Dama
Zbliżała się godzina piętnasta. Lusia i Szymon siedzieli obok siebie na kanapie w salonie. Mężczyzna delikatnie gładził swoją dłonią policzek małżonki.
- Pocałować cię? - zapytał patrząc na nią roześmianymi oczami.
Daniela zamknęła oczy. Odliczała w myślach sekundy dzielące ją i jej męża od pocałunku.
- Jeden, dwa... I już...
Szymon zatopił swoje usta w ustach Danieli. Lusia otworzyła oczy. Odwzajemniała czułe pocałunki męża.
Wtem oboje usłyszeli tupot małych nóżek. Agatka wbiegła do domu.
- Mama! - zawołała pędząc w stronę rodziców. Rzuciła się Lusi w ramiona.
- Gacia! No w końcu jesteś! - odparła Daniela tuląc do siebie dziewczynkę. - Co ty masz? Co to jest? - spytała patrząc na różowa torebkę, która Agatka trzymała w prawej ręce.
- Moja torebeczka! Mama, zobacz!
Agatka usiadła obok Lusi na łóżku. Wyciągnęła z torebki otwierane lustereczko w kształcie serca, zdobione brokatem i błyszczącymi koralikami, pomadkę ochronną na usta, składany grzebyk oraz złotą portmanetkę.
- Gacia, prawdziwa dama się z ciebie robi - zaśmiał się Szymon.
Dziewczynka wyszczerzyła ząbki, po czym podwinęła rękaw swojej bluzki.
- Diamentowa - powiedziała pokazując rodzicom zawieszoną na nadgarstku błyszczącą bransoletkę.
- No... Robi wrażenie - rzekł Szymon biorąc córkę na kolana. - Ale się stęskniłem za tobą, żabo! - zawołał podrzucając córkę w górę.
- A ja za tobą nie! - odparła śmiejąc się w głos.
- Co? Nie?! Odwołaj to! - rzekł. - Odwołaj to, bo jak nie to wyrzucę cię zaraz przez okno!
- Nie tęskniłam za tobą! - krzyknęła doniośle. Nie mogła się doczekać, kiedy w końcu tata poraz kolejny rzuci nią w powietrze.
Po chwili w salonie pojawili się Danuta oraz Nikodem. Młodzieniec przywitał się z rodzicami przez skinienie głowy, po czym ruszył w stronę schodów.
Danka z kolei usiadła w fotelu. Była zmęczona. Nim odezwała się, wzięła kilka głębokich oddechów.
- I co? Dała Aga mamie w kość? - odezwał się Szymon.
- Agatka? Skąd! - odparła Danuta. - Agatka to kochane dziecko... Nauczyła mnie robić rogaliki...
Lusia uśmiechnęła się do córki.
- Naprawdę? - spytała rozpromieniona.
Dziewczynka kiwnęła głową. Lusia dała jej buziaka w usteczka, po czym wstała z kanapy.
- Zrobię kawę... - powiedziała.
- Córeczko, jak już to ja poproszę herbatę...
- Babcia! Nie widziałaś stajni dla konia! Chodź! - zawołała Agatka zeskakując z kolan taty. Chwyciła Danutę za rękę, po czym zaprowadziła ją na górę.
Nikodem tymczasem zajrzał do pokoju Marcela.
- Puk, puk... - rzekł. - Można?
Marcel uśmiechnął się.
- Siadaj - rzekł posuwając się bratu na łóżku. - Wika była... Miałem ci pisać, ale nie miałem czasu...
- Wika? Kiedy? - spytał Nikodem.
- Wczoraj rano. Taksówką przyjechała. Po tym, jak potrąciła dzieciaka pewnie zabrali jej prawko na auto... Biedna Wika - zaśmiał się.
- Mówiła, czego chce?
Marcel spojrzał bratu w oczy.
- Czy mówiła? Niko, ona stała pod domem i darła się na całe gardło... Nikodem, Nikodem! Debilka... Chciałem ją uciszyć, więc zbiegłem na dół. Patrzę, a ona włazi do naszego domu, czaisz?! Po tej akcji mama wypiła melisę z dwóch saszetek a i tak miała tętno sto dwadzieścia.
- Ściemniasz...
- A wyglądam? Musiałem Wikę za szmaty odprowadzić do furtki, bo po dobroci się nie dało... Sory Niko, wiem, że to twoja dziewczyna, ale to wariatka jest...
Nikodem spojrzał bratu w oczy. Uśmiechnął się do niego.
- To nie jest już moja dziewczyna... - rzekł.
- Taa... Jasne...
- Serio. Zerwałem z nią - wyznał.
- Nikodem, jeśli to, co mówisz jest prawdą, to znaczy, że nie jesteś taki głupi za jakiego cię miałem.
- Dzięki Marcel...
- I co teraz? Pewnie tęsknisz za nią, co?
- A wiesz, że nie - odparł Nikodem. - Wpisz sobie na fejsie Maria Suchocka...
Marcel natychmiast wziął do ręki swój iPhone. Wystukał na klawiaturze imię i nazwisko podane przez Nikodema.
- Ej, znam ją z widzenia! Ona chodzi do naszej szkoły - rzekł Marcel.
- No...
- I co? Podoba ci się?
- No, podoba - rzekł Nikodem. - Dwa razy byłem z nią w kawiarni i kilka razy na spacerze - pochwalił się.
- Buzi, buzi było?
- Nie... Nie było...
- To słabo... My z Melką...
- Co wy z Melką? Trzymajcie się za ręce tylko wtedy, kiedy nikt nie patrzy...
- Bo albo tata patrzy, albo pan Janek... My nie mamy prywatności... Wciąż jesteśmy u kogoś na celowniku. Ostatnio, jak dałem Melce buziaka i to w policzek, to Kornel poleciał do pani Emilii i jej powiedział, że Melka zamiast uczyć się matematyki to się całuje że mną. Masakra jakaś...
Nikodem uśmiechnął się. Schylił nisko do swojego plecaka.
- Masakra to jest tutaj... Pani Kocińska kazała ci to przekazać... Trzymaj - rzekł podając bratu druki dotyczące Olimpiady Matematycznej.
- Co to za gówno? - odezwał się Marcel. - Ona chyba nie myśli, że..? Pogięło ją?
- Ja, ty, Zosia i Karina... Za sam udział dostaniesz szóstkę na koniec roku, sto procent z matury z matmy, oczywiście na poziomie rozszerzonym... No i masz wejściówkę na uczelnie...
- Serio? Tata wie o tej olimpiadzie?
- Nic mu jeszcze nie mówiłem... A co?
- Może chciałby wziąć udział... Założę się, że nie rozwiązałby połowy zadań...
- Dobra, idę do chłopaków zajrzeć...
- Idź... Jak coś to mam na nich klepaczkę. Mogę pożyczyć...
- Klepaczkę? Dobry jesteś... Nara.
- No, nara - odparł Marcel przeciągając się. - Olimpiada... Czy tą Kocińską do reszty porąbało? Głupia, stara panna - westchnął wstając z łóżka. - Nie ma co!
Marcel zamknął drzwi od swojego pokoju na klucz, po czym zbiegł na dół do salonu.
- Cześć babcia! - zawołał. - Idę do Melki! Wrócę, nie wiem kiedy...
- Cześć Marcel - odpowiedziała Danuta.
- Marcel, przed dziesiątą chcę cię widzieć w domu! - odezwał się Szymon.
- Jestem pełnoletni! Wrócę, jak mi się zachce...
- Okej. Byle przed dziesiątą - odparł mężczyzna.
- Żebyś wiedział, że wrócę pięć po. I co mi zrobisz?
- Na dupę ci wleję - odparł Szymon.
- No, chciałbyś! - odparował młodzieniec wsuwając na nogi trapery. - Wrócę tak około pięć po dziesiątej - oświadczył uśmiechając się do ojca. - No, może nawet siedem po...
- Idź już!
Marcel wziął głęboki oddech, po czym wyszedł z domu. Dziesięć minut później był już pod domem Melki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro