Nie przejmuj się ojcem, on się nie zna.
Melka spojrzała mi głęboko w oczy, po czym rzuciła mi się na szyję. Pogłaskałem ją po tych miękkich, lśniących włosach. Ucałowałem.
- A możesz mi coś obiecać? - zapytała po chwili.
- Jasne, co tylko chcesz.
- Przez jakiś czas nie będziemy tego robić...
No, zamurowało mnie. Zacisnąłem zęby. Takiego oświadczenia się nie spodziewałem.
- No, okej - powiedziałem.
- Zły jesteś - odparła. - Marcel, nie złość się, no! Zrozum, że ja muszę skończyć szkołę. Przede mną jeszcze półtora roku liceum...
- Melka, przecież nic nie mówię. Nie chcesz się kochać, okej.
- Tak mówisz, ale widzę, że jesteś zły - szepnęła smutno.
- A co? Mam się cieszyć? Ciągnie mnie do ciebie, jesteś moją dziewczyną, zależy mi na tobie jak na nikim innym... Ale okej.
- Marcel...
Ta dziewczyna sama nie wie, czego chce. Mówi mi, że z seksu nici, a gdy ja z godnością przyjmuję to do wiadomości, jej coś nie pasuje.
- Melka, o co tobie chodzi? - zapytałem.
- No, bo się wkurzasz.
- Nie wkurzam się!
- No, widzę właśnie!
Odwróciłem się od niej na chwilę, żeby się trochę uspokoić. Wziąłem kilka głębokich oddechów.
Nieopodal nas znajdował się wyciągnięty na brzeg jeziora kajak ojca. Pomyślałem, że krótki rejs po jeziorze dobrze nam zrobi, wyciszy nas, oczyści emocje.
- Chodź - zwróciłem się do swojej dziewczyny, a ona chętnie przystanęła na moje zaproszenie.
Coś czułem, że to nasz ostatni rejs tego roku. W powietrzu czuć było pierwszy mróz. Woda była naprawdę lldowata. Zbliżała się zima. Po jeziorze pływały dzikie kaczki.
- Ile chciałbyś mieć dzieci? - odezwała się do mnie Melka.
- Lepiej spytaj, czy w ogóle chciałbym je mieć - odpowiedziałem puszczając przymocowane do kajaka wiosła.
- A nie chciałbyś? Nie wierzę - szepnęła. - Ja to bym chciała mieć parkę, chłopca i dziewczynkę. Ale by było fajnie, nie?
Zaśmiałem się. Poczucie humoru mojej Melki czasem mnie rozwala.
Dryfowalismy sobie tak kajakiem niedaleko jeziora, pomimo chłodu było nam naprawdę przyjemnie. W pewnym momencie oboje zobaczyliśmy Jasia i Franka stojących na brzegu. Obaj machali w naszą stronę rękoma i coś krzyczeli.
Wziąłem wiosła w ręce i poprowadziłem kajak w kierunku chłopaków.
- Marcel! Marcel! Masz iść do domu! - wołali chłopaki.
Jejku, z tego wszystkiego zapomniałem o tym durnym szlabanie. Podpłynąłem do brzegu. Zaciągnąłem kajak na suchy ląd. Wspólnie z chłopcami i z Melką poszliśmy w kierunku domu, jednak zanim weszliśmy do budynku, chłopaki zaprowadzili nas pod jabłonkę, do której przymocowany był karmnik dla sikorek.
- Wsypaliście im trochę ziarenek? - odezwałem się zaglądając do maleńkiego korytka. - Coś tu mają... - dopowiedziałem kładąc rękę na ramieniu Franciszka.
- Nie wszystkie ptaki odlatują na zimę do ciepłych krajów - odezwał się mój najmłodszy braciszek. Jest taki mądrutki.
- Sikorki i wróble zostają - szepnął Jasiu. - Bociany odlatują i żurawie... Melka, a przyniesiesz mi żabę?
Moja dziewczyna uśmiechnęła się.
- Po co ci żaba? - zapytała.
- On chce żabę do dmuchania! - odezwał się Franek.
Złapałem obydwu braci za ręce. - Idziemy do domu - zarządziłem. - A ty, Jasiu, skończ już z tymi żabami, okej?
Mały wytknął na mnie język. Dostał takiego klapa, że aż mu łzy w oczach stanęły. Już ja go oduczę pokazywania jęzora.
Poszliśmy do domu. Jasiu nie nakablował na mnie. Bez słowa rozebrał w korytarzu buty i kurtkę. Usiadł na kanapie w salonie i wziął w rękę jakiegoś tam samochodowego pluszaka.
Melka przywitała się z moimi rodzicami. Widząc, że moja mama zabiera się za wieszanie firanek, wyręczyła ją w tym. Tata tymczasem wziął mnie na stronę.
- Gdzie byłeś? - zapytał.
- Tata, no nie byłem w domu Młynarczyków. Melka napisała, że do mnie idzie, wyszedłem po nią na pół drogi... Chciałem być trochę romantyczny to wziąłem ją na krótki rejs po jeziorze...
- Masz szlaban. Powinieneś siedzieć w domu. Ciekaw jestem, czy masz zrobione lekcje.
- No, mam...
Tata albo nie ma już na mnie siły albo zaczyna do niego docierać to, że jestem już dorosły. Nie suszył mi dalej głowy. Skierował za to wzrok na siedzącego na kanapie Jasia.
- A temu co? - odezwał się tata.
Wzruszyłem ramionami, a po chwili przy tacie pojawił się Franek i wszystko tacie wyklepał.
- Bo Marcel wlał Jasiowi na dupę! - zawołał.
- Zaraz wlał! Klapsa mu tylko dałem - zacząłem się bronić.
- Za co go uderzyłeś? - odezwał się mój ojciec.
- No, za wytykanie na mnie języka - odpowiedziałem. - Tata, on ma osiem lat. Które ośmioletnie dziecko się tak zachowuje? Co innego, jakby miał dwa czy tam trzy lata... Ale on ma osiem!
Tata popatrzył na Jasia bez słowa. Nie skarcił ani mnie ani jego.
Międzyczasie Melka uporała się z firaną. Podeszła do mnie i chwyciła mnie za rękę.
- Idziemy na górę? - spytała.
Kiwnąłem głową. Poszliśmy na piętro. Zamknęliśmy się w moim pokoju. Po kilku pocałunkach Melce wróciła ochota na większe przyjemności. Trudno za nią nadążyć. Kobieta zmienną jest!



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: #dom