Ciągi liczbowe
Jasiu był tak roztrzęsiony, że nie był w stanie opowiedzieć mi i Lusi, czym naraził się Marcelowi. Lusia starała się go uspokoić, ale to było bardzo trudne, bo mały co kilka chwil na nowo wybuchał płaczem.
Sporo czasu upłynęło zanim mały zasnął. Wziąłem go z rąk Lusi i zaniosłem do naszej sypialni, położyłem na łóżku.
- Żal mi go bardzo... Biedactwo... - westchnęła Lusia siadając obok śpiącego Jasia. Pogładziła go po rumianym policzku.
- Podejrzewam, że młody nie jest bez winy. Za darmo od Marcela raczej nie oberwał - odezwałem się.
Daniela spojrzała na mnie. Bez słowa pokiwała głową. Dopiero po kilku minutach zdecydowała się odezwać.
- Poleżę z nim... A ty dowiedz się od Marcela o co poszło.
Skinąłem głową i pośpieszyłem na górę. Od mojej konfrontacji z synem minęło co najmniej półtorej godziny. Minęła mi już pierwsza złość i tego samego spodziewałem się po Marcelu.
Wszedłem do jego pokoju. Siedział skulony w rogu swojego łóżka. Wysunąłem krzesło spod biurka. Usiadłem naprzeciw syna.
- Jakieś przemyślenia? - zapytałem patrząc mu w oczy. Schylił głowę na dół.
- Źle się zachowałem, ale on pogryzdolił mi cały zeszyt od matmy - westchnął łamiącym się głosem. - Sam zobacz... - dopowiedział podając mi do ręki swój zeszyt.
Spojrzałem na rysunki Jasia. No, dreszcze poczułem na plecach. Marcel miał prawo się zezłościć, ale nie powinien był karać Jasia w tak okrutny sposób.
- Marcel, ja wszystko rozumiem. Jasiu źle postąpił niszcząc twój zeszyt, to nie ulega wątpliwości, ale nie miałeś prawa go bić. Jasiu jest twoim bratem. To ja jestem odpowiedzialny za jego wychowanie a nie ty. Nie życzę sobie, żebyś go bił, nie masz do tego prawa, rozumiesz?
- Tak - szepnął. - Poniosło mnie.
- Ostatnio często cię nosi. Nie respektujesz szlabanów, bijesz młodsze rodzeństwo. Ciekaw jestem jakie masz stopnie w szkole. Pokaż mi swój dzienniczek.
- Dobre mam - westchnął podnosząc się z łóżka. Schylił się, by zajrzeć do leżącego pod biurkiem plecaka. Wyciągnął z niego swój dzienniczek, podał mi go do ręki.
Przejrzałem sobie jego oceny. Nie były najgorsze. Przez ostatni tydzień nie wpadła mu żadna nowa uwaga ani jedynka. Zwróciłem mu jego notes. Spojrzał na mnie smutno.
W zasadzie powiedziałem już wszystko, co chciałem, więc podniosłem się z krzesła. Chciałem wyjść z pokoju, ale Marcel mnie zatrzymał.
- Tata, poczekaj - rzekł. - Usiądziesz?
Spocząłem obok niego na łóżku. Podał mi do ręki swój zbiór zadań. - Nie umiem tego rozwiązać - rzekł.
- Chodź do biurka. Nie będziemy robić lekcji na kolanie - odparłem.
Marcel skinął głową.
- Pójdę do pokoju Nikodema po drugie krzesło - rzekł.
Usiadłem przy biurku. Ciągi liczbowe - kiedy to było? Chwyciłem po podręcznik, żeby odświeżyć sobie nieco pamięć. Po krótkiej chwili do pokoju wszedł Marcel. Chłopak niósł mały, drewniany taboret. Postawił go tuż obok mnie. Usiadłszy, skrzywił się.
- To co? Ogarniemy to zadanie? - zapytał po chwili.
- Pewnie - odparłem. - Tylko daj jakąś kartkę i długopis...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro