Marysia
Zbliżała się godzina dziewiąta trzydzieści. Nikodem siedział na ławce przed szpitalem. Z uwagą przyglądał się przechodniom. Jego umysł targały rozmaite myśli. Zastanawiał się nad tym, czy uda mu się zobaczyć Antka, chłopca, który uległ wypadkowi. Nikodem chciał dowiedzieć się, czy chłopiec ten odzyskał przytomność i czy wróci do zdrowia. Chociaż uratował życie Antka, w głębi serca czuł się odpowiedzialny za to, co go spotkało. W końcu, gdyby nie wsiadł do samochodu Wiktorii, do niczego by nie doszło.
Rozmyślanie Nikodema nieoczekiwanie przerwał widok idącej chodnikiem jasnowłosej dziewczyny. Młodzieniec rozpoznał, że to ta sama dziewczyna, która poprzedniego dnia klęczała obok niego, gdy ten reanimował Antosia.
Nikodem wstał z ławki. Spojrzał w oczy zbliżającej się do niego dziewczyny. Ich spojrzenia się zeszły.
- Cześć... - odezwał się. - Poznajesz mnie? - spytał.
Błękitnooka blondynka popatrzyła na niego z namysłem. Młodzieniec postanowił się jej przypomnieć. Poczochrał swoje jasne włosy.
- Wczoraj wyglądałem tak... - rzekł. - I bez butów - dodał chwytając ręką swój tenisówek.
- Przestań. Nie ściągaj - odparła rumieniąc się lekko. - Jasne, że poznaję. Uratowałeś życie mojemu bratu.
Młodzieniec pokiwał głową, po czym wyciągnął rękę w stronę dziewczyny.
- Jestem Nikodem - przedstawił się.
- Maria - szepnęła. - Naprawdę, nie wiem, jak ci dziękować... Brak mi słów, żeby wyrazić to, co czuję...
- Bez przesady - odparł nastolatek lekko zawstydzony.
- A właściwie, co tu robisz? Odwiedzasz tu kogoś? - spytała po chwili.
- Nie. To znaczy... Chciałem dowiedzieć się, jak się czuje twój brat, ale lekarze nie chcieli mi nic powiedzieć... Nie wiem nawet, na którym oddziale leży... W zasadzie wyszedłem ze szpitala, usiadłem tu i liczyłem na cud... I przyszłaś ty...
Maria uśmiechnęła się. Wyciągnęła smartfon z kieszeni kurtki. Spojrzała na wyświetlacz.
- Nie mam zbyt wiele czasu, bo na dwunastą muszę być w szkole... Może wejdziesz ze mną do Antka?
- Pewnie... - odparł kiwając głową.
Oboje ruszyli w kierunku szpitalnych schodów.
Nikodem nie mógł się doczekać, by dowiedzieć się czegoś o stanie zdrowia chłopca. Był pełen obaw. Jego obawy potwierdziły się. Chłopiec leżał na oddziale chirurgicznym w sali pooperacyjnej. Maria narzuciła sobie na plecy błękitną pelerynę, po czym poszła posiedzieć przy Antku.
Nikodem zatrzymał się przed oszklonymi drzwiami. Ze smutkiem patrzył na Marysię i na leżącego bez ruchu chłopca. Antek był podłączony do wielu aparatur. Jedna z maszyn bezustannie pokazywała pracę serca chłopca.
Po około dwudziestu minutach Marysia podniosła się z krzesła. Ucałowała brata w czoło, po czym wyszła z sali pooperacyjnej. Bez słowa stanęła obok Nikodema.
- Co mówią lekarze? - odezwał się młody Jasiński.
- Żeby być dobrej myśli - odparła zaciskając powieki. Łzy potoczyły się z jej jasnych oczu. Otarła je pośpiesznie. - Wczoraj lekarze go operowali... Miał krwotok wewnętrzny - wyznała odwracając się tyłem do szyby. Usiadła na plastikowym krześle. Wybuchnęła płaczem.
Nikodem nie bardzo wiedział jak się zachować. Uklęknął przy Marysi. Chwycił jej dłonie. Dziewczyna spojrzała Nikodemowi w oczy. Uśmiechnęła się lekko.
Wtem na horyzoncie ukazał się lekarz - ten sam, który przeprowadzał operacje Antka. Marysia zerwała się na równe nogi.
- Panie doktorze! - zawołała. - Kiedy Antoś się obudzi?
Lekarz uśmiechnął się. Chociaż ewidentnie gdzieś się śpieszył, przystanął przy zatroskanej dziewczynie.
- Antek już się wybudził, ale podajemy mu silne środki przeciwbólowe i nasenne - rzekł. - Jego stan jest stabilny. Poobserwujemy go i jeśli wszystko będzie dobrze to jutro przeniesiemy go na salę.
Marysia wzięła głęboki oddech. Pokiwała głową.
- Dziękuję panie doktorze - powiedziała drżącym głosem.
Lekarz nic nie odpowiedział. Spojrzał na zegarek, który nosił na lewej ręce, po czym poszedł w kierunku wyjścia z oddziału.
Marysia zamyśliła się. Odwróciła się z powrotem w stronę szyby, za którą leżał jej brat.
- A wasi rodzice? - spytał Nikodem.
- Nie mamy rodziców - odpowiedziała zaciskając powieki. - Zginęli w wypadku pół roku temu...
Nikodem pochylił wzrok. Zrobiło mu się niezwykle żal Marysi i Antka.
- Chodź... Zapraszam cię na ciacho i herbatę - powiedział.
- Nie... Posiedzę trochę przy nim.
- Ale najpierw zjesz ciacho i herbatę... Jakie ciacho lubisz? Lubisz szarlotkę?
Marysia pokiwała głową.
- No... To chodź... - rzekł chwytając dziewczynę za rękę.
Osiemnastolatka uśmiechnęła się. Od rana nie miała w ustach nic prócz kawy. Była zmęczona i wykończona emocjonalnie. Chociaż podążała u boku Nikodema jak na ścięcie, w głębi serca czuła nieopisany spokój. Wiedziała, że jest u jej boku młodzieniec, który - jeśli przyjdzie co do czego - będzie gotów pochylić się nad nią i zrobić jej oddychanie usta usta... Na myśl o tym na jej twarzy pojawił się błogi uśmiech.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro