Palec
Szymon wpuścił chłopców przodem do domu. Pomógł im zdjąć plecaki i kurtki.
- Zaraz tata wymyśli jakiś obiad - odezwał się.
Franciszek podszedł do ojca. Uchwycił się jego ręki.
- Co szkrabie?
- A gdzie mama? - szepnął malec.
- Mama chciała dzisiaj sobie trochę od was odpocząć - odparł. - Franek, będziesz strugał ziemniaki. Czopka odnieś do klatki i ręce umyj ładnie. Jasiu, chodź...
- Co? - rzekł Janek zbliżając się do stołu.
- Podejmiemy rękawy... Rączki proszę umyć i surówkę zrobisz do obiadu...
- Tata, ja nie umiem.
- To się zaraz nauczysz. Rączki myj.
Szymon zabrał się za przygotowywanie mielonych kotletów. Uważnym okiem obserwował jak jego dwaj synowie angażują się w pomoc.
- Jasiu, jak widzę, jak ty trzymasz też nóż... Weź to złap w drugą rękę... Albo wiesz, co? Odłóż ten nożyk. Połam po prostu tę kapustę rękoma na takie nie za duże kawałki, dobrze?
Jasiu kiwnął głową.
- A kiedy mama przyjedzie? - zapytał.
- Nie wiem, synuś... Franek, staraj się dokładniej obierać te ziemniaki. Zobacz, tu wszędzie są pozostawione łupinki...
- A starczy już tych pyrek? - zapytał chłopiec.
- A ile masz?
- No, dwie...
- Dwie to trochę mało. Jest nas sześcioro, bez Agaty. Każdy zje średnio po pięć ziemniaków... To ile musisz ostrugać?
Franek uśmiechnął się.
- Dużo - rzekł.
- No... Sześć razy pięć równa się...
- Trzydzieści - szepnął Jasiu pod nosem.
Szymon i Franek spojrzeli na Janka w tym samym momencie.
- Skąd wiesz, że trzydzieści? - zapytał ojciec chłopca.
- Bo wczoraj, jak mama robiła obiad to też mówiła to samo co ty... Że jest nas sześciu i do każdego po pięć pyrek, i że to razem trzydzieści...
- Ja zjem jedną pyrkę - szepnął Franek. - Ała! Tata, krew!
Szymon prędko zaprowadził syna pod zlew.
- Lekkie draśnięcie - rzekł. - Mama gdzieś tu trzyma plastry... Zaraz zakleimy...
- Boli...
- Nie becz. Duży chłopak z ciebie - odparł Szymon wyjmując z szafy zielony koszyczek. - O, niedobrze to wygląda. Będzie trzeba chyba uciąć palec...
Franek rozpłakał się jeszcze bardziej. Jasiu podszedł do ojca i brata. Ze współczuciem patrzył na ociekający krwią palec Franciszka.
- No i skończyła się woda utleniona... To nic... Nakleimy plasterek... Czego beczysz? Franek, uspokój się. To tylko palec.
- Boli...
- Za moment przestanie.
Szymon sprawnym ruchem opatrzył Frankowi skaleczenie.
- Dobra, chłopaki. Ja już sobie dokończę struganie tych ziemniaków... Pobawicie się trochę...
- W co? - odezwał się Jasiu.
- W co tam chcecie...
- Jedynie w wojnę - szepnął Jasiu.
Ale Franek nie miał ochoty na zabawę. Usiadł na kanapie ze zwieszoną nisko głową. Patrzył na naklejony na palec plaster. Cicho łkał.
- Franek, ja żartowałem. Nikt ci tego palca nie utnie - odezwał się do syna.
- Nie?
- No, jasne że nie. Nie wiesz, kiedy żartuję a kiedy mówię serio?
- Nie - westchnął Franek.
- Tata zawsze mówi na prawdziwo - szepnął Jasiu pod nosem. - Tata, mogę iść na dwór?
- Na podwórko możesz, ale proszę się ubrać, kurtkę, buty, czapkę i rękawiczki - odparł ojciec chłopca.
- Franek idziesz?
- Nie... Mam skaleczony palec...
- Aha... To ja idę sobie sam!
- Jasiu, za wyjście za ogrodzenie dostaniesz ode mnie lanie. Ostrzegam cię - rzekł Szymon z powagą.
- Nie wyjdę. Będę się bawił na podwórku.
- Okej. Trzymam cię za słowo.
Jasiu pobiegł na korytarz. Szybko się ubrał. Szymon poszedł za nim. Wsunął mu w spodnie koszulkę. Zapiął kurtkę pod samą szyję. Wsunął czapkę na głowę.
- No, to leć mała żabo - rzekł podnosząc się z ukucku.
Jasiu pokiwał głową, po czym pobiegł na dwór. Szymon wyszedł za synem do przybudówki. Patrzył, jak jego dziecko biegnie w podskokach w stronę leżącej na trawie piłki. Chłopiec kopnął ją w stronę Misia i Monsterka. Miał nadzieję, że psiaki zechcą się z nim bawić. Nie pomylił się. Obydwa psy w mgnieniu oka zjawiły się przy chłopcu. Jasiu zaczął je głaskać i przytulać.
Szymon popatrzył na syna jeszcze przez moment, po czym wszedł do domu. Było już dawno po drugiej a miał jeszcze praktycznie cały obiad do zrobienia.
Podchodząc do stołu spojrzał na Franciszka, który wciąż siedział na kanapie i patrzył na swój palec.
- Chodź trochę... Potowarzyszysz mi... - odezwał się do malca.
- Nie, bo mam skaleczony palec - odparł Franek.
- Aha, no tak... To nie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro