Ptaszek
Wyjaśniłem sobie z panią Anią Adamską sprawę dotyczącą jedynki Jasia. Twarda z niej sztuka. Powiedziała mi, że to, że Jasiu jest moim synem nie oznacza, że będzie go w jakikolwiek sposób faworyzować. Wredne babsko. Przecież nie w tym rzecz. Nie chciałbym, żeby faworyzowano któreś z moich dzieci, ale uważam, że wystawienie pierwszoklasiście jedynki pierwszego dnia po powrocie z trzytygodniowej choroby, nie jest normalne. Zarządałem od niej, że ta niedostateczna ma zniknąć z dziennika. Zrobiła minę stulecia i zniknęła mi z oczu.
Przez chwilę posiedziałem sam w gabinecie. Sekretarka przyniosła mi kawę taką, jak lubię. Zamieniłem z nią parę zdań tak o wszystkim i o niczym.
Później to już standardowo, wuefista przyprowadził do mnie na rozmowę dwóch uczniów, którzy pobili się na jego lekcji. Wziąłem ich trochę w obewroty. Wezwałem do szkoły rodziców, bo to już nie pierwszy raz, jak mi podpadli. Gdy tak obaj siedzieli naprzeciw mnie z pochylonymi głowami, sekretarka poinformowała mnie, że mój syn przyszedł i chce się ze mną spotkać. Ciekaw byłem, który syn, bo tak się składa, że mam ich aż czworo.
Zagadka prędko się rozwikłała. Nikodem wszedł do mnie do gabinetu, a mi szczęka opadła na jego widok. Zaznaczam, że była godzina dziewiąta trzydzieści i Nikodem powinien być w szkole na zajęciach.
No, poprosiłem dwóch delikwentów, żeby wyszli z gabinetu i poczekali na mnie w sekretariacie, a sam podniosłem się z fotela i podszedłem do Nikodema.
- Coś się stało? Dlaczego nie jesteś na zajęciach? - zwróciłem się do niego.
- A, bo odwołali nam dzisiaj lekcje - rzekł. - Znowu ktoś zadzwonił, że w szkole jest bomba. To już drugi raz w tej szkole - wyjaśnił.
- A gdzie Marcel? - zapytałem.
- Z Melką łazi po mieście. Tata, daj mi parę złotych, co?
Nie śmiałem swojemu dziecku odmówić. Wiem, że spotyka się z tą Marysią - pewnie chce ją zaprosić na jakąś pizzę czy do kina. Dałem mu pięćdziesiąt złotych. Więcej drobnych nie miałem.
- Niko, o piętnastej wejdę do babci po Agatę. Czekaj tam na mnie to wezmę cię do domu. Po co masz się tułać do domu autobusem? Jeszcze ktoś bombę podrzuci i dopiero będzie.
Uśmiechnął się do niej. Nikodem to jedyne z moich dzieci, którego śmieszą moje żarty.
- Dobra tata...
Miał już wyjść, ale cofnął się. Podszedł do okna.
- Spójrz...
Zbliżyłem się do niego. Za oknem, przy biało-czerwonej barierce stała jasnowłosa dziewczyna. Nie widziałem jej dobrze, bo była obachutana chustą dookoła szyi.
- To jest Marysia. Spytam ją dzisiaj, czy zostanie moją dziewczyną...
Uśmiechnąłem się. Cieszyłem się, że mówi mi o takich rzeczach. Tym właśnie Niko różnił się od Marcela. Nie krępował się opowiadać o swoich miłosnych podbojach.
- No to powodzenia - odezwałem się, poklepałem go po ramieniu, żeby dodać mu otuchy.
- Tata, zaprosiłbym Marysię i jej brata na sobotę, co? Albo na piątek po lekcjach... Przyjechalibyśmy autobusem a ciebie poprosiłbym, żebyś później wieczorkiem razem ze mną oczywiście, odwiózł ich do domu...
- Jasne. Chętnie poznam twoją dziewczynę - odpowiedziałem mu.
Pokiwał głową. I w tym właśnie momencie zajrzała do mnie pani Asia, sekretarka.
- Panie dyrektorze, matka jednego z chłopaków już przyszła - poinformowała mnie.
- Okej tato. To ja już będę leciał. Dzięki za kasę.
- No, leć - odpowiadałem.
Niko wyszedł z mojego gabinetu przepuszczając w drzwiach matkę jednego z moich uczniów. Pięć minut później przybył ojciec drugiego chłopaka. Zawołałem szóstoklasistów do siebie i porozmawialiśmy sobie na temat bójek w szkole i konsekwencji, jakie obaj będą mieć z tego tytułu wyciągnięte.
Ledwo pożegnałem rodziców swoich uczniów, przeciągnąłem się i już czekała na mnie kolejna niespodzianka.
Widok wychowawczyni Jasia i Franka trochę mnie zaniepokoił. Bałem sie, że któryś z chłopców coś zmalował.
- Panie dyrektorze, ja... Ja przepraszam, że przeszkadzam...
Jejku, czemu ta kobieta się tak mnie boi? Czy ja jej coś zrobiłem?
- Tak pani Kasiu? - odezwałem się tak życzliwie, jak potrafiłem. - Coś się stało?
- Chodzi o Jasia, a w zasadzie o jego rysunek.
- Jaki znów rysunek? Pani Kasiu, proszę mówić jaśniej - ponagliłem ją, bo powoli zaczynałem się denerwować.
- Jasiu narysował męski członek na całą kartkę... Ja sądziłam, że to drzewo, ale on mi wyjaśnił, że to nie jest drzewo, a zacytuję "ptak, który noszę w spodniach". Ja oddałam mu ten rysunek i nakazałam mu przyjść do pana. Długo nie wracał do klasy. I pani Asia mówiła mi, że Jasia wcale tutaj nie było. Denerwuję się, bo nie wiem, gdzie go szukać... Nie powinnam była puszczać go samego do pana. Przepraszam.
Słowa nauczycielki zmroziły mi krew w żyłach. Nie chciałem dać tego po sobie poznać.
- Dobrze pani Kasiu, proszę wracać do klasy... Jasiu zaraz się znajdzie.
Strapiona nauczycielka wykonała moje polecenie. Sam zaś poszedłem do radiowęzła.
- Jasiu Jasiński jest proszony do gabinetu swojego taty. Daję ci na to dziesięć sekund. Rozpoczynam odliczanie.
Jeszcze nie skończyłem nadawać, kiedy do pokoju radiowęzła wtargnęła Lusia. Tak się składa, że biuro księgowości znajdowało się tuż za ścianą.
- Szymon, żarty sobie stroisz? Co to miało być? Jasiu jest u mnie...
Prędko podniosłem się z obrotowego krzesła i ruszyłem w stronę żony. Chciałem jak najszybciej rozmówić się z Jasiem.
- Szymon, czekaj! Hej! - krzyknęła na mnie. - Jesteś zdenerwowany.
- No raczej! Mój syn błąka się po szkole zamiast siedzieć w klasie.
- On popuścił - odezwała się.
- Co? Pstro. Nie zdążył zdjąć spodni. Mówiłam ci, żebyś mu jeansów nie zakładał tylko dresy! Popuścił i wstydzi się iść do klasy.
Wziąłem trzy uspokajające, głębokie oddechy, po czym wspólnie z żoną poszliśmy do pokoju obok.
Jasiu siedział na krześle przy jej biurku i kolorował swój rysunek. Jego praca rzeczywiście przypominała męski członek. Ma chłopak talent, nie powiem, że nie!
- Dlaczego nie jesteś w klasie? - odezwałem się do niego.
- Szymon, przestań...
- Odpowiedz mi w tej chwili - powiedziałem stanowczo aczkolwiek spokojnie. Nie krzyczałem na niego. Na to będzie czas w domu.
- Narysowałem drzewo a pani Kasia powiedziała, że to siusiak... - zaczął się tłumaczyć.
- Pokaż mi to drzewo... Z tego, co widzę to teraz dopiero rysujesz liście.
Spuścił głowę na dół i zacisnął zęby.
- Dostaniesz w domu na dupę. Zobaczysz - przygroziłem mu. - A ty, mogłaś chociaż przyjść do mnie albo do jego nauczycielki powiedzieć, gdzie jest. Kobieta przyszła do mnie do gabinetu roztrzęsiona, bo Jasia szuka po całej szkole i nigdzie go nie ma - zwróciłem się do Luśki.
Miałem już wychodzić, ale coś mniej tchnęło. Podszedłem do Jasia, podniosłem go za ramię z krzesła i sprawdziłem, czy faktycznie ma mokre spodnie.
Lusia zawstydziła się. Jej kłamstwo właśnie wyszło na jaw. Skoro Jasiu portki miał suche, wziąłem go za rękę i wyprowadziłem z księgowości.
Poszliśmy na piętrze piętro. Wprowadziłem syna do klasy. Dzieciaki uczyły się właśnie rytmiki, toteż w sali panował istny harmider. Ale, gdy tylko pani Kasia mnie ujrzała, uciszyła dzieciaków w mgnieniu oka.
Pchnąłem Jasia w jej kierunku. Pochyliłem się nad nim.
- Proszę, przeproś panią, a nie będzie w domu lania - szepnąłem mu do ucha.
Jasiu to mądry dzieciak. Prędko zakumał co i jak.
- Przepraszam panią Kasię - powiedział głośno i wyraźnie.
- Oj, Jasiu. Wiesz, ile strachu mi napędziłeś? Gdzie byłeś? - spytała kucając przy nim.
- U mamy - odpowiedział schylając głowę na dół.
- Dobrze. Dziękuję, że mi go pan przyprowadził... - zwróciła się tym razem do mnie.
- Nie ma sprawy - odpowiedziałem.
- Jasiu, weź swój bębenek, dobrze?
Malec powędrował w stronę półek. Ja z kolei wyszedłem z klasy po cichu zamykając za sobą drzwi. Miałem jeszcze tego dnia parę spraw do załatwienia. Musiałem jechać do drukarni po odbiór zamówionych książek, później miałem spotkać się ze starostą. Dobrze, że to już czwartek. W piątek zwykle wracałem do domu dużo wcześniej niż w pozostałe dni. Nie będę czekał na Lusię do piętnastej - nie ma mowy. Ma swój samochód, opłaca ubezpieczenie, przegląd to niechże chociaż raz na jakiś czas wyprowadził go z garażu!
Gdy wracałem do swojego gabinetu, Lusia stała przy drzwiach od księgowości. Czekała na mnie.
- Skarbie, ja cię przepraszam, no, ale wiedziałam, że się zezłościsz na niego za ten rysunek - powiedziała.
- Pani Jasińska, proszę wracać do pracy! Nie płacę pani za spacery po korytarzu - powiedziałem jej tak bezczelnie jak tylko potrafiłem.
Nadąsała się i weszła do biura. Dobrze jej tak. Niech wie, że w tej szkole rządzę ja - podobnie zresztą jak i w domu!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro