Pała
Izabela Kocińska wbiegła do klasy piętnaście minut po dzwonku. Po przywitaniu się z uczniami, powiesiła swój przemoczony płaszcz na wolnym krześle, po czym usiadła za biurkiem.
- Karina, Zosia i chłopaki, Marcel i Nikodem, w poniedziałki, środy i piątki będziecie zostawić godzinę po lekcjach. Mamy sporo materiału do przerobienia, a mało czasu... - oświadczyła otwierając dziennik klasowy.
- Pani profesor! - zawołał Marcel z końca sali. - Jak tak ma być to mnie pani skreśli z tej olimpiady.
- Co takiego?
Nauczycielka aż podniosła się z krzesła. Podeszła do ostatniej ławki.
- Ja i tak nie idę po liceum na matmę tylko jak już to może na prawo albo na informatykę... Nie wiem jeszcze - zawahał się.
- Marcel, masz matematykę w małym palcu. Nie rozumiem. Ta olimpiada to dla ciebie szansa.
- Oprócz matmy są jeszcze inne przedmioty. Z angola muszę się przyłożyć, z prawa... Z prawa jest naprawdę dużo zakuwania, a muszę mieć z matury przynajmniej dwieście procent - zażartował.
- Nie. Nie przyjmuję twojego tłumaczenia do wiadomości. Zostaniesz dzisiaj po lekcjach. Koniec dyskusji. Otwórzcie swoje książki na stronie pięćdziesiątej pierwszej... Zosia napisz temat lekcji na tablicy...
Marcel spojrzał na siedzącego obok niego Nikodema. Wzruszył ramionami.
- Ona nie rozumie po polsku? Jaki w tej szkole panuje ustrój? Myślałem, że anarchia, ale z tego co widzę to Kocińska dzierży władzę absolutną.
- Czemu nie chcesz spróbować swoich sił w tej olimpiadzie? - szepnął Nikodem.
- Poniedziałki, środy i piątki? Jutro dołoży do zestawu wtorki i czwartki...
- A... Czaję... Nadgodziny ci nie leżą, bo Melka nie miałaby z kim łazić po lekcjach po Toruniu? Marcel, weź ty się zastanów.
- Nie ma nad czym... Już podjąłem decyzję. Z prawa mam kupę nauki. Samo Prawo Cywilne to książka takiej grubości, a do tego mam Prawo Pracy, karne, administracyjne, finansowe, handlowe, rodzinne...
- Dobra, skończ... Facetka się gapi... Też sobie przedmiot na maturę wybrałeś...
- No wybrałem. Ja po prawie będę w jeden dzień zarabiał tyle co ty po matmie przez cały miesiąc... I kto tu jest lepszy z matmy? Chyba ten, który potrafi się życiowo ustawić...
- Marcel! Proszę do tablicy! - zawołała nauczycielka. - Zadanie ósme ze zbioru zadań.
Młodzieniec podniósł się z krzesła. Podszedł do tablicy z książką w ręku.
- A czemu ja? - spytał.
W klasie powstał szmer. Nauczycielka zmarszczyła brwi.
- Bierz się za zadanie.
- A jeśli nie będę potrafił tego obliczyć to da mi pani spokój z tą głupią olimpiadą?
- Jestem pewna, że poradzisz sobie z tym zadaniem. Nieraz z powodzeniem rozwiązywałeś dużo trudniejsze - odparła nauczycielka.
- O jacie, nie mogę... Mam pustkę w głowie - odparł zamykając książkę.
- Marcel, nie drwij sobie ze mnie! Otwórz zbiór zadań. Kreda do ręki!
- Co "kreda do ręki"? Nie zrobię tego, bo nie umiem. Niech rozwiąże to Nikodem. On jest taki świetny z matmy i w dodatku bierze udział w olimpiadzie - zadrwił.
- W takim razie poproszę o zeszyt i dzienniczek. Wpisuję ci jedynkę z odpowiedzi.
- I dobrze - odparł wzruszając ramionami. - Matma mi nie jest do niczego potrzebna.
- Tak sądzisz? Przeczytaj sobie zasady rekrutacji na prawo, a potem się na ten temat wypowiadaj.
- Matma jest wymagana, żeby dostać się na prawo - odezwał się ktoś z klasy.
- Pytał cię ktoś?! - odparował stojący przy tablicy młodzieniec.
- Marcel! Dość! Zostaniesz po lekcji. Porozmawiamy sobie. A teraz dzienniczek i zeszyt!
Uczeń lekceważącym krokiem podszedł do ostatniej ławki. Usiadł na krześle. Nie zamierzał podawać nauczycielce ani zeszytu ani dzienniczka.
- Marcel! - krzyknęła.
- Co?! - wydarł się. - No co? Pani wolno się na mnie drzeć a ja na panią nie mogę krzyknąć?
Nauczycielka wstała zza biurka. Wyszła z klasy.
- Marcel, przegiołeś - odezwał się Nikodem.
- Niech się drze w domu na swoich bachorów a nie na mnie... Uczepiła się mnie i tyle... Wredne babsko - mruknął...
Po dzwonku młodzież rozeszła się do domów. W klasie zostali tylko Zosia, Karina i Nikodem. Wszyscy oni odetchnęli z ulgą, gdy w końcu ujrzeli wychodzącą do klasy wychowawczynię.
Kobieta usiadła za biurkiem. Była przybita.
- Czy ja chcę źle dla tego dzieciaka? - odezwała się. - Ma potencjał, świetne oceny. To szansa dla niego...
Nikodem przeniósł się z plecakiem do pierwszej ławki.
- Proszę się nim nie przejmować - odezwał się. - Ja wygram dla pani tą olimpiadę.
Nauczycielka uśmiechnęła się.
- Nie dla mnie, Nikodem... Wygrasz tę olimpiadę dla siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro