Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wizytówka

Był późny wieczór. Jasio siedział na dywanie w salonie. Obaj z Frankiem bawili się sportowymi autkami oraz nowozakupioną wyrzutnią HotWells.
Szymon sprawdzał prace klasowe swoich uczniów. Śmiechy Jasia i Frania absolutne mu w tym nie przeszkadzały.
- Kornel Młynarczyk... - rzekł spoglądając na małżonkę. - Trója z plusem... Kornel się załamie... Zawsze brakuje mu do czwórki pół punktu...
- Szymon, daj mu tą czwórkę... Nie bądź taki - odezwała się Daniela.
- Jeszcze raz przeliczę punkty... Dwa, cztery... Półtora... Nie da rady.
- Niedobry jesteś...
- Tata, wpisz Kornelowi czwórkę - rzekł Franek kierując wzrok na ojca. - Kornel umie wszystko ładnie... Ja bym mu dał czwórkę...
- A ja mu dam trzy plus.
- Daj mu dwóję albo pydę - odezwał się Jasiu.
- Pydę? - zdziwił się Szymon. - Jasiu, skąd znasz takie słowa?
- Pyda to nie jest brzydkie słowo - szepnął malec pod nosem.
Wtem rozległ się dzwonek do drzwi. Lusia spojrzała na męża.
- Jeżeli to znowu Marek to chyba się wścieknę - powiedziała.
- Ja otworzę - rzekł Szymon wstając z kanapy.
Mężczyzna poszedł na korytarz. Jasio tymczasem skierował wzrok na mamę.
- Kto to jest Marek? - zapytał.
- To taki pan - odpowiedziała.
- A co to za pan?
- Taki z brodą - odparła wychylając się zza ścianki. - Oczywiście! Marcel! - zawołała, po czym na górę.
Weszła do pokoju syna. Marcel wraz z Melką siedzieli przy biurku. Młodzieniec uczył swoją dziewczynę geometrii.
- Marcel, Marek przyjechał. Jasio już wypytuje się, kto to jest Marek. Proszę w tym momencie pójść na dół, wyjść z Markiem na dwór i spytać go o to, czego od ciebie chce. Załatw to raz a porządnie.
- Mama, powiedz mu, że mnie nie ma.
- Nie! Masz z nim porozmawiać. W tej chwili!
Młodzieniec podniósł się z krzesła. Schodząc na dół po schodach, minął wspinających się na górę bliźniaków.
Marek stał w salonie. Uśmiechnął się na widok swojego syna.
- Pogadamy? - spytał życzliwym głosem.
- Jaki ty jesteś upierdliwy! - odparł Marcel zmierzając w kierunku korytarza. Wyciągnął z szafy swoją kurtkę. Wsunął na nogi sportowe buty, po czym wyszedł na dwór. Marek pośpieszył za nim.
- Czego chcesz ode mnie? Tak trudno zrozumieć, że nie jesteś mi potrzebny do szczęścia? - rzekł młodzieniec wsuwając obydwie ręce do kieszeni kurtki. - Odwal się w końcu ode mnie.
- Marcel, chciałem tylko z tobą pogadać... Jesteś moim jedynym synem...
- Sranie w banie! Po co przyjechałeś?
- Nie planowałem tego - rzekł mężczyzna patrząc Marcelowi w oczy. - Interesy sprowadziły mnie z te strony. Jechałem na spotkanie w klientem. Zobaczyłem znak ZAJEZIERZE. Wrzuciłem wsteczny bieg...
- I to był błąd.
- Nieprawda. Cieszę się, że mogłem cię zobaczyć... Nie jesteś już dziesięcioletnim chłopcem, jakiego znałem. Masz już skończone osiemnaście lat, prawda?
- Mam i co z tego?
- Masz dziewczynę?
- No, mam - westchnął. - Od ośmiu lat...
- Osiem lat chodzisz z tą samą dziewczyną?
Młodzieniec kiwnął głową. Marek uśmiechnął się. Położył rękę na ramieniu syna. Przez chwilę obaj milczeli.
- Marcel, gdybyś czegoś potrzebował... Powiedz, jest coś, o czym marzysz a co jest dla ciebie nieosiągalne?
- Co masz na myśli? - spytał młodzieniec.
- Nie wiem... Pieniądze, auto...
- Dzięki. Na razie mam pełną kasy skarbonkę... Auto też nie jest mi potrzebne... Mam rower, który mi póki co wystarcza.
Marek pokiwał głową z niedowierzaniem. Zdjął rękę z ramienia Marcela. Spojrzał w jego brązowe oczy. Uśmiechnął się.
- Gdybyś kiedyś potrzebował kasy, zadzwoń do mnie albo napisz - rzekł podając synowi swoją wizytówkę.
Wbrew przypuszczeniom Marka,  Marcel nie podarł tejże karteczki. Ukrył ją w kieszeni swoich jeansów.
- Kiedy wyjeżdżasz do Holandii? - spytał.
- Jutro rano. I tak nie planowałem zostać w Polsce tak długo.
Młodzieniec przeciągnął się. Spojrzał w gwieździste niebo.
- Zimno - szepnął poraz kolejny wsuwając ręce do kieszeni kurtek.
- No... To będę już jechał... To na razie, Marcel... - rzekł mężczyzna unosząc prawą rękę w górę.
Osiemnastolatek popatrzył na Marka z namysłem. Zacisnąwszy powieki odpowiedział mężczyźnie tym samym gestem. Stojąc nieopodal tarasu patrzył, jak jego biologiczny ojciec wsiada do luksusowego Porche. Samochód wydał charakterystyczny odgłos, po czym wyjechał z podwórka.
Marcel stał jeszcze przez chwilę na tarasie. Poczekał, aż samochód Marka zniknie za zakrętem. Zdziwił się, gdy ujrzał, że otwierają się tarasowe drzwi, a z domu wychodzić Daniela.
Kobieta zbliżyła się do syna. Położyła swoją rękę na jego ramieniu, jak to przed chwilą uczynił Marek.
- Pogadaliście? - spytała.
Chłopiec wzruszył ramionami.
- O czym tu z nim gadać? To dla mnie obcy człowiek, ale żal mi go trochę...
- Nie wyglądał na nieszczęśliwego...
- No, niby nie... Wkurza mnie to, że pojawia się w moim życiu i znika... Jest spoko, a potem coś odwala... Tak było zawsze... Chciałbym, żeby to Szymon był moim prawdziwym ojcem - rzekł zaciskając powieki.
Lusia popatrzyła na syna oczyma pełnymi współczucia. Pogłaskała go po ciemnych, w miarę krótko ściętych włosach.
- Wiesz, że tata bardzo cię kocha - szepnęła.
- Wiem...
- Głowa do góry... Będzie dobrze... Chodź do domu... Melka na ciebie czeka...
Marcel pokiwał głową. Uśmiechnął się do mamy. Chwilę później oboje weszli domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro