Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Buty

Ledwo zdążyłem zaparkować auto w garażu, a chłopaki już wyskoczyli mi z samochodu. Pośpieszyłem za nimi, bo tak jak przypuszczałem, lecieli w kierunku kanciapy, gdzie zamykamy z Lusią koty. Przecież, jak Misiu i Monster wpadną do tej drewnianej szopy, to zostaną z niej tylko drzwi i okno.
- Chłopaki! Z powrotem! - zawołałem obydwu, ale tylko Franek cofnął się w moim kierunku. - Jasiu! - krzyknąłem, ale starszy z bliźniąt najwyraźniej ma problemy ze słuchem. Podbiegłem do niego i chwyciłem go za ramię. - Jasiu, wolałem cię - powiedziałem do niego.
- Nie słyszałem - rzekł.
- Po co idziecie do kanciapy? - zapytałem.
- No, do kotków - rzekł Franek.
- Chłopaki, dopiero co wróciliście ze szkoły. Proszę pójść do domu, przebrać się w gorsze ciuchy, założyć stare stare kurtki i buty... Właśnie, buty! Jesteście już duzi i to wstyd, żeby mama czyściła wam buty. Zaraz dostaniecie szmatki i wodę w misce i ładnie wypucujecie swoje traperki.
Chłopcy popatrzyli na mnie ze zdziwieniem, a po chwili uśmiechnęli się do siebie. Chcieli już biec w stronę domu, ale chwyciłem obydwu za kaptury.
- Hola! Moment! Jeszcze nie skończyłem... Nie wolno wam wchodzić do kanciapy bez mojej zgody. Misiu albo Monster wparuje, przegoni koty i będzie ryk!
- Chyba miauczenie - odezwał się Franek.
Kiedy on się zrobił taki bystry?
- Dobra, lećcie do domu się przebrać.
Bliźniaki pobiegli w stronę tarasu. Monster obalił Franka. No to teraz będą dwie kurtki do prania.
- Tata! Ratunku! - zawołał mały żabol próbując podnieść się z ziemi.
Zagwizdałem na Misia. Piesek podbiegł do mnie i zatrzymał się przy mojej prawej nodze. Tak go sobie wyszkoliłem. Pogłaskałem go po łepku.
Franek tymczasem podniósł się z ziemi. Otrzepał spodnie.
- Albo nie! - zawołał kładąc się z powrotem na ziemi.
Podszedłem do Franka. Jego zachowanie bardzo mnie zdziwiło.
- Franciszek, co ty wyprawiasz? - odezwałem się do niego.
- No, podnieś mnie - odparł kładąc się twarzą do ziemi.
- Franek. Co ma oznaczać to twoje zachowanie?
- Nic. Jasiu tak zrobił pani...
- Wstań - zwróciłem się do niego, ale był uparty. Schyliłem się, by podnieść go z ziemi. Nie chciałem, żeby mi się przeziębił. Franek zaparł się nogami a potem kopnął mnie w kostkę.
- Hej! Co ty wyprawiasz?! - krzyknąłem na niego.
- Nic. Ci tylko pokazuję, jak Jasiu zrobił pani Kasi. A pani Kasia się popłakała...
Po tych słowach Franek z moją pomocą podniósł się z ziemi. Obaj spojrzeliśmy na stojącego na tarasie Jasia. Mały miał schyloną głowę. Był smutny.
Franek chwycił mnie za rękę i poprosił, bym się ku niemu schylił. Uczyniłem to.
- Tata, bo ja bardzo lubię moją panią i nie chcę, żeby płakała przez Jasia - szepnął mi do ucha.
- Wiem, synek. Chodź do domu...
Weszliśmy do mieszkania frontowymi drzwiami. Zdjąłem chłopakom buty i kurtki. Ich trapery od razu wystawiłem na dwór, bo były całe od błota. Wstawiłem pranie.
Chłopcy poszli na górę się przebrać, a ja   poszukałem dwie małe gąbeczki, nalałem wody do niedużej miski. Jasiu i Franek mają już prawie po osiem lat. Najwyższy czas, żeby sami czyścili swoje obuwie.
Po kilku minutach chłopcy powrócili do salonu. Obaj byli zwarci i gotowi do pracy. Wyniosłem im na dwór tę miskę z wodą. Wytrzepałem ich buty z największego błota. Wziąłem do ręki gąbeczkę i pokazałem im, w jaki sposób należy myć buty. Powtórzyłem im chyba z pięć razy, że należy uważać, aby woda nie nalała się do wnętrza buta. Obaj twierdzili, że rozumieją ten jasny przekaz. Zostawiłem ich samych na dworzu, a sam wszedłem do domu.
Zajrzałem do lodówki w poszukiwaniu inspiracji na obiad. Ostatecznie zdecydowałem, że zrobię ziemniaki z cebulką, boczkiem, smażonym jajkiem i kiszoną kapustą. Zabrałem się za struganie kartofli, gdy oto w salonie pojawił się Marcelek.
- Hejo - odezwał się do mnie.
- No, hej.
- Co robisz? - zapytał.
- Obiad.
- Melka wróciła z wycieczki... Jest już w domu. Dwa dni jej nie widziałem...
- Straszne rzeczy. Weź nóż, pomożesz mi ziemniaki strugać.
- A jak pomogę to będę mógł iść?
- Nie, szlaban masz.
- Jestem dorosły...
- To po co się mnie pytasz o zgodę? Marcel, dorośli ludzie nie pytają się rodziców o zgodę na wyjście do swojej dziewczyny. Skoro ty zadajesz mi tego typu pytania oznacza to, że jesteś dzieciak a nie żaden dorosły, a jak wiesz, dzieciaki muszą się słuchać rodziców - pocisnąłem mu najlepiej jak potrafiłem. Podrapał się po głowie. Podszedł do szafki po nożyk.
- W takim razie nie będę ci się o nic pytał - rzekł podchodząc do mnie. Wziął ziemniaka do ręki i zaczął go obierać.
- Zrobisz, jak uważasz. Zaznaczę ci tylko, że jeśli złamiesz szlaban wymyślę ci taką karę, że się nie pozbierasz.
- Jaką niby?
- Kanciapa jest do uprzątnięcia, deski trzeba pociąć na tarczówce, garaż...
- Dobra! Zostaw coś dla Nikodema - przerwał mi.
- Nikodem nie wraca po nocach do domu...
- Bo jego dziewczyna nie mieszka w Zajezierzu. Zobaczysz, jak tylko kosmita   dostanie Prawo Jazdy, będziesz go widywał w domu raz w tygodniu - zaśmiał się.
Wtem obaj usłyszeliśmy krzyki dobiegające z dworu. Pośpieszyliśmy z Marcelem sprawdzić, co się dzieje. Chłopaki obkładali się pięściami. Rozdzieliliśmy ich z Marcelem. Wprowadziłem obydwu do salonu. Jasia pokierowałem do kąta przy telewizorze, a Franka do kąta przy komodzie.
- Marcel, pilnuj mi ich. A niech mi któryś piśnie słówko! - zagroziłem, po czym poszedłem zrobić porządek z ich butami.
Wróciłem do domu może po pięciu minutach. Marcel wczuł się w rolę inkwizytora. Siedział na środku kanapy z laczkiem w prawej ręce. Zarówno Jasiu jak i Franek stali na baczność odwróceni przodem do ściany. W salonie panowała idealna cisza.
- Tata, przypilnowałem ci ich - rzekł Marcel chwilę po tym, jak wszedłem do salonu. - Poszedłbym do Melki, co?
- Po obiedzie pójdziesz - odpowiedziałem podchodząc do kuchennego blatu. Zostało mi jeszcze sporo ziemniaków do obrania, a powoli robiłem się już głodny.
- Przepraszam Franka za to, że go uderzyłem pierwszy - odezwał się Jasiu.
Uniosłem wzrok. Spojrzałem na Janka. Wciąż stał przodem do ściany a głowę miał spuszczoną na dół.
- A ja Jasia... - szepnął Franciszek.
- Franek, całym zdaniem! - odezwał się Marcel.
Zaniemówiłem. Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, Franek zdecydował się poprawić swoje poprzednie wystąpienie.
- Przepraszam Jasia za to, że go uderzyłem jako drugi i czwarty - powiedział skruszonym głosem.
- O co się pobiliście? - zapytałem.
Ani Franek ani Jasiu się nie odezwali, co nie spodobało się Marcelowi.
- Tata chyba się wam o coś pyta! - wydarł się. Skarciłem go wzrokiem, bo ewidentnie na zbyt wiele sobie pozwalał.
- Ja uderzyłem Franka, bo wchlapał wodę do mojego buta - szepnął Jasiu.
Opłukałem ręce. Podszedłem do Jasia.
- Dobra, dość tego przesłuchania. Proszę podać sobie ręce na zgodę i nie życzę sobie żadnych bójek. Zrozumiano? - zwróciłem się do maluchów.
- Tak - powiedzieli obydwaj w tym samym momencie.
- Skoro jest zgoda między wami, to możecie się ubrać i iść pobiegać pół godzinki po dworze.
- Tylko nie wyłazić mi za ogrodzenie - rzekł Marcel wkładając laczka na swoją stopę. - Czopek zostaje w domu i żadnego dmuchania żab!
- Marcel! - nie zapanowałem nad sobą. Wydałem się na niego.
- Co? - oburzył się.
- Chłopaki, idźcie już na dwór...
Maluchy pobiegły na korytarz. Ja tymczasem usiadłem obok Marcela. Spojrzałem na niego próbując wyczytać coś z jego twarzy. Nie rozumiałem, skąd w nim tyle złości do braci.
- Marcel, trochę empatii. Jesteś ich starszym bratem a nie jakimś oprawcą.
- Sorka, nosi mnie, bo nie pozwalasz mi iść do Melki.
- Idź do ten Melki, niech cię nie widzę!
Marcel w sekundzie uniósł się z kanapy.
- O szesnastej masz być w domu! Zrozumiano?
- Tak! - odpowiedział wkładając buty w korytarzu.
Po chwili usłyszałem trzaśnięcie drzwiami. Już myślałem, że najbliższe pół godziny spędzę w samotności, ale wtem po schodach zszedł Nikodem.
Mój syn wlał wodę do czajnika, wsypał kawę w dwa kubki.
- Spodziewasz się kogoś? - spytałem.
- Nie. Czemu? Chcę napić się kawy ze swoim starym - odparł patrząc na mnie naprawdę poważnym wzrokiem. Wariat jeden!
- Ja ci zaraz dam starego! - pogroziłem mu.
Niko uśmiechnął się. Zajrzał od lodówki.
- Kawa i serniczek... Może być?
- Jasne.
Wstawiłem ziemniaki. Usiedliśmy z Nikodemem przy stole. Po krótkiej chwili zagotowała się woda. Mój syn łaskawie podniósł się z krzesła, zalał kawę wrzątkiem. Nałożył nam obydwu po kawałku sernika z jagodami. Podał kawę. Dobry dzieciak z tego mojego Nikodema.
Powspominalibyśmy trochę dawne lata, kiedy to byliśmy sami, kiedy nie było z nami Lusi i Marcela. Nasze życie wyglądało wówczas zupełnie inaczej niż teraz.
Nikodem pozytywnie mnie zaskoczył. Powiedział mi, że zabrał Marysię na grób swojej matki. Jejku, ostatnimi czasy tak rzadko o niej myślałem... Od jej śmierci minęło już prawie dziewiętnaście lat. Nikuś był maleńki, kiedy zmarła, a teraz jest już dorosły. Ale leci ten czas.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: #dom