Ucieczka przez okno
Było słoneczne popołudnie. Marcel wyciągnął z samochodu sosnowe listewki. Zaniósł je w pobliże kanciapy i położył na wielkim stole zbitym z desek.
- No, tata! - zawołał uśmiechając się do Szymona. - Ale się przedszkole będzie cieszyć? Co robimy najpierw?
- No, nie wiem...
- No, ja bym najpierw zrobił stajnię dla Agatki... Kurcze, nie mogę się doczekać! - zawołał niemalże podskakując z radości.
Szymon wyniósł z kanciapy swoją zieloną skrzynkę z narzędziami. Marcel pobiegł do domu po segregator ze szkicami. Po chwili wrócił do Szymona.
- Tu są moje rysunki - rzekł. - Chyba taka stajnia z dachem na zawiasach byłaby najlepsza, bo mogłaby Gacia sobie ten dach zwyczajnie otworzyć, co nie, tato?
- Zobaczymy - odparł Szymon wyjmując ze skrzynki ołówek i miarę. - Marcelek, piłkę podaj.
- Okej - rzekł nastolatek ruszając w kierunku kanciapy. Wziął do ręki wiszącą na gwoździu piłę do cięcia drewna.
Wtem z domu wyszli Franciszek i Agatka. Dzieciaki miały na sobie ciepłe buty, kurtki, czapki, a nawet rękawiczki. Franek pobiegł obejrzeć stojący przed bramą samochód, którym przyjechała Wiktoria. Agata z kolei pośpieszyła w kierunku taty i Marcela.
- Co robicie? - zapytała wyciągając rece do ojca.
Szymon był zmuszony wciąż ją na ręce.
- A niespodzianka - rzekł.
Agatka skierowała wzrok na otwarty segregator. Ujrzawszy rysunek stajni zapiszczała Szymonowi do ucha.
- Hej! Co to za piski? - spytał.
- Tata! Co będziesz robił?! Stajnię?!
- Żabko, nie krzycz mi do ucha. Sama zobaczysz - rzekł stawiając pięciolatkę na nogach. - Idź, polataj trochę...
- Nie... Ja będę się patrzeć...
- Gacia, zmarzniesz, jak będziesz stać bez ruchu.
- To ja będę pomagać - odparła biorąc do ręki zwijaną miarę.
- Niech pomaga - rzekł Marcel. - Będzie podawała nam narzędzia...
Agatka podskoczyła z radości. Szymon zabrał się do pracy. Z pomocą Agatki zaznaczał ołówkiem preferowaną długość listewek. Marcel z kolei ścinał je ręczną piłą oraz wygładzał papierem ściernym.
Dziewczynka wciąż towarzyszyła ojcu. Oczyma wyobraźni już widziała piękną, drewnianą stajnię. Nie mogła się doczekać, aby włożyć do niej swoje zabawkowe konie i kucyki a także lalki Barbie i mniejsze laleczki.
- Tata, a po co są te malutkie deseczki? - odezwała się opierając się brodą o blat stołu.
- Skarbie, nie rób tak, bo się skaleczysz... To będą szczebelki - wyjaśnił.
- Tata, to ja pobiegnę do domu po konika, co? - spytała.
- No, leć. I powiedz mamie, żeby dała ci jakaś ściereczkę do rąk...
- No! - zawołała przeszczęśliwa.
Pobiegła w kierunku tarasu. Franciszek z kolei obiegł dom kilka razy dookoła. Zaglądał do okien. Jego zachowanie przykuło uwagę Szymona.
- Marcelek, idź, zobacz, co Franek kombinuje - rzekł. - Rzuca czymś w okno... Co on wyprawia?!
Marcel odłożył piłę. Ukryty za samochodem ojca patrzył, jak Franciszek pomaga Jasiowi wyjść na dwór przez łazienkowe okno. Nastolatek ruszył w stronę braci. Zdenerwowany obserwował, podnoszącego się z ziemi Jasia. Chłopiec miał na sobie jedynie cienką piżamę i skarpety. Na widok Marcela zaczął uciekać.
- Jasiu! Czy ty się niczego nie nauczysz?! - krzyknął siedemnastolatek. - Chyba masz zabronione siadanie na parapetach, a ty przez okno na dwór wyłazisz?!
Jasiu nie miał szans w starciu z Marcelem. Mimo to uciekał. Biegł w kierunku jabłonki. Głęboko wierzył, że uda mu się na nią wskrobać zanim wpadnie w ręce Marcela.
- Po co uciekasz?! - krzyknął Marcel przyśpieszając z lekka. Złapał Jasia za rękę, ale wówczas siedmiolatek celowo upadł na ziemię. Marcel chciał podnieść brata, jednak ten zaparł się nogami. Nauczył się tego od Agaty.
- Co za czub - westchnął Marcel. - Franek, leć po tatę!
Franciszek zawahał się. Koniec końców pobiegł w stronę kanciapy. Nie chciał wydać Jasia. Tym bardziej, że sam pomógł mu wydostać się z domu, a nawet go do tego namawiał.
- Co Franek? - rzekł Szymon patrząc w zagubione oczy synka.
- A, bo Jasiu... Bo Marcel kazał cię zawołać...
Szymon spojrzał badawczo na Franka, po czym wspólnie z nim ruszył w stronę domu. Zbladł, gdy ujrzał kładącego się na ziemi Jasia. Marcel odetchnął z ulgą na widok ojca. Puścił rękę brata. Jasio poraz kolejny upadł na ziemię. Szybko jednak wstał, otrzepał dłonie o spodnie.
- Jasiek, co ty wyprawiasz? - rzekł Szymon chwytając siedmiolatka za przedramię. Malec spuścił głowę na dół. - Spójrz na mnie! Mama pozwoliła ci wyjść na dwór? Odpowiedz!
- Nie pozwoliła... - rzekł Jasio smutno. - Ale tak... Agata może iść na dwór. Franek może, Marcel może... Ja też chciałem...
Szymon przykucnął przy chłopcu, po czym wziął go na ręce.
- Jasiu... Jesteś chory, masz zapalenie oskrzeli... Nie wolno ci wychodzić na dwór. Jak wyzdrowiejesz, okej. Ale jesteś chory. Rozumiesz ty to? - rzekł niosąc chłopca do domu.
- Ale Franek i Agatka mogą...
- Jasiu, oni są już zdrowi, a ty jeszcze dwa dni temu miałeś gorączkę. Synek, nie można wychodzić z domu, jak jest się chorym. Jeszcze w piżamie i na boso... Obiecaj mi, że nie będziesz więcej razy robił takich głupot - rzekł patrząc chłopcu w oczy.
- No - szepnął Jasio.
Szymon wniósł syna do domu. Podprowadził go pod kominek.
- Lusia! - zawołał.
Już po chwili po schodach zbiegła Daniela.
- Jasiu! - zawołała. - Gdzieś ty był? Wszędzie cię szukam!
- Lusia, zostałaś w domu z jednym dzieckiem i jeszcze go nie upilnowałaś? - odezwał się Szymon.
Daniela naburmuszyła się.
- O co ci chodzi? Cały czas był ze mną. Poszedł do łazienki... A potem zapadł się pod ziemię. Wszędzie cię szukałam - zwróciła się do synka. - Gdzie był? - dodała spoglądając na męża.
- No, na dworze... Lusia, daj mu skarpety czyste i piżamę...
- Jak na dworze? Szymon, ja cały czas byłam w salonie. Zauważyłabym, gdyby wyszedł z domu...
- Lusia, chyba wiem, skąd przyprowadziłem Jasia...
- Cały czas tu byłam. Jak wyszedłeś z domu? - spytała spoglądając na dziecko.
Jasio schylił nisko głowę.
- Odpowiedz mamie - usłyszał z ust Szymona.
- Nie powiem - rzekł.
Lusia zdębiała. Z niedowierzaniem spojrzała na synka.
- Chyba nie wyszedłeś oknem? - spytała wstając z kanapy. Ruszyła w stronę łazienki. - No, oczywiście! - zawołała. - Okno otwarte na oścież!
Jasio i Szymon spojrzeli na siebie. Chłopiec pochylił głowę na dół. Szymon przywołał go do siebie gestem głowy.
Jasio nie zamierzał podchodzić do ojca. Bał się kary. Wstał z fotela, po czym pobiegł schronić się w ramionach mamy.
- Jasio, dlaczego wyszedłeś z domu oknem? Przecież tata tłumaczył ci dwa dni temu, że nie wolno siadać na parapetach... Nic do ciebie nie dotarło?
- Ale ja chciałem iść trochę na dwór... - rzekł Jasio.
- Przebierz go. Ja idę na dwór, bo mam robotę. Jak wrócę, porozmawiam z młodym. Jasiu, spróbuj mi jeszcze raz wyjść z domu bez zgody mamy! - ostrzegł go.
Chłopiec pokiwał głową. Wciąż trzymał się rąk Lusi. Puścił ją dopiero, gdy Szymon wyszedł na podwórko.
Lusia przebrała synka. Założyła mu grube skarpety do kolan, po czym sięgnęła z szafy pluszowy koc. Usiadła w fotelu przy kominku. Wzięła Jasia na kolana. Okryła go kocem. Chwyciła swój smartfon.
- Przytul się. Przeczytam ci bajkę o autach. Może być? - spytała.
- Może być - odparł Jasio uśmiechając się do mamy.
- No... W końcu nastał ten dzień. To dziś miał się odbyć długo wyczekiwany rajd - zaczęła czytać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro