Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Palec

Szymon wpuścił chłopców przodem do domu. Pomógł im zdjąć plecaki i kurtki.
- Zaraz tata wymyśli jakiś obiad - odezwał się.
Franciszek podszedł do ojca. Uchwycił się jego ręki.
- Co szkrabie?
- A gdzie mama? - szepnął malec.
- Mama chciała dzisiaj sobie trochę od was odpocząć - odparł. - Franek, będziesz strugał ziemniaki. Czopka odnieś do klatki i ręce umyj ładnie. Jasiu, chodź...
- Co? - rzekł Janek zbliżając się do stołu.
- Podejmiemy rękawy... Rączki proszę umyć i surówkę zrobisz do obiadu...
- Tata, ja nie umiem.
- To się zaraz nauczysz. Rączki myj.
Szymon zabrał się za przygotowywanie mielonych kotletów. Uważnym okiem obserwował jak jego dwaj synowie angażują się w pomoc.
- Jasiu, jak widzę, jak ty trzymasz też nóż... Weź to złap w drugą rękę... Albo wiesz, co? Odłóż ten nożyk. Połam po prostu tę kapustę rękoma na takie nie za duże kawałki, dobrze?
Jasiu kiwnął głową.
- A kiedy mama przyjedzie? - zapytał.
- Nie wiem, synuś... Franek, staraj się dokładniej obierać te ziemniaki. Zobacz, tu wszędzie są pozostawione łupinki...
- A starczy już tych pyrek? - zapytał chłopiec.
- A ile masz?
- No, dwie...
- Dwie to trochę mało. Jest nas sześcioro, bez Agaty. Każdy zje średnio po pięć ziemniaków... To ile musisz ostrugać?
Franek uśmiechnął się.
- Dużo - rzekł.
- No... Sześć razy pięć równa się...
- Trzydzieści - szepnął Jasiu pod nosem.
Szymon i Franek spojrzeli na Janka w tym samym momencie.
- Skąd wiesz, że trzydzieści? - zapytał ojciec chłopca.
- Bo wczoraj, jak mama robiła obiad to też mówiła to samo co ty... Że jest nas sześciu i do każdego po pięć pyrek, i że to razem trzydzieści...
- Ja zjem jedną pyrkę - szepnął Franek. - Ała! Tata, krew!
Szymon prędko zaprowadził syna pod zlew.
- Lekkie draśnięcie - rzekł. - Mama gdzieś tu trzyma plastry... Zaraz zakleimy...
- Boli...
- Nie becz. Duży chłopak z ciebie - odparł Szymon wyjmując z szafy zielony koszyczek. - O, niedobrze to wygląda. Będzie trzeba chyba uciąć palec...
Franek rozpłakał się jeszcze bardziej. Jasiu podszedł do ojca i brata. Ze współczuciem patrzył na ociekający krwią palec Franciszka.
- No i skończyła się woda utleniona... To nic... Nakleimy plasterek... Czego beczysz? Franek, uspokój się. To tylko palec.
- Boli...
- Za moment przestanie.
Szymon sprawnym ruchem opatrzył Frankowi skaleczenie.
- Dobra, chłopaki. Ja już sobie dokończę struganie tych ziemniaków... Pobawicie się trochę...
- W co? - odezwał się Jasiu.
- W co tam chcecie...
- Jedynie w wojnę - szepnął Jasiu.
Ale Franek nie miał ochoty na zabawę. Usiadł na kanapie ze zwieszoną nisko głową. Patrzył na naklejony na palec plaster. Cicho łkał.
- Franek, ja żartowałem. Nikt ci tego palca nie utnie - odezwał się do syna.
- Nie?
- No, jasne że nie. Nie wiesz, kiedy żartuję a kiedy mówię serio?
- Nie - westchnął Franek.
- Tata zawsze mówi na prawdziwo - szepnął Jasiu pod nosem. - Tata, mogę iść na dwór?
- Na podwórko możesz, ale proszę się ubrać, kurtkę, buty, czapkę i rękawiczki - odparł ojciec chłopca.
- Franek idziesz?
- Nie... Mam skaleczony palec...
- Aha... To ja idę sobie sam!
- Jasiu, za wyjście za ogrodzenie dostaniesz ode mnie lanie. Ostrzegam cię - rzekł Szymon z powagą.
- Nie wyjdę. Będę się bawił na podwórku.
- Okej. Trzymam cię za słowo.
Jasiu pobiegł na korytarz. Szybko się ubrał. Szymon poszedł za nim. Wsunął mu w spodnie koszulkę. Zapiął kurtkę pod samą szyję. Wsunął czapkę na głowę.
- No, to leć mała żabo - rzekł podnosząc się z ukucku.
Jasiu pokiwał głową, po czym pobiegł na dwór. Szymon wyszedł za synem do przybudówki. Patrzył, jak jego dziecko biegnie w podskokach w stronę leżącej na trawie piłki. Chłopiec kopnął ją w stronę Misia i Monsterka. Miał nadzieję, że psiaki zechcą się z nim bawić. Nie pomylił się. Obydwa psy w mgnieniu oka zjawiły się przy chłopcu. Jasiu zaczął je głaskać i przytulać.
Szymon popatrzył na syna jeszcze przez moment, po czym wszedł do domu. Było już dawno po drugiej a miał jeszcze praktycznie cały obiad do zrobienia.
Podchodząc do stołu spojrzał na Franciszka, który wciąż siedział na kanapie i patrzył na swój palec.
- Chodź trochę... Potowarzyszysz mi... - odezwał się do malca.
- Nie, bo mam skaleczony palec - odparł Franek.
- Aha, no tak... To nie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro