Sto milionów
Dwaj Jasińscy wyszli z samochodu. Nikodem pogłaskał Jasia po głowie.
- Monster! Oddawaj mi buta! - zawołał.
Piesek natychmiast stawił się obok swego pana. Nie przyniósł jednak tenisówka Nikodema.
Lusia spojrzała na męża pytająco, po czym pocałowała go w usta.
- Skąd się tu wzięliście? - spytała.
- Ja spadłem z Księżyca - rzekł Nikodem biorąc Jasia na barana. Chłopiec wybuchnął śmiechem. Przytulił się do włosów starszego brata.
- Skąd się wzięliśmy... Hm... - rzekł Szymon. - Do szkoły zadzwonił telefon... Panie Jasiński, pana syn jest na komendzie policji przy ulicy Grudziądzkiej. Proszę przyjechać go odebrać...
Lusia uśmiechnęła się. Klepnęła męża w ramię.
- Nie nabijaj się ze mnie - szepnęła. - Nikodem, gdzie ty byłeś? Gdzie masz buty, kurtkę?
- Buta zabrał mi Monster - wyjaśnił nastolatek.
Szymon objął żonę ramieniem. Ucałował ją w skroń.
- Zaraz ci wszystko opowiem... I tak nie uwierzysz - rzekł rozpromieniony.
Nikodem wniósł Jasia do domu. Zdjął go ze swoich ramion. Postawił na podłodze.
- Niko, rzuć mnie na łóżko - rzekł Jasio próbując wdrapać się na brata.
- Nie, bo głodny jestem... Muszę się najeść - odparł nastolatek kierując się w stronę lodówki.
- Niko! Tylko jeden raz!
- No, dobra!
Nastolatek wziął brata na ręce.
- Ręce szeroko! - nakazał. - Samolot leci, leci, leci i... Bum! - krzyknął rzucając brata na kanapę.
Jasiu wybuchnął śmiechem. Nim Nikodem zdążył poraz drugi podejść do lodówki, siedmiolatek stał już przy nim i gapił się na niego błagalnym wzrokiem.
- Miało być jeden raz i co? - rzekł Nikodem.
- Jeszcze tylko jeden - szepnął błagalnie.
- No dobra... Ale to już będzie naprawdę ostatni raz - rzekł podnosząc Jasia w górę. - Leci samolot! Leci, leci, leci, leci! I bum!
Wtem do salonu wbiegła Agatka.
- Nikuś! - zawołała. - Franek! Niko robi samolot! Nikuś, teraz ja! Teraz ja!
Młodzieniec podszedł do lodówki. Zajrzał do środka. Nie reagował na wołanie siostry.
- Nikuś! Chcę być samolotem! - zawołała poraz kolejny.
- Ja też! - krzyknął Jasiu.
- Macie tatę. Niech wami rzuca! - rzekł Nikodem szykując sobie do jedzenia kanapki.
Jasiu podszedł do brata. Z uwagą patrzył, jak ten smaruje chleb smalcem.
- Ale masz fajny nóż - rzekł. - A pokazać ci, co ja mam?
- No, pokaż - odparł Nikodem.
Jasiu wsunął rękę do kieszeni spodni. Wyciągnął z niej niewielki śrubokręt z czerwoną rączką.
- I skąd to masz? - odezwał się Nikodem.
- A z dupy - odparł Jasiu wybuchając śmiechem. - Mogę ci go pożyczyć za kasę.
- Pożyczyć? Nie możesz pożyczyć mi czegoś, co do ciebie nie należy - rzekł Nikodem.
- Mogę... Ale za kasę.
- Jak tata przyjdzie do domu to mu powiem, że ukradłeś mu śrubokręt. Dostaniesz za to na dupę.
- Sam dostaniesz...
- Chcesz się przekonać?
Jasiu naburmuszył się. Ze śrubokrętem w ręce pobiegł do swojego pokoju. Ukrył swoją zdobycz pod trocinami w klatce Czopka, po czym zbiegł z powrotem na dół.
- I co? Nie mam nic w ręce - rzekł pokazując Nikodemowi swoje dłonie.
- Pewnie schowałeś śrubokręt pod poduszką albo w szufladzie - powiedział Nikodem.
- Chciałbyś zgadnąć, co? Nie zgadniesz tego nigdy!
- Jasiu... Dobra... Nic nie mówię - odparł nastolatek biorąc w rękę skibkę chleba.
- Idę na dwór! - zawołał Jasiu.
- A idź... Będzie spokój...
Siedmiolatek wybiegł na zewnątrz w klapkach i bez kurtki. Zdziwił go widok stojących na tarasie rodziców. Nie rozumiał, jak można stać na dworze i nic nie robić, a jedynie rozmawiać.
Ani się obejrzał, a Szymon wziął go na ręce. Przyjrzał mu się z uwagą.
- Co mały łobuziaku? Dobrze, że wcześniej dzisiaj wróciłem do domu... Poświęcimy trochę więcej czasu na literki i cyferki. Tak?
- Nie...
- Tak.
Lusia uśmiechnęła się, po czym podeszła do drzwi. Szeroko je otworzyła.
- Zapraszam panów do domu - powiedziała.
- Nie - westchnął Jasiu próbując wyrwać się z ramion ojca. - Zrobię rundę...
- Jaką znów rundę? - spytał Szymon.
- Dookoła domu... Jedną...
- Bez kurtki? Bez butów? Nie ma mowy! - rzekł Szymon wnosząc obrażone dziecko do mieszkania. - A ty, Niko wciąż na boso? - spytał siadając wygodnie na kanapie.
Nastolatek pokiwał głową.
- Tata opowiedział mi o tym, co się stało - odezwała się Daniela. - No, Nikodem. Jestem z ciebie taka dumna - dodała, po czym ucałowała siedzącego przy stole nastolatka w czubek głowy. - Bardzo, bardzo, bardzo - dodała głaszcząc go po włosach.
- A ze mnie? - odezwał się mały Jasiu.
- Z ciebie też - szepnęła.
Malec uśmiechnął się. Skończył z rozpędu na łóżko. Szymon wziął go na kolana.
- Ile jest dwa dodać jeden? - zapytał.
- Sto milionów - szepnął chłopiec wtulając się w ramiona taty.
- Sto milionów? Ty cały jesteś jak to sto milionów...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro