Stajnia
Agatka wyniosła z domu swojego zabawkowego kucyka. Uradowana pobiegła pomagać ojcu i bratu w budowaniu stajni.
- Tata! Widziałeś gdzieś piłkę?! - zawołał Franek wchodząc do kanciapy.
- Synek, za moment się o nią obalisz...
- Aa! Jest! Tata, a miałem tu kiedyś kije do hokeja.
- Franek, na końcu kanciapy jest skrzynka. Tam są wasze zabawki - rzekł Szymon.
Chłopiec pobiegł na koniec szopy. Uklęknął przy dużej, plastikowej skrzyni. Zajrzał do środka.
- Jacie! - zawołał. - Znalazłem prawdziwy skarb! - dorzucił chwytając złamaną paletkę do tenisa.
Ani Marcel ani Szymon nie zwrócili uwagi na okrzyk chłopca. Byli zajęci wymierzaniem i ścinaniem listewek.
Po chwili Franciszek wyszedł z kanciapy.
- I co? Znalazłeś kij? - odezwał się Szymon.
- Lepiej! Paletkę mam!
- Co będziesz tym robił? - rzekł Marcel.
- Nie wiem jeszcze, a co? Agatka, idziesz ze mną zwalać jabłka? - odparł Franek.
Szymon przerwał na chwilę wykonywaną przez siebie pracę. Wszedł do kanciapy. Wziął pierwsze z brzegu wiadro, po czym podał je Frankowi.
- Ładnie pozbieraj wszystkie jabłuszka.
Chłopiec uśmiechnął się.
- A mogę tym zwalać? - zapytał rozpromieniony.
- Możesz...
- Agata, idziesz ze mną?
- No to idę - odpowiedziała.
Dzieciaki podbiegły do jabłonki oddalonej od kanciapy o jakieś trzysta metrów. Franek wdrapał się na jabłoń. Agatka z kolei przykucnęła, by pozbierać leżące na trawie owoce.
- Gacia, uważaj, bo będę rzucał w ciebie granatami! - zaśmiał się.
- Franek, nie rzucaj we mnie! - odpowiedziała.
Chłopiec uderzył paletką w trzy jabłka zawieszone na tej samej gałęzi.
- Franek! - krzyknęła Agatka wstając z trawy. - Nie rzucaj we mnie!
- Nie rzucam w ciebie, tylko ci podaję! - odpowiedział. - Ej! Jakiś samochód przyjechał!
Agatka włożyła kolejne jabłko do wiaderka, po czym skierowała wzrok w stronę bramy.
Z samochodu wyszli Bartosz i Adriana. Młody mężczyzna trzymał w ręce zawiniętą w papier litrową butelkę alkoholu. Żwawo podążał w stronę domu.
- A Tosia?! - krzyknęła Agatka wybiegając cioci i wujkowi na spotkanie.
- Tosia została u babci - powiedziała Adriana.
Agatka naburmuszyła się. Tupnęła nogą. Ani na Bartku ani na Adzie nie zrobiło to absolutnie żadnego wrażenia. Małżonkowie uśmiechnęli się do siebie, po czym poszli do domu.
Dziewczynka poczuła się zlekceważona. Skrzyżowała ręce, po czym zaczęła głośno piszczeć.
- A tej co znowu? - odezwał się Marcel.
Szymon odłożył miarę. Szybkim krokiem pomaszerował w stronę córki. Agata była czerwona ze złości, a po jej policzkach spływały duże krople łez.
- Co ty wyprawiasz?! - krzyknął Szymon chwytając córkę za rękę. - Co ty wyprawiasz? Pytam się ciebie?!
Agata naburmuszyła się jeszcze bardziej.
- Zmień minę, bo zaraz dostaniesz na dupsko! - rzekł podniesionym głosem.
Dziewczynka zasłoniła twarz lewą ręką. Szymon kiwnął głową z niezadowoleniem.
- Koniec wygłupów. Franek! Chodź już do domu! Raz, dwa! - zawołał prowadząc córkę w stronę tarasu.
- Po co się drzesz jak niemądra? - rzekł ściskając jej delikatną rączkę.
Agata rozpłakała się na dobre. Szymon wziął ją na ręce. Wniósł do domu.
Podał dziecko Danieli, po czym zbliżył się do Ady i Bartka.
- A dzień dobry! - przywitał się.
- Cześć wujek - powiedziała Adriana. - Agata rozpłakała się, bo nie zabraliśmy ze sobą Tosi - wyjaśniła.
- Agata za karę zaraz pójdzie spać - odparł Szymon spoglądając z byka na córkę.
Dziewczynka wytknęła język na Szymona, po czym wtuliła się w ramiona matki.
- No, co tak stoicie? Siadajcie - odezwała się Lusia. - Agata, kurtka, buty... Proszę się rozebrać. Raz, dwa - powiedziała stawiając córkę na parkiecie. Sama wyszła na taras, by zawołać do domu Marcela i Franciszka.
Szymon wstawił wodę na kawę. Wyciągnął ciasto z lodówki, po czym usiadł przy stole naprzeciw gości.
- Jak się mieszka na swoim? - spytał.
- Nie na swoim, tylko na wynajętym - rzekł Bartek. - Mieszkalibyśmy u teścia, ale Ada nie mogła się dogadać z Kamilą - wyjaśnił.
- A dziwisz mi się? - westchnęła Adriana. - Dobra. Już nic nie mówię. Wujku, teraz chociaż mamy święty spokój. Nikt nam się do niczego nie wtrąca.
- I lokalizacja jest świetna - wtrącił się Bartosz. - Tosia ma dwa kroki do przedszkola.
- No, ma... Ale nie chce małpa jedna chodzić do tego przedszkola. Płacze, jak ją prowadzę - szepnęła Ada. - A jak już jesteśmy w przedszkolu to nie może się odkleić od mojej ręki.
Wtem to domu weszła Daniela.
- Szymon, nie ma nigdzie Franka - powiedziała zdenerwowana.
Mężczyzna prędko podniósł się z krzesła.
- Jak nie ma? - rzekł. - Na jabłonce siedział przecież - dodał kierując się w stronę wyjścia.
Ruszył w kierunku niewielkiego sadu. Pod jabłonką leżało obalone wiadro. Ani śladu chłopca.
- Franek! - zawołał rozglądając się na wszystkie strony.
Momentalnie u boku Szymona zjawili się Misiu i Monster. Obydwa psy nie odstępowały od swego pana na krok. Głośno ujadały.
- Marcel! Nie widziałeś nigdzie Frania?! - zawołał Szymon.
- No tu ze mną jest, a co? - odparł chłopiec.
Szymon przyśpieszył kroku. Po chwili stał już przy kanciapie.
- Franek, zostaw te listewki. Biegiem do domu!
- Pomagam Marcelowi...
- Marcel da sobie radę. Leć do domu, bo mama się martwi. No, już!
Chłopiec pokiwał głową, po czym pędem ruszył w kierunku tarasu. Stawiał wielkie kroki, by jak najszybciej znaleźć się w domu.
Szymon pomógł Marcelowi uprzątnąć stanowisko pracy.
- Za dużo dzisiaj nie zrobiliśmy - rzekł.
- Jak nie? Mamy już podocinane listeweczki... Teraz wystarczy wszystko ze sobą ładnie posklejać. Chodź... Czas odpocząć.
Marcel uśmiechnął się. Zamknął kanciapę na kłódkę, po czym podał ojcu klucz.
- Przydałby nam się garaż, ale taki z prawdziwego zdarzenia... Taka pracownia. Może nauczyłbym się robić stajnie i sprzedawałbym je przez internet.
Szymon uśmiechnął się. Poklepał syna po ramieniu.
- Marcel, ty lepiej skup się na nauce a nie na zarabianiu pieniędzy, dobrze?
Nastolatek pokiwał głową.
- Dobrze - rzekł.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro