Niespodziewany gość
Takiego gościa nikt się nie spodziewał.
Późnym popołudniem Daniela dostrzegła wjeżdżający na podwórko nieznajomy jej dotąd samochód.
- Szymon, obudź się - powiedziała szturchając męża w ramię.
- Co? Po co mnie budzisz? - spytał.
- Ktoś przyjechał... Wstań...
Gdy Szymon podnosił się z kanapy, do drzwi zadzwonił dzwonek. Lusia pośpieszyła sprawdzić kto to.
- Marek? - zdziwiła się. - A co ty tu robisz?
- Wróciłem do kraju. Przyjechałem odwiedzić syna. Widzisz w tym coś dziwnego? - odparł wchodząc na korytarz.
Szymon poprawił leżące na kanapie poduszki, po czym podszedł do leżącego w fotelu Jasia.
- Synek, leć do siebie - rzekł.
Chłopiec bez dyskusji zsunął się z fotela. Błędnym krokiem poszedł na górę, do swojego pokoju.
Tymczasem do salonu weszli Marek i Daniela. Zakłopotana kobieta poparzyła na męża pytającym wzrokiem.
- Marek, ty zrzekłeś się przed sądem praw do Marcela. Po co przyjechałeś? - odezwała się.
- Chciałem zobaczyć, jak wyrósł i, czy jest do mnie podobny - odparł. - Marcel ma ojca. Jego ojcem jest Szymon. Ty nie jesteś mu potrzeby do szczęścia.
Marek schylił głowę na dół. Uśmiechnął się.
- Zawołaj go. Chcę z nim pogadać - rzekł.
Lusia zmarszczyła ciemne brwi. Szymon skierował wzrok w stronę schodów. Ujrzał zmierzającego w ich stronę Marcela.
Młodzieniec podszedł do siedzących przy ławie, po czym spoczął na kanapie obok Szymona a naprzeciw swojego biologicznego ojca.
- Dobrze cię widzieć - odezwał się Marek.
Marcel uśmiechnął się. Słowa wypowiedziane przez Marka wydały mu się niezwykle zabawne.
- Marcel, wyjdźmy na zewnątrz. Pogadamy w cztery oczy jak ojciec z synem.
Młodzieniec zamyślił się, a w jego oczach ponownie zaiskrzył jasny uśmiech.
- Nie pogadamy jak ojciec z synem, bo ty moim ojcem nie byłeś, nie jesteś i nigdy nie będziesz. Nie mam do ciebie żalu o to, że przez ostatnie dziesięć lat nie odezwałeś się do mnie ani razu. W zasadzie wisi mi to.
- Wiesz dlaczego się nie odzywałem? - rzekł Marek. - Wiesz dlaczego? Zapłacili mi za to, żebym zniknął z twojego życia, więc zniknąłem. Ale teraz nie jesteś już dzieckiem. Jesteś już dorosłym facetem i możesz sam zdecydować, czy chcesz mieć tatę czy nie.
- Ja mam tatę. Jest nim Szymon. Zrozum to wreszcie. Tak jak jest, jest dobrze.
- Głupoty gadasz...
- Chcesz zrobić coś dla mnie? Nie przyjeżdżaj tu więcej, zniknij z mojego życia... Nie mówię ci tego po złości. Nie mam do ciebie o nic pretensji. Po prostu jesteś dla mnie obcym człowiekiem i nie widzę sensu tego zmieniać.
Marek spuścił głowę na dół.
- Marcel, posłuchaj... Mam dom w Holandii, firmę, auta... To wszystko będzie twoje...
- Ale ja niczego od ciebie nie chcę - odparł Marcel. - Zapomnij o mnie, o tym, że istnieję...
- Co ty mówisz? Jak mógłbym zapomnieć? Marcel, jesteś moim jedynym dzieckiem... Daj mi tę ostatnią szansę... Ostatnią...
Marcel oparł się głową o kanapę. Spojrzał w sufit.
- Jacie nie mogę! - zawołał. - Już ta godzina? Miałem iść do Melki! Mama, to ja przyjdę jakoś na wieczór, okej?
Daniela spojrzała na syna z niedowierzaniem. Szymon podniósł się z kanapy.
- Marek, sam widzisz, że Marcel ma własne zdanie. Wie, czego chce. Uszanuj jego decyzję - rzekł.
Młodzieniec wsunął na nogi buty. Włożył kurtkę.
- To narka! - zawołał, po czym wyszedł z domu pozostawiając po sobie jedynie trzaśnięcie drzwiami.
- Dam mu czas do namysłu. Przyjadę jeszcze w przyszłym tygodniu... - rzekł Marek wstając z fotela.
Lusia nic nie odpowiedziała. Odprowadziła gościa do drzwi. Przekluczyła drzwi. Podeszła do męża.
Szymon czule ją przytulił. Pocałował w skroń. Po chwili do salonu wszedł Jasiu. Chłopiec trzymał autko.
- Mama, zrobisz mi kakao? - zapytał.
- Tak skarbie - odpowiedziała.
- To mi też zrób... - rzekł Szymon biorąc Jasia na ręce. - Co mały urwisie? Chcesz iść trochę z mamą i tatą na spacer?
Chłopiec uśmiechnął się lekko.
- Chcę... - szepnął.
- To wypijemy kakao i pójdziemy...
- Dobrze...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro