Komisariat
Nikodem siedział na ławeczce przed komisariatem. Zamarł, gdy dostrzegł siedmioosobowego vana wjeżdżającego na policyjny parking. Podniósł się z ławki. Ruszył w kierunku samochodu.
Z każdym krokiem czuł coraz większą niepewność. Nie miał już wątpliwości, że Daniela wydała go Szymonowi. Zastanawiał się nad tym, jak wytłumaczyć się z tego wszystkiego ojcu. Z każdą chwilą miał w głowie coraz to większą pustkę.
- Wsiadaj mistrzu! - rzekł Szymon wychodząc z auta.
- Tato, ja ci to wytłumaczę - rzekł młodzieniec.
- Wsiadaj... Zaraz wracam! - odparł mężczyzna wyjmując ze stacyjki kluczki.
Szybkim krokiem poszedł w stronę komisariatu. Nikodem westchnął głęboko. Miał mętlik w głowie. Przez wsteczne lusterko patrzył, jak jego ojciec wchodzi do budynku policji.
- No to po mnie - westchnął opierając się o zagłówek. - Po mnie... - dodał załamany. - Szlaban na wszystko...
Po niespełna godzinie Szymon wyszedł z komisariatu. Z pochyloną nisko głową ruszył w kierunku swojego auta. Nikodem zapiął pasy. Pochylił nisko głowę.
- I co? - odezwał się do wchodzącego do auta ojca.
- W domu porozmawiamy - rzekł Szymon uruchamiając silnik pojazdu.
- Tata, oni skuli moją Wiktorię. Musiałem coś zrobić... - szepnął nastolatek.
- Nikodem, nie rozpraszaj mnie, kiedy prowadzę.
- Bo zły jesteś na mnie, a ja nic złego nie zrobiłem...
- Co takiego? Nic złego nie zrobiłeś?! Za wyzwiska i atak na policjanta możesz iść siedzieć na dwa lata do więzienia!
- Weszli sobie do baru i skuli moją dziewczynę! Nawet się nie przedstawili! Od razu kajdanki i heja!
- Nikodem, nie podnoś na mnie głosu!
Młodzieniec zacisnął powieki. Szymon wyjechał z parkingu na główną drogę.
- Tato...
- Nie odzywaj się...
- Ale tato...
- Niko! Pogadamy w domu...
Nastolatek westchnął głęboko, po czym skierował wzrok w stronę bocznej szyby. Wciąż miał wypieki na policzkach. Przez resztę drogi do domu, nie odezwał się do ojca ani słowem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro