Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Niespodziewany gość

Takiego gościa nikt się nie spodziewał.
Późnym popołudniem Daniela dostrzegła wjeżdżający na podwórko nieznajomy jej dotąd samochód.
- Szymon, obudź się - powiedziała szturchając męża w ramię.
- Co? Po co mnie budzisz? - spytał.
- Ktoś przyjechał... Wstań...
Gdy Szymon podnosił się z kanapy, do drzwi zadzwonił dzwonek. Lusia pośpieszyła sprawdzić kto to.
- Marek? - zdziwiła się. - A co ty tu robisz?
- Wróciłem do kraju. Przyjechałem odwiedzić syna. Widzisz w tym coś dziwnego? - odparł wchodząc na korytarz.
Szymon poprawił leżące na kanapie poduszki, po czym podszedł do leżącego w fotelu Jasia.
- Synek, leć do siebie - rzekł.
Chłopiec bez dyskusji zsunął się z fotela. Błędnym krokiem poszedł na górę, do swojego pokoju.
Tymczasem do salonu weszli Marek i Daniela. Zakłopotana kobieta poparzyła na męża pytającym wzrokiem.
- Marek, ty zrzekłeś się przed sądem praw do Marcela. Po co przyjechałeś? - odezwała się.
- Chciałem zobaczyć, jak wyrósł i, czy jest do mnie podobny - odparł. - Marcel ma ojca. Jego ojcem jest Szymon. Ty nie jesteś mu potrzeby do szczęścia.
Marek schylił głowę na dół. Uśmiechnął się.
- Zawołaj go. Chcę z nim pogadać - rzekł.
Lusia zmarszczyła ciemne brwi. Szymon skierował wzrok w stronę schodów. Ujrzał zmierzającego w ich stronę Marcela.
Młodzieniec podszedł do siedzących przy ławie, po czym spoczął na kanapie obok Szymona a naprzeciw swojego biologicznego ojca.
- Dobrze cię widzieć - odezwał się Marek.
Marcel uśmiechnął się. Słowa wypowiedziane przez Marka wydały mu się niezwykle zabawne.
- Marcel, wyjdźmy na zewnątrz. Pogadamy w cztery oczy jak ojciec z synem.
Młodzieniec zamyślił się, a w jego oczach ponownie zaiskrzył jasny uśmiech.
- Nie pogadamy jak ojciec z synem, bo ty moim ojcem nie byłeś, nie jesteś i nigdy nie będziesz. Nie mam do ciebie żalu o to, że przez ostatnie dziesięć lat nie odezwałeś się do mnie ani razu. W zasadzie wisi mi to.
- Wiesz dlaczego się nie odzywałem? - rzekł Marek. - Wiesz dlaczego? Zapłacili mi za to, żebym zniknął z twojego życia, więc zniknąłem. Ale teraz nie jesteś już dzieckiem. Jesteś już dorosłym facetem i możesz sam zdecydować, czy chcesz mieć tatę czy nie.
- Ja mam tatę. Jest nim Szymon. Zrozum to wreszcie. Tak jak jest, jest dobrze.
- Głupoty gadasz...
- Chcesz zrobić coś dla mnie? Nie przyjeżdżaj tu więcej, zniknij z mojego życia... Nie mówię ci tego po złości. Nie mam do ciebie o nic pretensji. Po prostu jesteś dla mnie obcym człowiekiem i nie widzę sensu tego zmieniać.
Marek spuścił głowę na dół.
- Marcel, posłuchaj... Mam dom w Holandii, firmę, auta... To wszystko będzie twoje...
- Ale ja niczego od ciebie nie chcę - odparł Marcel. - Zapomnij o mnie, o tym, że istnieję...
- Co ty mówisz? Jak mógłbym zapomnieć? Marcel, jesteś moim jedynym dzieckiem... Daj mi tę ostatnią szansę... Ostatnią...
Marcel oparł się głową o kanapę. Spojrzał w sufit.
- Jacie nie mogę! - zawołał. - Już ta godzina? Miałem iść do Melki! Mama, to ja przyjdę jakoś na wieczór, okej?
Daniela spojrzała na syna z niedowierzaniem. Szymon podniósł się z kanapy.
- Marek, sam widzisz, że Marcel ma własne zdanie. Wie, czego chce. Uszanuj jego decyzję - rzekł.
Młodzieniec wsunął na nogi buty. Włożył kurtkę.
- To narka! - zawołał, po czym wyszedł z domu pozostawiając po sobie jedynie trzaśnięcie drzwiami.
- Dam mu czas do namysłu. Przyjadę jeszcze w przyszłym tygodniu... - rzekł Marek wstając z fotela.
Lusia nic nie odpowiedziała. Odprowadziła gościa do drzwi. Przekluczyła drzwi. Podeszła do męża.
Szymon czule ją przytulił. Pocałował w skroń. Po chwili do salonu wszedł Jasiu. Chłopiec trzymał autko.
- Mama, zrobisz mi kakao? - zapytał.
- Tak skarbie - odpowiedziała.
- To mi też zrób... - rzekł Szymon biorąc Jasia na ręce. - Co mały urwisie? Chcesz iść trochę z mamą i tatą na spacer?
Chłopiec uśmiechnął się lekko.
- Chcę... - szepnął.
- To wypijemy kakao i pójdziemy...
- Dobrze...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro